Marta Kołczyńska

Po co komu demonstracja?

Informacja o piątkowej demonstracji antyrządowej w Tiranie nie wzbudziłaby zapewne tak żywego oddźwięku w światowych – w tym i polskich – mediach, gdyby nie jej tragiczny bilans. Trzy ofiary śmiertelne i około stu rannych. Protesty w tym kraju to od przynajmniej półtora roku nowa świecka tradycja i, jak zapowiada opozycyjna Partia Socjalistyczna, będzie ona kontynuowana.

Do demonstracji Socjaliści nawoływali od tygodnia, a datę wyznaczono w środę. Wtedy też pojawiły się liczne apele – zarówno ze strony premiera Sali Berishy, jak i organizacji międzynarodowych – o spokój i uniknięcie przemocy. Jak zauważają lokalni komentatorzy, było niepokojąco wiele, co może wskazywać na obawy przed prowokacjami.

Uczestnicy demonstracji byli zwożeni autobusami do Tirany z całej Albanii, a sam protest zaczął się zaskakująco punktualnie, około godziny czternastej, przed siedzibą premiera przy Bulwarze Bohaterów Narodu, głównej alei miasta. Zebrało się tam, według różnych szacunków, od dwudziestu (wg zagranicznych dziennikarzy) do trzystu tysięcy ludzi (wg Socjalistów). Byli to sympatycy partii opozycyjnej, obywatele zgorszeni postępowaniem rządu oraz ciekawscy przechodnie. Słychać było strzały, a po pewnym czasie z miejsca protestu zaczęły uciekać grupki ludzi z zaczerwienionymi twarzami i łzawiącymi oczami. Okazało się, że podczas gdy większość ludzi spokojnie demonstrowała, kilkuset agresywnych aktywistów przewróciło i podpaliło dwa radiowozy policyjne, zaparkowane na sąsiadującym z kancelarią premiera skwerze pod Piramidą Hoxhy, oraz wóz TV Klan, sprzyjającej rządzącej Partii Demokratycznej telewizji. Kilkunastu protestujących staranowało jedną z bram kancelarii i próbowało dostać się do środka. Policja odpowiedziała gazem łzawiącym, armatkami wodnymi i salwami w powietrze. Jak pokazały późniejsze doniesienia, właśnie podczas próby wdarcia się do siedziby premiera zginęli ludzie.

Po pewnym czasie protestujący powrócili przed siedzibę premiera, dalej było już spokojnie. Skandowano hasła, żądając od premiera dymisji rządu i wyjaśnienia zarzutów korupcyjnych. Kilka osób wspięło się na ogrodzenie z transparentami i albańską flagą. Ci bardziej gorliwi, zwykle młodzi, rzucali kamieniami. Co ciekawe – choć po chwili zastanowienia oczywiste w tradycjonalistycznej i patriarchalnej kulturze Albanii – w proteście brali udział właściwie sami mężczyźni. Atmosfera była spokojna, wśród ludzi nie było agresji, a bardziej rezygnacja i brak wiary, że dymisja rządu, nawet gdyby do niej doszło, mogłaby przynieść istotną zmianę. Obecność w tłumie obcokrajowca płci żeńskiej – fotografującego i nagrywającego demonstrację – budziła przyjazne zdziwienie.

Protest zakończył się dość szybko. Około siedemnastej pozostały już tylko grupki gapiów oraz młodzież obrzucająca kamieniami kordon policji i oddziałów specjalnych otaczający budynek premiera. Pozostawanie w tym miejscu mogło być niebezpieczne, ponieważ istniało zagrożenie, że zirytowani policjanci (po kilku godzinach osłaniania się tarczami) wyładują swoją frustrację na przypadkowych osobach. W tym samym czasie w mediach pojawiły się informacje o ofiarach.

W większości kawiarni telewizory, na których zwykle można obejrzeć teledyski lub śledzić na żywo poczynania uczestników najnowszej edycji Big Brothera, przełączono na kanały informacyjne, w zależności od preferencji widzów, pro- lub antyrządowej telewizji. W komentarzach licznie zgromadzonych w barach mieszkańców dominowała ostra krytyka polityków oraz komentatorów życia politycznego. Obok słów „skandal” i „tragedia” najczęściej pojawiały się również określenia „bandyci”, zarówno w odniesieniu do rządu, jak i opozycji, oraz „legen”, co po albańsku znaczy dosłownie „miska” lub „umywalka”, a w przenośni jest dość pogardliwym określeniem na zausznika czy protegowanego. W powszechnej opinii niemal wszyscy zajmujący eksponowane stanowiska w albańskiej polityce, administracji, mediach czy biznesie to czyjeś „miski”. Odnosząc się do ofiar wśród protestujących, nie brano pod uwagę możliwości nieszczęśliwego wypadku, a raczej pytano „komu to jest potrzebne?”, „kto na tym skorzysta?”.

Emocje wzrosły po wystąpieniach nieobecnego do tej pory lidera Partii Socjalistycznej i mera Tirany, Ediego Ramy, który oskarżył premiera Berishę o zabicie trzech niewinnych osób. Niedługo potem przemówił Berisha, który odwzajemnił zarzuty i oświadczył, że za wszelką cenę będzie bronił instytucji państwowych przed próbą zbrojnego przejęcia władzy przez „bandytów, kryminalistów i terrorystów kierowanych przez Ediego Ramę”.

I znowu oceny kawiarnianych komentatorów były różne. Część ludzi negatywnie odnosiła się do palenia samochodów, niszczenia wiat przystanków czy rzucania kamieni i popierała twardą postawę premiera. Z drugiej strony jednak, co innego pozostało ludziom, skoro politycy i tak robią, co chcą. Pojawiły się też bardziej ogólne opinie o fatalnej sytuacji gospodarczej kraju, bezrobociu, niskim standardzie życia, korupcji, braku perspektyw dla młodzieży i tłumionej frustracji mieszkańców, która prędzej czy później musi znaleźć ujście.

Te ostatnie wypowiedzi chyba najlepiej oddawały realia życia w Albanii. Albańczycy przyzwyczaili się do protestów opozycji i skupiają się raczej na własnych codziennych problemach, których w większości wypadków w tym biednym kraju nie brakuje. Od ostatnich wyborów parlamentarnych w lipcu 2009 roku demonstracje były organizowane regularnie, gdyż Partia Socjalistyczna oskarżała Demokratów o fałszerstwa wyborcze – domagała się ponownego przeliczenia głosów. Przez wiele miesięcy Socjaliści odmawiali też udziału w pracach parlamentu.

Bezpośrednią przyczyną piątkowego protestu było opublikowane 12 stycznia nagranie wideo z marca zeszłego roku, sporządzone przez ówczesnego ministra gospodarki Dritana Prifti. Rzekomo jest on na nim nakłaniany przez ówczesnego wicepremiera i ministra spraw zagranicznych Ilira Metę, lidera koalicyjnego Socjalistycznego Ruchu dla Integracji, m.in. do ułożenia przetargu dotyczącego koncesji na elektrownię wodną w zamian za około 700 tysięcy euro. W kraju, gdzie przeciętne zarobki oscylują wokół 200, 300 euro miesięcznie, to niewyobrażalna suma.

Wzajemna agresja i oskarżenia w wypowiedziach liderów dwóch głównych partii to też nic nowego. Określenia „bandyta”, „morderca”, „kryminalista” są na porządku dziennym. Odpowiadając na zarzuty o korupcję ze strony opozycji, Prifti oskarżył Ediego Ramę o przekupstwo i… narkomanię.

Zadziwiający był brak działania ze strony najwyższych władz w odpowiedzi na publikację nagrania – zupełnie jakby posądzenie o korupcję na najwyższym szczeblu ministerialnym nie zasługiwało na reakcję. Berisha wypowiedział się w tej sprawie dopiero następnego dnia, nazywając nagranie fabrykacją na zlecenie Ramy i dodając, że szpiegowskie pluskwy nie doprowadzą do upadku rządu.

Wydaje się, że gdyby nie śmierć trzech demonstrantów – na co oświadczeniami zareagowały m.in. Stany Zjednoczone, Unia Europejska, OBWE i Amnesty International – piątkowa demonstracja pozostałaby niewiele znaczącym wydarzeniem w niewiele znaczącym kraju. Premier Berisha w telewizyjnych wystąpieniach nadal dawałby wyraz swojej dumie ze stopnia internetyzacji kraju oraz tego, że milion Albańczyków ma konto na Facebooku. Informacjom o tym, że pod względem PKB per capita (nie do końca wiadomo, jak i przez kogo liczonego) Albania przegoniła najbiedniejszą w Unii Bułgarię, towarzyszyłyby zapewnienia, że po grudniowej liberalizacji reżimu wizowego z UE Albania gotowa jest do kolejnego kroku na drodze integracji europejskiej.

Teraz premier, potępiając opozycję za piątkową demonstrację, zapowiedział na najbliższą środę „pokojowy miting” jako „sygnał, którego cywilizowany świat oczekuje od Albanii, aby okropne czyny wymazać jak najszybciej z pamięci”. Póki co pytania „komu to było potrzebne?”, „kto na tym skorzysta?” pozostają bez odpowiedzi.

* Marta Kołczyńska, kulturoznawca, doktorantka w Szkole Nauk Społecznych PAN, członkini Stowarzyszenia Naukowego Collegium Invisibile, stypendystka Funduszu Wyszehradzkiego. Miłośniczka wszystkiego, co albańskie.

„Kultura Liberalna” nr 107 (4/2011) z 25 stycznia 2011 r.