Joanna Kusiak
Łódź you like Warsaw? Solidarność miast
1.
Różne są miejskie prędkości i różne mody na miejską politykę. Do Polski owe mody docierają najczęściej z kilkuletnim opóźnieniem, które często jest przemilczane lub używane funkcjonalnie jako argument („bo na Zachodzie już od lat…”). Tymczasem, choć rzeczywiście na Zachodzie przez lata sprawdziło się wiele skutecznych sposobów i mechanizmów funkcjonowania miast i również wiele jest tam miast niezwykle atrakcyjnych nie tylko do zwiedzania, ale przede wszystkim do codziennego życia, nie ulega dla mnie wątpliwości, że potencjał najciekawszego rozwoju mają w tej chwili miasta Europy Środkowo-Wschodniej – w tym polskie miasta. Potencjał ten leży, z jednej strony, w ogromnym entuzjazmie i świeżości, w zbiorowym zapale, z jakim w ostatnich latach chcemy zmieniać nasze miasta, z drugiej zaś – właśnie w owym opóźnieniu. Niestety, ciągle zbyt rzadko pojawiają się poważne dyskusje o tym, by nasze zapóźnienie potraktować jako szansę na to, by nasz miejski, rewolucyjny entuzjazm uchronić od błędów, jakie gdzie indziej już zostały popełnione. Słusznie jest czerpać z cudzego doświadczenia, ale prawdziwym politycznym i społecznym zadaniem dla polskich miast powinno być nie powtarzanie całej drogi, ale wytyczanie mądrych skrótów. Idąc na skróty, można pokusić się o wytyczenie celu dalszego niż ten, do którego prowadziła pierwotna droga (wytyczając skrót do Indii można – nie przymierzając – odkryć Amerykę).
2.
Ze wszystkich polskich miast w minionych dwóch dekadach Łódź miała najmniej szczęścia, choć prawie najwięcej potencjalnych zalet. Największe walory Łodzi obracały się przeciwko niej: zachowana niemal w całości secesyjna architektura nieremontowana zmieniała się powoli w gnijące slumsy, a pobliska Warszawa zbyt często stawała się miejscem ucieczki. Nawet słynna niegdyś filmówka powoli zamknęła się na własne miasto, żyjąc coraz bardziej życiem wewnętrznym. Liczne afery stopniowo pogarszały wizerunek miasta, a upadające przedsiębiorstwa i zakłady produkcyjne zwiększały bezrobocie. Kolejne władze nie radziły sobie z problemami i odchodziły (lub odwoływano je) w niesławie. Kropką nad i była utrata dwóch najbardziej rozpoznawanych festiwali (Camerimage i Festiwal Dialogu Czterech Kultur) oraz przedwczesna i symbolicznie tragiczna przegrana w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. ESK było o tyle ważne, że ostatnie dwa – trzy lata w Polsce upłynęły pod znakiem mody na rywalizację i konkurencję miast rozgrywaną wedle reguł zewnętrznych komitetów i organizacji rozdzielających tytuły, zaszczyty i możliwości (oprócz ESK było jeszcze EURO 2012 i wrocławski epizod w staraniach o Expo). Konkursy budzą dużo emocji: tuż przed rozstrzygnięciem pierwszego etapu ESK mówiło się o tym, jak wspaniale udało się zmobilizować kapitał społeczny. Niestety, tuż po rozstrzygnięciu, w miastach, które nie przeszły do kolejnego etapu, pytano, co robić, by zgromadzony kapitał społeczny nie uległ zbiorowej frustracji. A poza kwestiami konkursowymi pozostaje zawsze to, co skądinąd powinno wyznaczać priorytety: codzienne problemy mieszkańców w mieście, które ma najwyższy wskaźnik bezrobocia, ogromną skalę problemów społecznych i znajduje się w dużej mierze w stanie materialnego rozpadu.
3.
Związek Łodzi z Warszawą od zawsze był trudny, oparty na szczególnym magnetyzmie, w którym przyciąganie i odpychanie równoważyły się na tyle, że mimo wyraźnych (tak pozytywnych, jak i negatywnych) emocji oraz kilku inicjatyw pomiędzy tymi miastami w sumie nie zadziało się nic istotnego. Idea silniejszego połączenia obu miast pojawiała się kilkakrotnie: pierwszy raz w 1997 roku w koncepcji duopolis proponowanej przez architekta Jacka Damięckiego (odgrzewanej i promowanej później przy okazji wyborów samorządowych); później, w 2002 roku prezydenci Wojciech Kozak i Krzysztof Panas podpisali nawet – w obecności ówczesnego premiera Leszka Millera – list intencyjny o stworzeniu duopolii Łódź-Warszawa. Do pomysłu wrócono jeszcze raz w 2004 roku i… nic. Powodów ku temu mogło być kilka: albo wszystko było czystą propagandą przedwyborczą, albo któreś z miast (lub oba) nie były gotowe i bały się takiego pomysłu. Zabrakło konsekwencji politycznej, ale też wizji wykraczającej poza połączenie funkcjonalno-logistyczne. Tym bardziej, że wszystkie tego typu rozważania odbywały się jeszcze przed czasami „miejskiej rewolucji” – nasilającego się mniej więcej od 2007 roku powszechnego zainteresowania miastem i swoistej mody na tematykę miejską, której towarzyszy odkrywanie przez mieszkańców „prawa do miasta” i do artykułowania swoich oczekiwań dotyczących jakości miejskiego życia.
4.
Czy Warszawę w ogóle musi obchodzić Łódź? Według publicysty Tomasza Piątka Łódź powinna obchodzić każdego jako upadające dziedzictwo narodowe – Piątek proponuje Narodowy Program Ratowania Łodzi. Czy jednak konkretnie miasto Warszawa ma jakikolwiek interes, by działać na rzecz Łodzi? Bo nie ulega wątpliwości, że póki co Warszawa bez Łodzi radzi sobie doskonale, traktując sąsiednią metropolię co najwyżej jako bogate źródło zdolnych studentów i pracowników (bo ci nie dość zdolni rzadziej się do Warszawy przebijają). Ponadto Warszawa ma swoje rejony z problemami, swoją architekturę do ratowania (Praga!) i oczywiście wszystkie swoje konkursy do wygrania – więc oczywiście Łodzią się interesować nie musi.
A czy Łódź rzeczywiście nie straci na związku z Warszawą? Przy wszystkich istotniejszych łódzkich projektach powiązanych pośrednio i bezpośrednio z Warszawą pojawiają się obawy: że nowy dworzec i szybszy pociąg nie będą korzystne wyłącznie dla tych, którzy chcą szybciej wyjeżdżać z Łodzi, że Łódź stanie się po prostu tanią sypialnią stolicy. Czy Warszawa nie pożre Łodzi i nie odbierze jej tożsamości? I wreszcie: czy nie lepiej odbudowywać miasto wedle zasady konkurencji? Bo przecież w konkursach ostatnich lat chodziło przede wszystkim o to, by pokazać, kto jest najfajniejszy – więc jeśli za wszelką cenę chcemy utrzymać ten paradygmat, to jak (i po co) współpracować z tymi, którzy są w naszych oczach mniej fajni i tymi, którzy czyhają na należną nam koronę miss polskich miast?
5.
Jesteśmy w modach na miejską politykę zapóźnieni: to paradoksalnie znaczy, że możemy być naprawdę do przodu. Do budowania własnych strategii zobowiązuje także to, że wkrótce skończy się nasza uprzywilejowana pozycja w Unii Europejskiej, a wraz z nią część funduszy unijnych. Możemy więc albo próbować gonić Zachód, albo lepiej niż Zachód odrabiać lekcje z ich własnych błędów. Bo np. w Niemczech krwawa konkurencja miast i orientacja miejskiej polityki na kryteria zewnętrznych komisji były krytykowane już na początku lat 90. Niektóre duże miasta zwróciły się w stronę regionu lub mniejszych miasteczek, tworząc regiony metropolitalne. Jest kilka znanych przykładów powiązań logistyczno-biznesowo-funkcjonalnych (Helsinki-Tampere) lub terytorialno-branżowych (sąsiednie Berlin i Poczdam tworzą jeden region branży filmowej, ale też jeden region uniwersytecki). Są już wspólne strategie dotyczące biznesu lub problemów ekologicznych, nie było jednak jeszcze w historii prawdziwej solidarności miast – silnego sojuszu, w którym obie metropolie współpracowałyby przy rozwiązywaniu problemów oraz przy opracowywaniu strategii, na której skorzystałyby albo oba miasta, albo jedno z nich. Czy można wyobrazić sobie wspólny program społeczny dla dzieci z warszawskiej Pragi i łódzkiego śródmieścia? Międzywydziałowy kierunek studiów artystycznych pomiędzy łódzkimi i warszawskimi uczelniami (nie na każdej uczelni są przecież wszystkie specjalizacje)? Dni Łodzi w ramach warszawskich przygotowań do ESK? Wspólną promocję obu miast za granicą: miast żywej kultury niezależnej, ze squatami w łódzkich fabrykach i warszawską dziką Wisłą, stanowiących geograficzne centrum Europy (ze wszystkimi tego zaletami logistyczno-inwestycyjnymi)? Czy w czasach konkursów jesteśmy się w stanie porwać na solidarność miast?
6.
Kilka lat temu, kiedy Berlin ogłaszał kolejny konkurs na plakat i strategię promujące miasto, grupa niezależnych artystów przygotowała dla miejskiego magazynu „Zitty” swoje propozycje, będące w istocie dowcipną demaskacją słodkich i pustych haseł w stylu „Bądź Berlinem” albo „Berlin – miasto spotkań”. Plakat przedstawiał ciemną uliczkę i hasło wypisane sprayem na murze: „Fickst du meine Stadt, fick ich deine Stadt” („Ty pierdolisz moje miasto, ja pierdolę Twoje”). Wytyczając dla miast nowe drogi, musimy się zdecydować, czy chcemy zabrnąć w te same zaułki, czy mamy odwagę pójść kawałek dalej i – bez skrępowania korzystając z nauki na cudzych błędach – stworzyć własną strategię rozwoju. Być może w solidarnej Warszawie łatwiej się będzie zakochać, a solidarna Łódź stanie się jeszcze bardziej kreatywna. A Unia Europejska zacznie ogłaszać konkursy na Europejskie Sojusze Miast.
* Joanna Kusiak – doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego i Technische Universität Darmstadt, prezeska Stowarzyszenia DuoPolis, członkini redakcji Kultury Liberalnej. Przygotowuje rozprawę doktorską nt. „Rewolucja miast. Materialistyczna analiza transformacji miast postsocjalistycznych na przykładzie Tirany, Warszawy i Berlina“. Pochodzi z Łodzi, mieszka w Warszawie i Berlinie.
„Kultura Liberalna” nr 110 (7/2011) z 15 lutego 2011 r.