Magdalena M. Baran

Mitologia Kreutz-Majewskiego

Świat i teatr mieszają się, jedno nad drugie płynnie przekładane. Nigdy w centrum sceny, w cieniu dekoracji raczej – tych operowo monumentalnych, w których odbija się obraz widziany, marzony, zaklęty w korowodzie następujących po sobie symboli. Świat kruchy, przemijający w okamgnieniu, nie w ruinie jeszcze, ale w stanie ją przepowiadającym. Na jawie codzienności śniony. Z dystansem, by jak najdalej od centrum, od zgiełku, od zamieszania. „Gdy klown w cyrku Stanisławskich (1939) wyrwał mnie z ramion niańki i na środek areny, podrzucając wysoko, wyniósł, zesikałem się. Doprawdy, nie dla mnie środek sceny” – pisał Majewski w swoim pamiętniku.

A przecież wciąż na scenie, spod pędzla wychodzącej, okiem pieszczonej, wyławianej ze snu, zasypanej dekoracjami znajdowanymi na krańcach światów. Scena dla „Mistrza i Małgorzaty” Kunady – podwórko świata tego, miasta, co duszne, „zbitka liszajowatych moskiewskich oficyn”, domów dziesiątki. Okna ich szczelnie pozamykane, wystraszone jakby, że nie tylko lot z nich szalony na śmiechu miotle, nie tylko postaci przedziwnych, nieświatowych zgraja, ale i słowa wyrwać się z nich mogą. Słowa, opowieści, historie, co maja siłę przemiany obrazu. Za każdym oknem zdanie osobne, osobna fraza skryta. Tajemnice, magiczne światy, oczekiwanie na spełnienie. Bruk na podwórku jakby czeka, by przyjąć z ram wypadłe, roztrzaskane słowa.

Scenografia inna – „Judith” Honeggera – w tle rozpaczą miasto oblężone, rozpaczą i bezsiłą pachnące, deskami połamanymi łatane. Byle tylko obcy nie wdarł się do środka, byle o włos choćby przedłużyć nadzieję. Bieda aż piszczy, głód, że marsza kiszki grają, rozpacz… aż uszy zakrywać trzeba gdy zawodzenia Bóg miasta, na dwóch przykazań tablicach nad bramą zawieszony, nie słucha. I tylko kobieta, co przez lęk przedrzeć się potrafi, co w nocy sieci gęstej nie zbłądzi, zdolna miastu przynieść ocalenie. Bóg z „Pasji” Pendereckiego zaś nad sceną zawisły, krzyżowany nad światem niczym Zbawiciel Dalego. Samotny w umieraniu. Podobnie „Król Edyp” Sofoklesa – pod niebem niepokojącym, co śmiercią tylko pachnie, po ziemi stąpający, która deszczu pamiętać nie umie, spękana. Tu życie obecne już tylko w szumie skrzydeł ostrodziobych dzikich ptaków.

Choć scenografie w świecie całym, by wymieniać, miejsca zbyt mało, to nieodłączne malarstwo. Sztuka zamknięta w pojedynczym obrazie „malarza pracującego dla teatru”. W „Dniu sądu” (gwasz, 1983) duszno od zieleni, we mgle drażniącej nieba ni piekła nigdzie w zasięgu wzroku. Kolory pogody pozornej z cieniami otchłani siarczanej ścierają się nocą. Dusza skąd/dokąd? Dusze mechaniczne, śrubami poskręcane, by łatwiej roztrzaskane nadzieje utrzymać w całości. Kruche zbytnio przecież by decyzję o być albo nie być – w świecie tym, czy innym przetrwać/roztopić się w wieczność. Ku krzyżom, pod którymi ciała śpiące, biegną by kości zebrać, policzyć. Na sąd się stawić trzeba, gdzie radości okruchy zaleje morze ludzkiej nędzy. Od piekła do piekła. Które lepiej znane?

W „Dniu sądu” drugim (1989) wśród ptaków papierowych, co lekką ręką składane, galopuje zębaty upiornie, mściwy jeździec apokalipsy. Okrucieństwem sprawiedliwym dyszy, ofiary tropi, by głód, zarazę, wojnę i śmierć siać w koło. Dla wieczności zebrać żniwo. Zza zębów wyszczerzonych w drwiącym uśmiechu chichot się rozlega. A koń jego stąpa cicho, papierowych ptaków nie budzi, spokoju ich nie zakłóca. Tych przecież szuka, co ponoć cenniejsi niźli wróble.

Artysta:

Andrzej Kreutz-Majewski (1936 – 2011) – malarz, scenograf, reżyser. Absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych i Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie. Twórca około 160 scenografii w teatrach operowych i dramatycznych całego świata.

* Magdalena M. Baran, koordynator projektów w Instytucie Obywatelskim, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.

„Kultura Liberalna” nr 113 (10/2011) z 8 marca 2011 r.