Jako świeżo upieczona adeptka sztuki radiowej, szczęśliwa (od niedawna) posiadaczka Karty Mikrofonowej, wyznawczyni wyższości radia nad telewizją i miłośniczka tworzonego przez nie „teatru wyobraźni”, stałam się wrażliwa na to, co słyszę, a od niedawna również – co i jak sama mówię (co jednak nie przeszkadza mi przeraźliwie przeklinać). Obawiam się jednak, że retoryka nie jest w Polsce sztuką szczególnie wysoko cenioną – chyba że jako środek artystyczny użyteczny dla speców od wszelakiego marketingu, również politycznego. Odpowiedzialność za słowo wyraża się raczej post factum na łamach gazet czy w kwotach zasądzonych grzywien; nie ma już czasu na refleksję nad tym, „jak” się mówi. Dobrze, że przynajmniej myśli się o tym, „co” i „do kogo” się mówi. Jednak – szczególnie w polityce – częściej kończy się to przerobieniem aktu mowy na akt przemocy: wszak żeby celnie uderzyć, trzeba wiedzieć czym. Słuchać się tego nie da, więc pozostaje nadzieja, że jest to margines (choć wpływowy), a ja cieszę się niezmiernie, że zamiast do polskiego sejmu trafiłam do Polskiego Radia, które wciąż jeszcze stara się być ostoją szacunku dla słowa i językowej poprawności. Bój jest ciężki, czego przykładem reduta na Wiejskiej, która – mimo powierzonej jej podobnej misji – padła już dawno. Młodzież szkolna oczywiście uczy się wytrwale, że dbałość o sposób mówienia jest wyrazem szacunku dla rozmówcy, a także dla samego języka. Jednak wystarczy od czasu do czasu zajrzeć do mediów, aby przekonać się, że z naszym systemem edukacji zdecydowanie coś jest nie tak.
Ale dosyć złośliwości, wszak sprawa jest poważna. Szczególnie w odniesieniu do radia, bo tu głos oraz wszelki użytek czyniony z mowy jest jedynym środkiem oddziaływania. Tutaj poprawna polszczyzna jest orężem, a dźwięk – McLuhanowskim medium: wyabstrahowany od treści, sam w sobie jest przekazem. Wspaniałe głosy Polskiego Radia przyciągają słuchaczy do radioodbiorników już dziewiątą dekadę, wzbudzając miłość – do siebie, do muzyki, audycji etc. – i powodując, że… postronni rozpoznają ich właścicieli w warzywniaku. Oczywiście uwaga ta dotyczy także stacji komercyjnych, aczkolwiek będę się upierała, że nie w tak dużym stopniu. Wystarczy posłuchać „pierwszego radia informacyjnego”, gdzie słów pada mnóstwo, a z polszczyzną jest jak wszędzie. Z drugiej strony, trudno się temu dziwić – każdy ma swoją misję, cele i środki do ich osiągania. Nawet w Polskim Radiu, w zależności od programu czy pory, także można usłyszeć przeróżne, nierzadko odpychające od odbiornika rzeczy. Na co – ze względu na tzw. misję mediów publicznych – powinno się zwracać baczniejszą uwagę.
W związku z tym – aby nie zostać odsądzoną od czci i wiary – najlepiej sięgnąć po przykład ukazujący fascynujące skądinąd zjawisko wszechobecnej pobłażliwości Polaków wobec angielskich wulgaryzmów. Bo czy to przystoi, by w Polskim Radiu o 9 rano puszczano utwór „Ballad for Chasey Lain”** zespołu Bloodhound Gang (choć zastrzegam, że jest to piosenka goszcząca na mojej prywatnej playliście), w którym pojawiają się sformułowania typu: „could I eat your ass”, „show’em them titties”, „would you fuck me for blow”, czyli – no, nie bójmy się tych pięknych polskich słów! – „dupa”, „cycki” i „pieprzyć”?
Jeśli prowadzący ową audycję lubi muzyczne zabawy brzydkimi słowami, polecam do emisji hit nieznanego warszawskiego zespołu Defenestracja dostępny pod tym adresem: www.myspace.com/defenestracja/music/songs/defenestracja-chuj-z-nia-mp3-78508098. To dopiero byłoby śmieszne!
1 https://kulturaliberalna.pl/2011/01/11/ewa-serzysko-gwalt-na-republice-meczy-przez-ucho/
2 http://www.youtube.com/watch?v=If9fC9aJd-U