Katarzyna Sarek
Chude świnie made in China
Chińscy konsumenci znów mają powody do rozpaczy. Do długiej listy skażonych produktów spożywczych można dopisać nową pozycję – mięso wieprzowe i wędliny. W ostatnich dniach największy w kraju producent wędlin Henan Shuanghui Investment & Development Co., Ltd., sprzedający pod marką Shineway, oficjalnie przeprosił za używanie w swoich produktach mięsa skażonego klenbuterolem i raktopaminą – stymulatorami dodawanymi do pasz dla świń w celu poprawy jakości mięsa (mniej tłuszczu, więcej mięśni, ładniejszy kolor). Substancje te, używane przez kulturystów i sportowców pragnących szybko poprawić masę mięśniową, jako szkodliwe dla zdrowia są zakazane w większości krajów, w Chinach również. Są bowiem powszechnie, acz potajemnie, używane w przemyśle mięsnym. Według raportu Shanghai Food Safety w latach 1998–2007 na terenie Chin osiemnaście razy doszło do zatruć klenbuterolem, w wyniku których zmarła 1 osoba, a 1700 było hospitalizowanych. Najgłośniejsze afery to wrzesień 2006 roku, kiedy to 336 szanghajczyków znalazło się w szpitalu po spożyciu zatrutego mięsa i luty 2007 roku, kiedy podobny los spotkał 70 mieszkańców Kantonu. Klenbuterol jest powszechnie stosowany przez mniejsze zakłady i indywidualnych hodowców, bowiem jego użycie pozwala nawet podwoić zysk, a brak efektywnej kontroli weterynaryjnej pozwala na bezkarność. Zresztą, kto byłby w stanie skontrolować, co 200 milionów rolników dosypuje swoim prosiakom do korytka?
I jak się zakończył najnowszy skandal? Kilkadziesiąt osób zostało aresztowanych, zwierzęta, które nie przeszły testów, wybite, kilka rzeźni i zakładów zamkniętych, a ze sklepów w całym kraju wycofuje się produkty Shuanghui. Obecnie wciąż trwają kontrole w tysiącach rzeźni w całym kraju, tak więc można się spodziewać kolejnych informacji o aresztowaniach weterynarzy i hekatombach świń. A po ustaniu szumu medialnego, dostawcy i producenci wrócą do starych praktyk.
Władze centralne próbują postawić tamę skandalom z zatrutą żywnością, ale mimo widocznych starań skala problemów ich przerasta. Obecnie napis „Made in China” nie stanowi najlepszej reklamy, zwłaszcza jeśli chodzi o produkty spożywcze. Słynne mleko z melaminą, zatruta karma dla zwierząt, cukierki z ołowiem, fasola z pestycydami – dzięki nim cały świat dowiedział się, że chińscy producenci w pogoni za zyskiem nie cofają się przed niczym, a chiński rząd nie chce albo nie jest w stanie skutecznie ich kontrolować.
Chińskie media od czasu do czasu zastanawiają się, dlaczego wyprodukowane w Chinach produkty mają tak złą sławę na Zachodzie. Większość z nich zgodnie z oficjalną linią tłumaczy to wyjątkowo przesadnym rozdmuchiwaniem afer dotyczących wyrobów „Made in China”, mającym na celu walkę z eksportowym mocarstwem świata. Wyjątkowo między wierszami pojawia się refleksja dotycząca zmian w charakterze narodowym i etosie społecznym. W tekście od redakcji z dziennika „Southern Metropolis Daily” sprzed kilku lat, ale wciąż boleśnie aktualnym, autor zastanawia się, dlaczego obecnie Chiny stały się symbolem oszustw i podróbek. Stosuje analogię zrozumiałą dla przeciętnego Chińczyka i mówi: wszyscy jesteśmy Henańczykami!
Henan to prowincja w centralnych Chinach, której mieszkańcy stanowią obiekt drwin dla reszty kraju. Henańczyk to symbol oszusta, cwaniaka i kombinatora. Kolebka cywilizacji chińskiej, gdzie znajdują się pozostałości stolic dynastii Shang sprzed prawie czterech tysięcy lat, zamieszkana przez 94 miliony ludzi, słynie z fałszerstw, podróbek, nagminnego omijania i łamania prawa (prawdopodobnie w statystykach nie odstaje od reszty kraju, ale co można zrobić z potęgą stereotypu?). Jeszcze sto lat temu mieszkańcy Henanu byli uważani za ludzi prawych, prawdomównych i uczciwych. Słynny filozof Feng Youlan, sam Henańczyk, apelował do swych miejscowych studentów, aby zachowali moralne zasady. Znany pisarz i tłumacz końca XIX wieku Chen Jitong opisywał, że nawet zachodni kupcy uważali chińskich kontrahentów za wzór uczciwości, nie było potrzeby spisywania kontraktów, a dane słowo było wiążące przez lata. Co się takiego stało z Chińczykami, że stracili uczciwość, moralność, a w oczach Zachodu stali się oszustami i producentami szmelcu? Odpowiedź pada wyważona i oględna: „warunki są silniejsze od ludzi, wpływ obecnego środowiska przeważa nad tradycyjnymi wartościami, tak zwany charakter narodowy czy etos społeczny nie pozostają niezmienne, lecz szybko dostosowują się do zmieniającej rzeczywistości. Silne instytucje mają większy wpływ niż czynniki kulturowe”. Komunikat jest wystarczająco czytelny – to państwo zmieniło społeczeństwo i to ono powinno zadbać o powrót tradycyjnych wartości.
Czy napis „Made in China” ma szansę kiedykolwiek zostać symbolem jakości jak „Made in Germany”? Bez lepszego i sprawniejszego nadzoru ze strony instytucji państwowych szanse na to są niewielkie, przynajmniej w najbliższym czasie. Chińscy konsumenci mogą jedynie zgrzytać zębami i rozszerzać czarną listę produktów, których należy unikać.
A na marginesie, koncern Shuanghui ma główną siedzibę w Henanie.
* Katarzyna Sarek, sinolog, tłumaczka, publicystka, współprowadzi blog www.skosnymokiem.wordpress.com.
„Kultura Liberalna” nr 115 (12/2011) z 22 marca 2011 r.