Joanna Kusiak

Miejska osmoza

Jeżeli o niektórych ludziach możemy powiedzieć, że są „warszawscy” albo „nowojorscy”, to jest tak dlatego, że fizyka zamieszkiwania miasta opiera się na procesie osmotycznym – powolnego przenikania się substancji miejskiej i indywidualnej substancji naszego charakteru. Tak jak mieszkańcy współtworzą i współprzetwarzają miasto, podobnie miasto wdziera się przez granice naszej podmiotowości i, można by rzec, przenika nam do krwi. Zamieszkiwanie w mieście jest zawsze rodzajem cichej walki pomiędzy indywidualnością człowieka a indywidualnością miasta. Znane są przypadki ludzi o słabym, urabialnym charakterze, którzy natychmiast po wprowadzeniu się do miasta stają się niczym więcej, jak tylko pustą, powtarzalną kwintesencją „berlińskości” albo „krakowskości”, w której trudno odróżnić jakikolwiek indywidualny rys. Podobnie zdarza się u ludzi, którzy mieszkają w tym samym mieście od urodzenia – nawet najsilniejsze charaktery po tak długotrwałym zanurzeniu w roztworze miejskim niemal całkowicie zabarwiają się na jego kolor. Wprowadzając się do nowego miasta, przechodzimy od początkowego odrzucenia i zachwytu (w różnym natężeniu), w których przeciwciała naszych przyzwyczajeń atakują „dziwne” i „niezrozumiałe” praktyki lokalne lub asymilują „wygodne” i „fantastyczne” sposoby życia, aż do stopniowej stabilizacji. Nawet, jeśli do końca pozostajemy z miastem w sporze, przekonani, że nigdy nie zaakceptujemy pewnych lokalnych reguł (a więc nigdy nie poczujemy się tu „u siebie”), jednocześnie niemal niezauważalnie tempo naszego kroku, styl ubierania, dobór przymiotników, akcent i flair dopasowują się do lokalnego.

Romantyczny ideał podróży formujących, młodzieńczych Wanderjahre kształtujących charakter polegał właśnie na wystawieniu nieuformowanego jeszcze człowieka na ofensywę wielu miejsc i miast, z których w każdym musiał on choć przez chwilę zamieszkiwać (a nie sfotografować się na tle zabytków). Echem tej tradycji są być może programy Erasmusa. Wiadomo bowiem, że w wymianach studenckich najmniej chodzi o naukę uniwersytecką, student wraca do kraju odmieniony. Ciągłe podróżowanie lub zamieszkiwanie w kilku miastach naraz kształtuje charakter, z jednej strony demaskując ich wpływ (dopiero w nowym mieście widzimy, jak bardzo jesteśmy ulepieni ze starego), przydając nam elastyczności (zmniejszając listę zachowań, które wydają nam się naturalne i oczywiste w każdych warunkach), ale jednocześnie utwierdzając i formując w nas to, co indywidualne: mierząc się z miastami, wyrabiamy sobie własną tożsamość, a często też wybieramy sobie jedno lub kilka miast jako własne.

Odnotowywany przez socjologów fenomen wielkomiejskiego singla w wielu (choć nie we wszystkich) przypadkach może sprowadzać się do bardzo intensywnej relacji z miastem, która chwilowo lub trwale zawiesza potrzebę klasycznego związku miłosnego (choć silna relacja z miastem jako taka oczywiście nie wyklucza takich związków, często jednak wpływa na ich formę i zasady). Dobry związek z miastem nie tylko wyrabia charakter, ale też przyczynia się najczęściej do radykalnego zwiększenia niezależności. O ile od średniowiecza do czasów przednowoczesnych była to głównie „niezależność od” (kontroli społecznej, rodziny), nowoczesne metropolie wyrabiają w wielu silny odruch niezależności rozumianej pozytywnie – wiele osób czuje się w mieście samemu/samej na tyle dobrze, by co najmniej zwiększyć wymagania i progi potrzebne do wejścia w inne relacje. Miasto, nawet najbardziej dynamiczne, może również paradoksalnie dawać poczucie stabilności. Ludzie przychodzą i odchodzą, miasto zostaje.

Miasta są niebezpieczne. Człowiek o mocnym i otwartym charakterze nigdy nie daje się miastu całkowicie owładnąć, choć jednocześnie wchodzi w swoje miasto odważnie, nie bojąc się jego wpływu. To, co przeniknie z miasta do charakteru, staje się wtedy niczym dobra, mocna przyprawa, której szczypta jednocześnie zmienia i wydobywa smak potrawy. Podróże lub doświadczenie zamieszkiwania w wielu miastach można potraktować jako zadanie autoformujące, kolejną z „technik siebie” opisywanych przez Foucaulta. Zarazem jednak nigdy – na szczęście – nie można mieć pełnej kontroli nad tym, co w procesie miejskiej osmozy przeniknie nam do krwi. Jak pisała Karen Blixen, „nie ma takiego życia, w którym miasto nie odegrałoby jakiejś roli”.

* doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego i Technische Universität Darmstadt, prezeska Stowarzyszenia DuoPolis, członkini redakcji Kultury Liberalnej. Przygotowuje rozprawę doktorską nt. „Rewolucja miast. Materialistyczna analiza transformacji miast postsocjalistycznych na przykładzie Tirany, Warszawy i Berlina“. Mieszka w Warszawie i Berlinie.

„Kultura Liberalna” nr 116 (13/2011) z 29 marca 2011 r.