Sebastian Szymański
Problemy (pozorne) ze sprawiedliwością
Sprawiedliwość należy do tych pojęć z zakresu filozofii praktycznej, które wywołują złożone uczucia. Jedną z tego przyczyn jest niewątpliwie emocjonalne nacechowanie tego pojęcia. Niesprawiedliwe traktowanie – nas samych, naszych bliskich, a nawet zupełnie obcych nam ludzi – powoduje oburzenie i uzasadniony gniew. Z drugiej strony, mamy intuicyjne przekonanie, że sprawiedliwość jest czymś szczególnie ważnym. Możemy żyć w społeczeństwie ubogim, jeśli przestrzega się w nim choć minimalnych standardów sprawiedliwości. Życie w zasobnym państwie, które takich standardów nie respektuje, byłoby nie do zniesienia. Dlatego często skłonni jesteśmy uderzać w podniosły ton, gdy mowa o sprawiedliwości. Mimo że w ten sposób niewątpliwie zapewniamy sobie poczucie, że mówimy coś ważnego, najczęściej wprowadzamy jedynie dodatkowe zamieszanie, tworząc problemy – przeważnie pozorne – których z łatwością można by uniknąć.
Jednym z najbardziej rozpowszechnionych przykładów takich pozornych problemów jest dyskusja wokół tzw. sprawiedliwości społecznej. Przyczyny tego zamieszania są dwojakie – i obie dość trywialne. Źródłem sporu może być domyślne przypisywanie temu pojęciu określonej treści, podkładanie pod nie konkretnej koncepcji sprawiedliwości, którą następnie odrzuca się jako mylną, nieuzasadnioną lub skompromitowaną przez praktykę polityczną. Jest oczywiste, że takie postępowanie urąga wszelkim zasadom przyzwoitej dyskusji, a ci, którzy ten chwyt stosują, nie zasługują na poważne traktowanie. Drugim źródłem jest milczące przyjmowanie, że istnieje jakiś inny, nadrzędny, oczywisty sam przez się, czy jaki tam jeszcze, standard sprawiedliwości, a tak zwana sprawiedliwość społeczna jest tylko jego nieudolnym naśladownictwem lub po prostu wypaczeniem. Sprawiedliwość społeczna staje się wówczas jedynie marnym naśladownictwem sprawiedliwości międzyludzkiej, boskiej, naturalnej i jakiej tylko można sobie zapragnąć. Wystarczy jednak odwołać się do dość oczywistych intuicji, by stwierdzić, że nie ma innej sprawiedliwości niż sprawiedliwość społeczna, ponieważ sprawiedliwość to standard lub zbiór standardów, które mają kierować naszym postępowaniem w stosunku do innych ludzi, a więc naszymi stosunkami społecznymi. Choć można mówić o kimś, że jest sprawiedliwy w stosunku do siebie, to jest to pochodne zastosowanie tego słowa, być może jakaś metafora, ale nie właściwe użycie tego pojęcia.
Innym dość rozpowszechnionym nieporozumieniem dotyczącym sprawiedliwości jest przekonanie, że ma ona jakiś – najczęściej: istotny – związek z pojęciem dobra wspólnego. To ostatnie pojęcie jest dość mętne i zapewne dlatego z taką ochotą się je przywołuje. Wydaje się jednak, że można je nieco rozjaśnić w połączeniu z pojęciem wspólnoty, z którym zresztą często idzie w parze. Nie popełnię prawdopodobnie zbyt wielkiego błędu, jeśli przyjmę, że wspólnota to taka zbiorowość ludzi, którą łączy idea dobra wspólnego, czyli takiego dobra, które wszyscy w tej zbiorowości cenią i dążą do jej realizacji, uważają że wszyscy należący do tej zbiorowości powinni je cenić i dążyć do jej realizacji i uznają za cel wspólnoty urzeczywistnianie tak rozumianego dobra. We wspólnocie zatem nie ma miejsca na zasadniczy spór, ponieważ idea dobra wspólnego pozwala rozwiać istotne wątpliwości. Tymczasem potrzeba sprawiedliwości pojawia się właśnie tam, gdzie rodzi się spór. Przez sprawiedliwość rozumiemy bowiem standard lub zbiór standardów, które służą rozstrzyganiu w sprawach spornych dotyczących podziału korzyści lub obciążeń wynikających ze wspólnego życia w społeczeństwie. Sprawiedliwość jest więc zupełnie niepotrzebna we wspólnocie. I choć zapewne i w niej będzie się mówić o sprawiedliwości, to pod tym określeniem będzie kryło się coś innego. Jak można przypuszczać coś, co budzi równie silne emocje co idea sprawiedliwości.
Sprawiedliwość jest – mimo wszystko – dość jasną i prostą ideą. Zapewne właśnie ta prostota decyduje o jej atrakcyjności i sile przyciągania. Wprowadzanie niepotrzebnego zamętu w dyskusjach dotyczących tej idei, nawet jeśli jest motywowane próbą jej uwznioślenia, zupełnie nie wychodzi jej na dobre.
* Sebastian Szymański, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 117 (14/2011) z 5 kwietnia 2011 r.