Hahn odpowiada do pewnego stopnia na to zapotrzebowanie, ale ma też odwagę i inteligencję. I czyni z nich użytek.
Niewielu artystów nagrywających dla wielkich, czołowych wytwórni płytowych pozwala sobie na częste wycieczki w stronę muzyki współczesnej. Tymczasem Hilary Hahn umieszcza utwory nowe lub z dwudziestowiecznej klasyki niemal na każdej płycie. Tu Barber, tam Schönberg, ówdzie Bernstein. Może zachęciła ją do takiego różnicowania repertuaru Jennifer Higdon, nauczycielka historii muzyki XX wieku w Juilliard School of Music – także kompozytorka, która po latach napisała specjalnie dla Hilary koncert skrzypcowy.
Amerykanie wytworzyli taki szczególny rodzaj muzyki współczesnej, który niespecjalnie męczy publiczność – także koncert Higdon do tego gatunku należy. Ot, wpada w ucho i wypada, stwarza wrażenie produktu użytkowego, który służy wyeksponowaniu wirtuozerii i liryzmu gry skrzypaczki. To muzyka bardzo zakorzeniona w tradycyjnej estetyce filharmonicznej średnicy, repertuaru dla, jak nazywają ją Niemcy, „Beethoven-Tschaikowsky Publikum”. Przypomina neoklasycyzm w barberowsko-coplandowskiej odmianie amerykańskiej, złagodzonej, nie tak suchej i formalistycznej jak europejska. Miłe słuchanie, ale mimo wszystko, nawet jeśli to niewiele więcej, to poszerza horyzonty. A do tego nie zawsze się publiczność filharmoniczną zachęca…
Koncert Czajkowskiego to z kolei repertuar trudny – nie dlatego, żeby Hilary Hahn mogła mieć jakiekolwiek problemy techniczne, ale dlatego, że utwór ten gra każdy skrzypek. I ona nauczyła się „Koncertu D-dur” w dzieciństwie, jednak potem nie grała go przez kilkanaście lat. To chyba dobrze – tak wielu młodych ludzi gra go, w dodatku w okrojonej, trochę efekciarskiej wersji Leopolda Auera, nic w tej muzyce poza wirtuozowskimi pochodami i „serceszczypatielnymi” melodiami nie słysząc… Hilary wybrała wersję oryginalną Czajkowskiego: pełniejszą, bardziej „zrównoważoną” – jak sama zauważa w komentarzu do płyty (własny komentarz dołącza do każdego albumu, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że wie, co gra). Koncert Czajkowskiego zdaje się w jej koncepcji nie ustępować głębią symfoniom, jest dziełem do głębi melancholijnym, nie tracąc na swojej popisowej błyskotliwości. Hilary potrafi tak zagrać powracające kołowo figury (którymi katuje znudzonych słuchaczy niejeden wirtuoz), że nigdy nie brzmią one trywialnie; nic nie powtarza się dokładnie tak samo, wszystko dokądś prowadzi. W drugiej części Hahn podkreśla operowy charakter melodii (mogłaby bez trudu zostać włączona do „Eugeniusza Oniegina” czy „Damy Pikowej”), w finale zaś na pół ironicznie bawi się tempem i jego niby-ludowym tanecznym charakterem.
Ma w realizacji tych pomysłów za partnera Wasilija Pietrenkę, jednego z tych artystów, którzy tworzą młodą rosyjską falę podbijającą obecnie Zachód – zwłaszcza Wielką Brytanię. Pietrenko wyprowadził Królewską Orkiestrę w Liverpoolu z artystycznego dołka, za co został doceniony także przez jej muzyków – ma pozostać jej szefem artystycznym do 2015 roku. Tutaj współpraca z Hilary Hahn – prestiżowa z punktu widzenia zespołu – jest przepyszna, orkiestra brzmi znakomicie: soczyście i bogato; Pietrenko i Hahn zdają się wręcz wzajemnie dopingować. Słuchanie takiej współpracy to prawdziwa radość – tym większa, że słuchacz ma szansę dowiedzieć się, „o czym” jest koncert skrzypcowy Czajkowskiego. Przynajmniej według Hahn i Pietrenki. Ale ja im wierzę.
Nagranie:
Jennifer Higdon Koncert skrzypcowy
Piotr Czajkowski Koncert skrzypcowy D-dur op. 35
Hilary Hahn skrzypce
Royal Liverpool Philharmonic Orchestra
Vasily Petrenko dyrygent
Hilary Hahn / Deutsche Grammophon 2010