Katarzyna Kazimierowska
Być jak Kate
Czego uczy nas romantyczna historia miłości Kate Middleton i księcia Williama, która za kilka dni znajdzie swoje ukoronowanie na ślubnym kobiercu? Że jak się bardzo postaramy, to nawet księcia możemy sobie wychodzić. P…rzyć feminizm, bo to, czego chce każda dziewczynka, to właśnie książę z bajki.
Nie mam nic do Kate Middleton. Właściwie – bardzo mi się podoba: jest piękna, wykształcona, miła i ma klasę, co widać na zdjęciach. Jest też niezwykle ambitna: same piątki w szkole i na studiach, trofea sportowe, no i największe z osiągnięć – jako jedyna Brytyjka, ustrzeliła najlepszą partię w kraju, samego księcia Williama. Jestem pełna podziwu, że jej trwające prawie dekadę starania o rękę księcia (do tej pory trudno mi uwierzyć w to, że w tej Kenii to on jej się oświadczył, a nie ona jemu) zakończyły się spektakularnym sukcesem.
Od momentu, gdy ta para zaczęła się spotykać, tabloidowe oczy Wielkiej Brytanii nie odstępują Kate Middleton na krok. Nic dziwnego, w końcu zdobyła najważniejsze dziecko Anglii, syna ukochanej przez społeczeństwo lady Di, drugiej po królowej, a wciąż pierwszej w sercach. I z tego powodu nie obyło się bez porównań: od stylu ubierania po zachowanie przyszłej małżonki Williama. Już wiemy, że są zupełnie inne, tak w sposobie noszenia się, jak i odnoszenia do innych. William wybrał sobie na oblubienicę przeciwieństwo swojej matki. Choć w wypadku jednej i drugiej media wykreowały niewątpliwie jedynie szczątkowo prawdziwy wizerunek, to pewne różnice są niezaprzeczalne.
Diana Spencer wkraczała do królewskiego życia niczym nieopierzone pisklę: chorobliwie nieśmiała, niepewna, delikatna i uległa. Na oczach angielskiego ludu i w błysku fleszy „wyrosła” na piękną, niezależną, pewną siebie oraz swoich możliwości kobietę. Stała się dla innych kobiet przykładem: pokazała, że królewski dwór nie musi być spełnieniem marzeń, że miłość księcia nie jest najważniejsza na świecie, że warto postawić na siebie i szukać szczęścia na własną rękę. Chociaż na oczach świata potykała się wielokrotnie, nigdy nie utraciła miłości i oddawała ją na każdym kroku, zakładając kolejne fundacje, odwiedzając kolejne wioski afrykańskie czy rozmawiając o problemach Trzeciego Świata z największymi. Cholera, zasłużyła na miano ikony!
A co robi Kate? Startuje z zupełnie innego pułapu: ma niezależność, pieniądze, trochę więcej lat i światowego obycia niż Diana, kiedy zakładała welon. Na starcie ma już niezależność, o którą tamta dopiero walczyła. I co? Od dekady z uporem maniaka pokazuje wszystkim, że nie ma to znaczenia, skoro największym szczęściem w jej życiu jest przyjęcie oświadczyn od ukochanego księcia. Media rozpisują się o poświęceniach, na jakie ta dziewczyna była gotowa, by tylko być blisko swego Williama; niech jedynym przykładem będzie wynajęcie dla nich domu, gdy książę wyjechał na szkolenia wojskowe – w domu tym księciu prała i gotowała. Przełknęła nawet przezwisko „Waitie Katie”, które nadały jej media, nawiązując do jej długiego czekania na zaręczynowy pierścionek. Ta dziewczyna swoim postępowaniem przekreśla zdobycze kolejnych pokoleń feministek, bo mówi wyraźnie: największym osiągnięciem kobiety jest zdobyć mężczyznę, a następnie spędzić życie u jego boku, robiąc wszystko, by uczynić go szczęśliwym! Czy ona się opamięta? Czy też będzie Idealną Panią Domu, która gładko wpisze się w królewski protokół i mimo błyszczącej w jej oczach inteligencji, wykorzysta całą mądrość i wykształcenie, by utrzymać się na fali dworskich intryg i życia towarzyskiego u boku męża? Co jeszcze siedzi w główce ambitnej Kate i czy ma świadomość, jakie spustoszenia w psychice brytyjskich nastolatek poczyniła? Już zdążyły przecież uwierzyć, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, dokąd chcą (przy tym „tam, dokąd chcą” oznacza studia, karierę, niezależność). Teraz znowu sięgną po Kopciuszka i zaczną wzdychać do pierścionka zaręczynowego na serdecznym palcu Kate. Ta z kolei pokazuje, że grzeczne dziewczynki zawsze wygrywają. Betty Friedan przewraca się w grobie. Razem z lady Di.
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 119 (16/2011) z 19 kwietnia 2011 r.