Katarzyna Kazimierowska
Ćwiczenia z utraty
Motyw stary, powracający i wdzięczny, bo cierpienie to zawsze dobry temat, choć niepotrzebnie kojarzony głównie z tzw. kinem społecznym. Trzy filmy pokazują trzy zupełnie inne ujęcia tego pojemnego wątku, nie wyczerpując go, ale pozostawiając widza w poczuciu ulotnego ukontentowania z powodu dobrze wydanych pieniędzy na bilet.
Ćwiczenie pierwsze: rozpacz po utracie dziecka
Wątek popularny, bolesny, a więc i wzruszenia gwarantowane. Na szczęście (i tu oklaski dla Nicole Kidman, która wzięła na siebie nie tylko główną rolę, lecz także ciężar produkcji) „Rabbit Hole” nie porusza i tak rozedrganych przy takim temacie strun, a kładzie akcenty w miejscach, których nie spodziewalibyśmy się po amerykańskiej produkcji z hollywoodzką obsadą. Więcej: gdyby nie aktorzy (świetni Kidman i Eckhart) można by dać się zwieść, że ta świetna adaptacja sztuki Davida Lindsay’a-Abaire’a to dzieło skandynawskiej kinematografii, a to dzięki chłodnym kolorom, oscylującym między szarością, błękitem i wrzosem, oraz dialogom, w których nie brakuje rozładowujących napięcie akcentów humorystycznych. Historia pary, która próbuje ułożyć sobie życie po stracie ukochanego synka (czterolatek ginie pod kołami auta prowadzonego przez nastoletniego chłopaka), nie dusi, nie ściska za gardło, ale pokazuje, że wspólna tragedia może mieć różne odcienie, że płacz, na który się czeka, czasami nie nadchodzi, i że najtrudniejsze w ćwiczeniach z utraty jest nie samo zmierzenie się z nią, ale wyjście z piekła, w jakie w międzyczasie zamieniliśmy nasze życia i nasze myśli. I choć po śmierci świat nigdy nie wraca na swoje miejsce, a ból już na zawsze będzie nam towarzyszył, to myśl o tym, że czeka nas nowe rozdanie i nowy początek, jeśli sobie na nie pozwolimy, mogą przynieść ukojenie.
Ćwiczenie drugie: zaskoczenie, gdy tracimy miłość
Pokazywany w ramach tegorocznego Tygodnia Kina Hiszpańskiego film „80 dni” w reżyserii Jona Garaño i José Maríi Goenagi jest jak silne uderzenie w podbrzusze, choć aż do jego zakończenia nic na to nie wskazuje. Mnie ten film powalił, uderzając w bolesne struny, ale nie zauważyłam, by ktokolwiek po jego obejrzeniu wychodził z sali kinowej z radosną miną. Historia jest do bólu piękna: dwie starsze panie spotykają się przypadkowo w szpitalu i odkrywają, że 50 lat wcześniej były przyjaciółkami. I choć jedna z nich skończyła jako znana pani profesor w klasie fortepianu, a druga jest zwykłą wiejską kurą domową, to okazuje się, że wystarczy chwila, by odbudować cenną zażyłość. Mamy w tym filmie kilka wartościowych a nieporuszanych w polskim kinie wątków: z jednej strony małżeńska lojalność (granica między nastoletnią bliskością dwóch przyjaciółek a intymną relacją starszych pań okazuje się niezwykle cienka), z drugiej intymność trzeciego wieku (dla nas temat ciągle tabu, gdy oprócz wiele mówiącego spojrzenia lub przesuwania ustami po papierosie – patrz „Jeszcze nie wieczór” – dochodzi cielesność). Gdy pula szans się wyczerpuje, gdy okazuje się, że na ostatnim zakręcie życia nikt na nas nie czeka, bo bezpowrotnie przegapiliśmy szansę na miłość, pozostaje niekontrolowane nieprzyjemne zaskoczenie, które wykrzywia twarz. Zakładam, że ból świadomości, że przegapiliśmy ostatnią szansę na miłość, musi boleć bardziej niż samotność starości.
Ćwiczenie trzecie: pustka po utracie siebie
Z duszą na ramieniu szłam na „Erratum” Marka Lechkiego. Niepotrzebnie. Ten obraz mógłby stać się filmem pokolenia 30+, które wyjechało do innego miasta na studia czy za pracą i nie wróciło – z różnych powodów – na stare śmieci, założyło rodziny, zapomniało o przeszłości. U większości z nas w pewnym momencie pojawia się naturalny odruch odwrócenia głowy, Orfeuszowe spojrzenie za siebie: patrzymy na rodziców, na rodzeństwo, na przyjaciół z dzieciństwa, wpadamy na stare śmieci, dziwiąc się, że wszystko się nagle zrobiło takie małe. U Michała z „Erratum” dom kojarzy się z oziębłym ojcem, atmosferą pozbawioną miłości. Ale kiedy doń wraca, uświadamia sobie, że rezygnując z kontaktu z przeszłością, utracił przyjaciół, beztroską młodość i zwykłą życiową lekkość; zamiast tego przyjął, że życie to jedynie praca, problemy i dym z papierosa. Michał, dzięki niefortunnemu zbiegowi okoliczności ma szansę na drobne erratum swojego życia. Niby nic się nie zmienia, bo nie o zmiany wielkości kamieni milowych tu chodzi, tylko o drobne kroczki, które pozwolą mu zmienić bieg – nie życia – ale jego myśli. Ta prosta historia ze świetnymi, męskimi dialogami (bo to męskie kino w końcu) to kawał cholernie dobrego kina. Panie Lechki, oby tak dalej.
Filmy:
„Między światami” (The Rabbit Hole), reż. John Cameron Mitchell, USA 2010, dystr. Kino Świat.
„80 dni” (80 Egunean), reż. Jon Garaño, José María Goenaga, Hiszpania 2010, dystr. Imago Film.
„Erratum”, reż. Marek Lechki, Polska 2010, dystr. BestFilm.
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Cwiszn”, redaktorka RPN. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 121 (18/2011) z 3 maja 2011 r.