Lubię nie tylko słuchać, ale i patrzeć na chóry. Grupa ludzi śpiewających razem ma w sobie bowiem coś magicznego. To święto ludzkiej bliskości.
Czasem patrzenie nabiera cech podglądactwa, zwłaszcza wtedy, gdy chórzyści oślepieni słońcem muszą chronić oczy ciemnymi okularami, a te zakłócają wizualny porządek szlachetnego miejsca, jakim jest na przykład plac Świętego Piotra w Watykanie.
W takich chwilach poważnie zastanawiam się, czy telewizja powinna pokazywać wykonywanie muzyki religijnej albo w ogóle klasycznej. I bezmyślnie odpowiadam sobie, że tak, że trzeba, by chociaż w taki sposób ludzie w ogóle mieli z muzyką klasyczną kontakt.
Po chwili zadumy zaś dopowiadam sobie cicho, że przecież pokazuje i powodu do narzekania nie mam. Piękne dźwięki trafiają na ekran w prime time, jeśli tylko znajdzie się gwarantujący odpowiednią oglądalność pretekst – choćby ślub księcia Williama i Kate Middleton czy beatyfikacja Jana Pawła II.