Łukasz Jasina

Historia ma znaczenie. O „Uwikłaniu” Jacka Bromskiego

Jacek Bromski cieszy się reputacją dobrego rzemieślnika i twórcy kina rozrywkowego. Opinie takowe można uznać za słuszne, ale tylko pod jednym warunkiem – jeśli zignorujemy kilka całkiem poważnych pozycji w jego filmografii. Dobry thriller czy musical może mówić więcej i mądrzej o świecie niż dęty i ociekający powagą film „moralnego niepokoju”.

Historia przewijała się w filmach Bromskiego na długo przed „Uwikłaniem”. Po nakręceniu w latach 80. kultowego kryminału „Zabij mnie glino” (1987), z tlenionym na blond Bogusławem Lindą, reżyseruje serial „Kuchnia polska” (1991). Film momentami sztuczny, ale lepszej panoramy powojennych dziejów Polski jak dotąd nie stworzono. Już wtedy Bromski oceniał PRL bez igrania z półcieniami.

W końcu lat 90. rozpoczyna realizację swojej podlaskiej trylogii – począwszy od „U Pana Boga za piecem” (1998), reżyseruje jednocześnie znośne thrillery w rodzaju „To ja, złodziej” czy komedie „Dzieci i ryby”. Podpisaną przez niego adaptację „Kariery Nikodema Dyzmy” z Cezarym Pazurą można również uznać za udaną. Bromski opisywał dwie ostatnie dekady w sposób błyskotliwy i nie stroniący od ironii. Tylko „Kochanków roku tygrysa” z Michałem Żebrowskim śmiało określam jako błąd. Nie każdemu wolno kręcić filmy o Chinach.

„Uwikłanie” jest filmem, który nie może istnieć bez przeszłości. Przeszłość w dziele Bromskiego to smycz uwiązana na szyi czasów współczesnych. Przeszłość cały czas ma na nas wpływ. To kiedyś rozdano, role jakie grają ludzie. Okazuje się, że III RP nie umiała korzystnie zerwać z dziedzictwem PRL, że pozostałości dyktatury mają się dobrze i toczą demokrację jak rak. Nie jest to zresztą niczym nowym. II RP nie umiała się uwolnić od konsekwencji czasu zaborów. Film Bromskiego przypomina amerykańskie kino noir. Tutaj też często wygrywa zło. Każdy jest uwikłany w zło systemu i może z nim walczyć tylko jego metodami. „Wcielone zło” zagrał doskonale Andrzej Seweryn, prezes z ubecką przeszłością kradnie film Mai Ostaszewskiej. Uwagę widzów kradną jej też aktorzy drugoplanowi: Krzysztof Pieczyński i Marek Bukowski, których kino polskie odkrywa na nowo.

Cieszy przeniesienie akcji do Krakowa i nie chodzi tylko o to, że zamek w Przegorzałach w obiektywie Marcina Koszałki przypomina zamczyska na wzgórzach Toskanii. Dla takiego filmu Kraków jest miejscem ciekawszym i autentyczniejszym. W Warszawie tajemnice giną w natłoku wrażeń. Konserwatywny Kraków z jego zestarzałym podziałem na elity i resztę świata oraz świątobliwą otoczką lepiej uświadamia widzowi różnicę między deklaratywną stabilizacją, a mrokami z przeszłości pojawiającymi się w wielu życiorysach.

Film Bromskiego jest dowodem na to, że stare recepty się sprawdzają. Rzutki i ciekawy scenariusz, będący adaptacją niezłej książki, zawarte w tym scenariuszu tajemnice z przeszłości, trafiona obsada, doświadczony reżyser i jego kolega, równie biegły w filmowych sprawach Juliusz Machulski jako producent, a do tego ładnie sfilmowany Kraków – to się nie mogło nie udać. Rację ma jednak chwalący ten film – nasz narodowy wieszcz – Andrzej Wajda. Nie mają jej rozliczni krytycy. „Uwikłanie” to film łączący dyskurs – to straszliwe, ale tu adekwatne słowo – o naszych narodowych traumach z przeszłości i teraźniejszości z uniwersalnym językiem filmu. Film Bromskiego może wiele powiedzieć o Polsce przeciętnemu widzowi z zagranicy.

Film:

„Uwikłanie”
Reż. Jacek Bromski
Polska 2011

* Łukasz Jasina, historyk, publicysta, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 128 (25/2011) z 21 czerwca 2011 r.