Szanowni Państwo,
oto kolejny element mozaiki rodzimych stereotypów: polska wieś. Zaiste źródło udręki i ekstazy. Z jednej strony, „wieśniak” i „wieśniactwo” są nieśmiertelnymi epitetami. Z drugiej zaś strony, prowincja jawi się jako mityczna idylla pokazywana w serialach i innych dziełach popkultury.
Jak jest naprawdę? „Kultura Liberalna” ogląda ten fragment polskiej tożsamości wraz z Pracownią Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, która przygotowała poruszający raport [ link ].
Rezultat badań wyrywa nas jednak z sielankowego wyobrażenia polskiej wsi, jako ostoi spokoju, piękna natury, urodziwych i pobożnych żniwiarzy. Dowiadujemy się o problemach młodzieży na wsi: realiach, w jakich przychodzi im dorastać, które w znaczącym stopniu wpływają na ich marzenia, o zainteresowaniach, planach, możliwościach i poczuciu niemocy. Poprosiliśmy naszych autorów o komentarze na temat polskiej tożsamości rozpiętej między dwoma biegunami: miejskością i wiejskością. Czego synonimem jest słowo „wieśniak” i czym jest „wieśniactwo”? Czy Polacy – ze względów historycznych naród plebejski – mówiąc źle i dobrze o wsi, mówią coś o samych sobie?
Izabella Bukraba-Rylska pisze o polskiej tożsamości, trwałości stereotypów dotyczących wsi, którymi operują szczególnie elity, i „podwójnym” społeczeństwie, nie mogącym zdecydować się, kim jest polski chłop i polska wieś. Paweł Kubicki śledzi przemiany polskiej tożsamości na przestrzeni lat i pisze o przeciwieństwach: kosmopolitycznym mieście i graniczącym z chłopomanią uwielbieniu „prostego ludu jako najwartościowszej tkanki narodu, która nie została dotknięta zepsutym kosmopolityzmem i dekadencją miast”. Ruta Śpiewak pisze o tym, co dzieje się, gdy przymiotnik „wiejski” przestaje być określeniem pejoratywnym, a także, czego mieszkańcy miast szukają na prowincji. „Wystarczy wejść do delikatesów by zobaczyć, że wiejski chleb, wiejska kiełbasa i wiejskie jajka są towarami niemal luksusowymi”. Z kolei Agnieszka Strzemińska podsumowuje nasz temat, pisząc o wynikach badania „Młodzi na wsi”. Przypomina, jakie są najważniejsze, bo codzienne, problemy polskiej wsi. I o pokoleniu „wiecznie w drodze pomiędzy miastem a wsią”, w pogoni za pracą i edukacją, odrobiną miejskości, od której mieszkańcy miast próbują uciec.
A już niedługo druga odsłona niniejszego tematu tygodnia, z wypowiedziami między innymi Joanny Tokarskiej-Bakir i Andrzeja Mencwela.
Zapraszamy!
Redakcja
1. IZABELLA BUKRABA-RYLSKA: Czy wieś to „wieśniactwo”?
2. PAWEŁ KUBICKI: Miasto i wieś. Krótka historia toksycznej miłości
3. RUTA ŚPIEWAK: Na wieś? Tylko na wakacje!
4. AGNIESZKA STRZEMIŃSKA: Ani miejscy, ani wiejscy. Pracujący
Czy wieś to „wieśniactwo”?
Stereotypy były, są i będą obecne w społecznej świadomości, zawsze także przyjmują dwojaką postać: pozytywnych i negatywnych wyobrażeń. Jak powszechnie wiadomo, „Murzyni” mają świetne poczucie rytmu, ale są leniwi; „Żydzi” są z kolei bardzo inteligentni, ale chcą zawładnąć światem. Polscy „chłopi” nie są gorsi i też mają swoją „złotą” oraz „czarną” legendę, o której pisał prof. Franciszek Ziejka: wprawdzie, jak pokazuje historia, „żywili i bronili”, ale także „dobijali powstańców”. Dlatego dwojaki obraz wsi nie powinien dziwić, natomiast warto zastanawiać się, skąd się bierze taki a nie inny jej wizerunek.
Mówi się, że używanie stereotypów to dowód uprzedzeń, braku wiedzy i – ogólnie – prostactwa. Zastanawia więc, że obecnie skrajnie uproszczone, najczęściej negatywne charakterystyki wsi i jej mieszkańców, znaleźć można głównie w wypowiedziach przedstawicieli elit opiniotwórczych. Starają się oni przekonać społeczeństwo, że wieś to balast rozwojowy Polski i wystarczy się go pozbyć, „skończyć z chłopami”, aby kraj osiągnął wymarzone standardy nowoczesności. (Co ciekawe, to samo mówili nazistowscy eksperci, dla których warunkiem modernizacji zacofanej polskiej gospodarki – tak, aby mogła ona służyć niemieckiej jako „gospodarka uzupełniająca” – była przede wszystkim likwidacja chłopstwa!). Właśnie w tym mało oryginalnym, jak widać, założeniu upatrywałabym źródeł aktualnego dyskursu o „wieśniactwie”, który jednak pełni kilka istotnych funkcji. Po pierwsze, wprowadza on wyrazistą dystynkcję między tymi, którzy uważają się za elitę, a całą resztą. Po drugie, umożliwia wykorzystanie tej dystynkcji do narzucania społeczeństwu określonej wizji rzeczywistości („hegemonii kulturowej”, jak to nazywał Antonio Gramsci), a więc sprawowania władzy. Po trzecie wreszcie, sankcjonuje przewagę „wygranych transformacji” jako zjawisko „naturalne”, wypływające z ich wyższych kompetencji cywilizacyjnych i jednocześnie uzasadnia pozycję „przegranych transformacji”, motywując to ich „gorszą” mentalnością i nieadekwatnymi wobec wyzwań współczesności postawami.
Taki właśnie dyskurs, gdzie dochodzi do stygmatyzowania części społeczeństwa, gdzie uznaje się ją za gorszą i postuluje jej wykluczenie, bywa nazywany „neoliberalnym dyskursem rasistowskim”. Oczywiście, biologiczne rozumienie „rasy” jest tu zastąpione mówieniem o „kulturze”, która, niestety, coraz częściej pełni dziś rolę politycznie poprawnego, eufemistycznego określenia rasy (zwraca na to uwagę znany antropolog Adam Kuper). Ale przecież w ten właśnie sposób formułowano krytykę warstw niższych w XIX wieku: wtedy ów „rasizm wewnętrzny”, kierowany przeciw członkom własnego społeczeństwa, również przybierał formę mówienia o nich jako o „niższych rasach”, „prawdziwych dzikich” zagrażających nowoczesnemu światu (Gustaw Le Bon). Nie przeszkadzało to, rzecz jasna, równoczesnym zachwytom nad życiem na łonie natury i blisko „dobrego dzikusa”, o ile tylko uznawał on przewagę klas wyższych. Dokładnie tak samo można dziś mówić, że chłopi to „grupa złodziejsko-żebracza” (ks. Józef Tischner), a „polska wieś nie reprezentuje obecnie niczego wartościowego pod względem obyczaju, kultury czy moralności, bo jest widownią moralnego rozkładu i lumpenproletaryzacji” (Bronisław Łagowski) i jednocześnie miło spędzać czas na kwaterze agroturystycznej – w malowniczych okolicznościach rodzimej przyrody i folkloru.
Co stereotyp „wieśniactwa” znaczy dziś dla Polaków? To, co znaczył przedtem. Jak podkreślał Józef Chałasiński, klasyk polskiej socjologii, jesteśmy ciągle podwójnym społeczeństwem, złożonym z „panów” i „chamów”, z inteligencji i chłopów, z elit i zwykłych ludzi, a to świadczy o przedziwnej trwałości struktur reprodukujących się w tym samym kształcie od wieków. „Mimo że czasy bardzo się zmieniły – pisał wybitny psychiatra Antoni Kępiński – model szlachecki i kmiecy społeczeństwa się utrzymał. Może model ten zapewnia pewnego rodzaju równowagę społeczną: jedni pracują, a drudzy błyszczą i gadają”. Warto jednak pamiętać, że typ szlachecki to polskie „zastaw się, a postaw się”, polskie sejmikowanie i tzw. polnische Wirtschaft, a typ kmiecy to cichy, spokojny oracz, który jednak doprowadzony do ostateczności potrafi przerazić krwawym widmem Jakuba Szeli.
* Izabella Bukraba-Rylska, profesor socjologii.
***
Miasto i wieś. Krótka historia toksycznej miłości
W ostatnich latach obserwujemy w Polsce intensywny proces rekonstruowania miejskich tożsamości. Tożsamość zawsze tworzona jest w relacji do „innego”, więc aby podkreślić swoją miejskość trzeba za pomocą symbolicznych granic wykluczyć wszystkich tych, których uważamy za nie-miejskich. Co istotne w tym kontekście, zarówno miasto, jak i miejskość nie mają skali pośrednich, a jedynie antytezy. Nie-miasto to po prostu wieś, a nie-miejski to wieśniacki. Dlatego też słowa „wieśniak” i „wieśniactwo” są dziś tak często używane w miejskim języku, bez nich nie można by było konstruować miejskich tożsamości. Jednak nie zawsze tak było, a historię relacji miasto – wieś można opisać jako historię toksycznej miłości, gdzie uwielbienie miesza się pogardą.
Przez całe stulecia nikt nie musiał trudzić się w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o to, kim jest, jaka jest jego tożsamość? Chłop był chłopem, rycerz rycerzem, a mieszczanin mieszczaninem. Wszystko to zaczęło się zmieniać wraz z epoką modernizmu. Siła rewolucyjnych zmian wyrwała ludzi z ich tradycyjnych habitusów i zmusiła do konstruowania tożsamości – tworzenia jej we wzajemnych relacjach z innymi. Nowoczesność przyniosła wiele istotnych zmian, jednak chyba najistotniejszą było pojawienie się nowego, potężnego gracza, jakim stało się państwo narodowe. W nowej rzeczywistości, zdominowanej przez dyskurs narodowy, dotychczas zupełnie obcy sobie chłopi, mieszczanie i szlachta musieli odpowiedzieć na pytania: co ich łączy, dlaczego stają się Polakami, Niemcami czy Francuzami? I dlaczego tacy sami chłopi i tacy sami mieszczanie, ale mieszkający w innym państwie, są już obcy? Stąd też poszukiwania „odwiecznych” cech narodowych, które rzekomo przechowały się w prostym ludzie. Dziewiętnastowieczny romantyczny nacjonalizm do rangi sacrum wynosił prosty lud, podkreślając jego „czystość” etniczną, w przeciwieństwie do zróżnicowanych, kosmopolitycznych miast.
Gloryfikacja ludu była szczególnie silna tam, gdzie kształtujący się naród nie miał własnego państwa, a elity i mieszczaństwo postrzegane były jako obce etnicznie. W wypadku Polski kluczowe znaczenie dla kształtowania i rozwoju idei narodowej miała inteligencja, w znakomitej większości wywodząca się z podupadłej szlachty zmuszonej do rekonstruowania swojej tożsamości w obcym jej środowisku miejskim. Nie dziwi zatem, że dworek szlachecki i bogobojna wieś urastają w arkadyjskich mitach tworzonych przez publicystów i literatów do rangi archetypów polskości, uruchamiając prawdziwą chłopomanię. Inteligenckie wyobrażenie o prostym ludzie jako najwartościowszej tkance narodu, która nie została dotknięta zepsutym kosmopolityzmem i dekadencją miast, było jednak bardzo boleśnie weryfikowane w codziennej rzeczywistości. Etos pro publico bono i gotowość poświęcenia własnego życia dla sprawy to wartości zupełnie obce chłopskiemu modelowi świata. Kultura chłopska na pierwszym miejscu stawia przetrwanie i dobro rodziny, klanu. W chłopskim systemie wartości „inny” to ktoś niebezpieczny, często wróg – nie istnieje więc możliwość wyobrażenia sobie współpracy z „innym” na rzecz dobra wspólnego. Stąd wśród inteligencji tak częste i głębokie rozczarowania niewdzięcznym chłopem, przedstawione nad wyraz sugestywnie przez Stefana Żeromskiego w opowiadaniu „Rozdziobią nas kruki, wrony”.
Epoka PRL także charakteryzowała się ambiwalentnym stosunkiem inteligencji do chłopów. Kultura chłopska była gloryfikowana zarówno przez władze, jak też przez opozycję, a zwłaszcza Kościół katolicki. Przez władze komunistyczne chłopskość była dowartościowywana jako antyteza wrogiego mieszczaństwa, stąd taka popularność rytuałów ludowych, np. dożynek, ogromne wsparcie dla zespołów folklorystycznych: zespoły takie jak Śląsk czy Mazowsze były prawdziwymi gwiazdami swoistej popkultury PRL. Natomiast Kościół katolicki, zgodnie z koncepcją prymasa Wyszyńskiego, poszukiwał oparcia i przetrwania w prostym ludowym katolicyzmie. Podobnie opozycja demokratyczna, dla której chłopskie przywiązanie do tradycyjnych wartości i ziemi jako namiastki własności prywatnej, było namacalnym dowodem, że można skutecznie opierać się indoktrynacji homo sovieticus.
Z drugiej jednak strony opóźniona industrializacja po II wojnie światowej zastała Polskę jako kraj na wskroś rolniczy i pozbawiony miejskich elit. Ludność wiejska, która masowo napływała do miast, nie miała od kogo uczyć się miejskich stylów życia. Dotychczasowi rolnicy stawali się robotnikami, jednak mentalnie pozostawali wciąż chłopami i zgodnie z chłopskimi wartościami organizowali sobie przestrzeń miast. W sposób zrozumiały spotykało się to z reakcjami obronnymi ze strony rdzennych mieszkańców miast. Powstawały silne stereotypy o ludności napływowej hodującej drób i trzodę w blokach, kopiących studnie w ogrodach miejskich willi.
Transformacja systemowa po ’89 roku zupełnie zmieniła relację miasta do wsi. W dużym uproszczeniu, wieś stała się przegranym procesu transformacji, symbolem bezradności i biedy. Miasto natomiast stało się beneficjentem transformacji, symbolem sukcesu i otwartych możliwości, przyciągając jak magnes mieszkańców Polski lokalnej. Gospodarka wolnorynkowa i globalizacja otworzyły dla polskich miast wiele możliwości, ale przyniosły też istotne zagrożenia. Chaos urbanistyczny i estetyczny miast, prywatyzacja przestrzeni publicznej i rozwój grodzonych osiedli, korki i chroniczny brak miejsc parkingowych to jedne z wielu negatywnych aspektów szybkich zmian w polskich miastach. Jak zawsze, kiedy zmiany są szybkie i boleśnie dotykają jakąś grupę, pojawia się zapotrzebowanie na kozła ofiarnego – sprawcę wszystkich nieszczęść. W tym wypadku jego rolę spełniają „wieśniacy”, jednak „wieśniactwo” nie ma tu nic wspólnego z miejscem pochodzenia czy zamieszkania. „Wieśniak” dla współczesnych mieszkańców miast stał się po prostu synonimem „innego” – kogoś o odmiennych gustach i stylu życia. Dla jednych „wieśniakiem” jest właściciel anty-miejskiego samochodu typu pick-up, parkujący na trawnikach miejskich, ale dla miłośnika takich samochodów „wieśniakiem” będzie ktoś, kto z pobudek ekologicznych po mieście porusza się rowerem czy środkami komunikacji publicznej. W specyficznym dyskursie czasów plemion (Maffesoli) każdy z mieszkańców miast został zapewne nie raz zdefiniowany przez różnych partnerów jako „wieśniak”, niemieszczący się w ich symbolicznym modelu świata. Dziś możemy obserwować niemal masowy proces kolonizacji terenów wiejskich – głównie w pierścieniu wokół dużych miast – przez miejską klasę średnią, która często zafascynowana kulturą folk, proekologicznym stylem życia przenosi się na wyidealizowaną wieś. I tu następuje silne zderzenie różnych wartości i potrzeb. Mieszkańcy tradycyjnych wsi zamiast żyć proekologicznie, zgodnie z naturą, za wszelką starają się do swoich miejscowości ściągać zdobycze cywilizacji. Mieszczuch uciekający przed miejskim zgiełkiem chce utrzymać na wsi skansen. Mieszkaniec wsi ucieka przede stygmatem zacofanego wieśniaka i za wszelką cenę stara się cywilizować swoją wieś. Kogo więc w tej sytuacji można nazwać „wieśniakiem”?
* Paweł Kubicki, doktor socjologii, antropolog kultury.
***
Na wieś? Tylko na wakacje!
Jechałam niedawno przez niewielką, niezbyt interesującą mazowiecką wieś. Minęłam młodą kobietę pchającą wózek z dzieckiem. Nie znałam jej, ale momentalnie zrobiło mi się żal. Jej dziecko, tylko z tego powodu, że urodzone na wsi, ma niewielkie szanse na znalezienie miejsca w przedszkolu, a ona na znalezienie ciekawej, satysfakcjonującej i rozsądnie płatnej pracy. Będzie jej trudno zaoferować dziecku dodatkowe zajęcia czy rozrywki, jakich na przykład w Warszawie nie brakuje. Czemu nie pozazdrościłam jej tego, że jej dziecko może rosnąć na świeżym powietrzu, przyglądać się z bliska przyrodzie, żyć w społeczności, która dobrze się zna? Bo wiem, że polska wieś, nawet będąc największym w Europie beneficjentem unijnych funduszy, nadal jest mocno zaniedbana i w wielu obszarach zapóźniona. Jeżeli wyłączyć ze statystyk wsi obszary podmiejskie, to wyłania się smutny obraz wsi jako miejsca gorszego do życia niż miasto, z gorszej jakości edukacją, mniejszymi szansami na sensowną pracę, z jeszcze niższym niż w mieście kapitałem społecznym, z mniejszym dostępem do dóbr kultury i rozrywek.
A jednak na wieś co roku wyprowadza się z miasta coraz większa liczba osób. Dom z ogródkiem jest marzeniem wielu młodych rodzin, a także tych, którzy przechodzą na emeryturę. Dlaczego ludziom urodzonym w mieście marzy się wieś? Dlaczego w serialach przedstawia się ją jako swego rodzaju idyllę? Dlaczego obraz ten ma tak niewiele wspólnego z realiami?
Bowiem wszystko jest względne. Oceniamy przestrzeń z punktu widzenia tego, czego nam brakuje. Mieszkańcy miast szukają na wsi tego, czego nie oferuje im miasto. Z punktu widzenia osoby żyjącej w mieście, a traktującej wieś jako miejsce odpoczynku i chwilowego relaksu, wieś wydaje się atrakcyjna, ciekawa, a życie jakie oferuje – pociągające. Wieś może być w ten sposób waloryzowana, tak długo jak miasto zapewnia całe zaplecze zawodowo-edukacyjno-usługowe. Marzący o życiu na wsi, zwykle wybierają tę leżącą w pobliżu aglomeracji. W ten sposób mogą czerpać ze wsi i miasta to, co najlepsze. W efekcie często mimo że ich domy są umiejscowione na wsi, nie zdają sobie sprawy z trudności, z jakimi osoby żyjące na stałe na wsi muszą się na co dzień borykać. Wieś położona w oddaleniu od większych miast jest mniej atrakcyjna w wielu wymiarach i zapewne taka pozostanie. Zaś narzędzia, które na przykład dokument Polska 2030 wskazuje jako te „służące rozwojowi” – a więc edukacja i poprawa infrastruktury drogowej – paradoksalnie mogą przyczyniać się do dalszej ucieczki najlepszych ze wsi peryferyjnych.
Popularne seriale przedstawiają wieś jako oazę bezpieczeństwa i spokoju, w której, co znamienne, żyją przede wszystkim osoby starsze. Nie jest to przypadkowe – ta grupa społeczna utożsamiana jest z podobnymi wartościami. W polskich serialach miejscem realizowania się zawodowego młodych jest miasto, natomiast wieś oraz zamieszkujący ją seniorzy zapewniają poczucie bezpieczeństwa, odpoczynek, rozwiązanie kłopotów. Wyłania się w ten sposób pewna wizja. Obszary wiejskie mogą stać się w realnej przyszłości dobrym miejscem do życia, jak postuluje wielu wiejskich działaczy, ale tylko dla tych, którzy już nie muszą realizować się zawodowo. Równocześnie w niewielkim stopniu może być przestrzenią rozwoju zawodowego czy kulturalnego.
Wraz ze wzrostem znaczenia wartości środowiskowych, większym zrozumieniem rozwoju oddolnego, docenianiem lokalności, postrzeganie wsi się zmienia. Szczególnie ludzie zamożni i świadomi wspomnianych wartości zaczynają (ponownie?) postrzegać wieś jako miejsce, które oferuje różnego rodzaju dobra publiczne. Od wsi oczekuje się obecnie nie tylko produkcji żywności, ale także – a może nawet przede wszystkim – dostarczania wielu innych dóbr publicznych: ma więc spełniać funkcje ekologiczne, społeczne, kulturowe. Przymiotnik „wiejski” przestaje być określeniem pejoratywnym. Wystarczy wejść do delikatesów, by zobaczyć, że wiejski chleb, wiejska kiełbasa i wiejskie jajka są towarami niemal luksusowymi. Kariera biżuterii i strojów nawiązujących do wiejskiej stylistyki również wskazuje na zdystansowane zainteresowanie wsią przez ludzi mieszkających w mieście. Trzeba pamiętać, że wieś zawsze z samej swojej definicji, a więc miejsca ze stosunkowo niską gęstością zaludnienia, z rzadką zabudową i rozproszonym osadnictwem, specyficznym, otwartym krajobrazem, ekstensywnym użytkowaniem ziemi, w wielu aspektach nie dogoni miasta, ale będzie miała do zaoferowania coś innego. Najłatwiej będzie tym, którzy będą funkcjonować w obu światach, korzystając z tego, co miasto ma do zaoferowania w sferze pracy, edukacji, a wieś – lepszej jakości przestrzeni.
* Ruta Śpiewak, doktor socjologii. Specjalistka w dziedzinie socjologii wsi.
***
Ani miejscy, ani wiejscy. Pracujący
W tekstach Izabelli Bukraby-Rylskiej i Pawła Kubickiego dosyć mocno pojawia się temat tożsamości wiejskiej i miejskiej oraz ich wzajemnych relacji. Tożsamości te przedstawione są jako opozycyjne, a z perspektywy historycznej przeciwstawne niemal ontologicznie.
W badaniu „Młodzież na wsi” nie pytaliśmy jednak o tożsamość. Staraliśmy się zrozumieć realia, w których młodzi na wsi dorastają, i to, w jaki sposób wpływają one na ich życiowe decyzje, zainteresowania i możliwości. Skupiliśmy się na tych czynnikach, które jako względnie stałe wydają się kluczowe dla możliwości działania młodych, kształtowania się ich poczucia sprawczości i rozwijania zainteresowań oraz możliwości działania. Stanowią one kontekst, w którym odbywa się trening socjalizacyjny młodych. Warto przyjrzeć się im, mając w pamięci teksty Bukraby-Rylskiej i Kubickiego i rozważając kwestię tożsamości wiejskich i miejskich.
Zacznijmy od struktury obszarów wiejskich. Można opisać ją jako konstelację rozproszonych osad wokół nieco większej centralnej miejscowości. Dominują miejscowości małe: zdecydowaną większość stanowią te do tysiąca. mieszkańców (94 proc.); miejscowości o wyższej liczbie mieszkańców to wyjątek (6 proc.). Mieszkanie w niewielkich, oddalonych od siebie o kilka czy kilkanaście kilometrów miejscowościach to jedno z podstawowych wyzwań codziennego życia na wsi. Ludzie są zmuszeni do ciągłych dojazdów i uzależnieni od transportu, którego brakuje. Problem stanowi także zorganizowanie grupy, która podzielałaby te same zainteresowania czy cele.
Dla gmin sytuacja ta oznacza z kolei niemożność rozwinięcia rynku usług, a więc pogłębianie się różnic pomiędzy miastami a wsiami. Dostępność usług, tak charakterystyczna dla miast, na wsi stanowi podstawowy i codziennie odczuwany problem. Skoro wszędzie trzeba dojechać, a brak transportu „wiejskiego” sprawia, że są to sytuacje niemal odświętne, miasto, mimo że często wcale nie tak odległe geograficznie, staje się dla wielu trudno dostępne, wyłącznie poza pracą czy nauką. Warto zwrócić w tym kontekście uwagę szczególnie na ofertę kulturalno-społeczną miast. Dojeżdża się do szkoły czy pracy, „wizyty” innego rodzaju są rzadkością.
Dalej, dojazdy do szkoły i pracy wymuszone są przez strukturę lokalnych rynków. W małych miejscowościach szanse na utworzenie takiego lokalnego rynku pracy i usług są znikome. Nie ma wystarczającej liczby potencjalnych „użytkowników”, presja ekonomiczna sprawia zatem, że wiele osób decyduje się na wyjazd do miasta na stałe. Młodzi, z którymi mieliśmy kontakt w czasie badania, częściej niż w kategoriach szansy mówili o wyjeździe w kategoriach konieczności. Wartości nieekonomiczne, związane z życiem w mieście, pojawiały się bardzo rzadko – może dlatego, że wyobrażenie młodych o życiu w mieście ograniczone jest do informacji o dostępności pracy i miejscach prostej konsumpcji. Z drugiej strony potencjał i możliwości rozwoju rodzinnych miejscowości wyobrażają sobie w kategoriach typowo miejskich zjawisk: wymieniają dostęp do centrów handlowych, sklepów samoobsługowych, czy kina, rzadko pojawia się turystyka, jeszcze rzadziej działania związane z charakterystyką danego regionu.
Od wczesnych lat szkolnych młodzi przyzwyczajani są do dojeżdżania do miast (są to co prawda często miasta niewielkie, mające około 20 tysięcy mieszkańców – ale nieprzypominające wsi). Dzieje się tak tym bardziej, że szkoły ponadgimnazjalne nadal są na wsiach rzadkością. Dzieci więc ani nie spędzają czasu na wsi, ani nie mają dostępu do oferty kulturalnej czy edukacyjnej miasta – ponieważ ostatni autobus odjeżdża na tyle wcześnie, że „używanie” miasta jest bardzo ograniczone.
Młodzi prowadzą zatem często podwójne życie: miejskie – szkolne i wiejskie – prywatne. Przyzwyczajają się do poruszania pomiędzy tymi dwiema tożsamościami, bez konieczności czy nawet okazji wybrania którejś z nich. W tej sytuacji nawet pójście do szkoły ponadgimnazjalnej ma wpływ w ograniczonym stopniu na ich życie poza szkołą: szkoła jest miejska, życie po szkole pozostaje wiejskie. Pisałam wcześniej, że ograniczony rynek pracy na obszarach wiejskich sprawia, że swoją przyszłość, często z konieczności, wiążą z miastem. Miasto to jednak przede wszystkim praca i regeneracja po pracy, próżno szukać w tym scenariuszu miejsca na wykrystalizowanie się miejskiej tożsamości, zaś oddalenie od rodzinnych miejscowości nie stwarza możliwości podtrzymania czy redefinicji tożsamości wiejskiej. Częściowo zakorzenieni w rodzinnej miejscowości, gdzie śpią, odpoczywają, ale w zasadzie nie mają czasu na uczestnictwo w lokalnych działaniach powoli przejmowanych przez seniorów – jednocześnie też nie mają okazji zakorzenienia się w mieście.
Czyżby więc rosło pokolenie „wiecznie w drodze” pomiędzy miastem i wsią? Biorąc pod uwagę to, co pisze Paweł Kubicki o chybotliwej tożsamości miejskiej, wykrystalizowanie się tej ostatniej jest wątpliwe. Podobnie tożsamość wiejska traci przestrzeń, czy raczej czasoprzestrzeń, w której mogłaby być kształtowana. Zawieszenie między miastem a wsią wydaje się kluczowe dla rozważań o tożsamości dzisiejszych młodych z obszarów wiejskich. Wieś nie „znika” na rzecz miasta, a pojawia się pokolenie, które nie jest ani miejskie, ani wiejskie – tylko pracujące. Być może to właśnie jest owa brakująca kategoria między miejskością a nie-miejskością, czy też wiejskością a nie-wiejskością, o której wspomina Paweł Kubicki. Tak oto „wieśniak” został zastąpiony innym określeniem inności.
* Agnieszka Strzemińska, socjolożka, koordynatorka projektu badawczego „Młodzież na wsi”, realizowanego przez Pracownię Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” i Polsko-Amerykańską Fundację Wolności.
***
* Autorzy koncepcji numeru: Jan Mencwel, Katarzyna Julia Olesińska, Agnieszka Strzemińska.
** Koordynacja tematu tygodnia: Ewa Serzysko.
*** Współpraca: Anna Piekarska.
„Kultura Liberalna” nr 128 (25/2011) z 21 czerwca 2011 r.