Helena Anna Jędrzejczak
Otwarte drzwi do Breughla
Spacer wśród paradoksów prywatności
W ramach moich studiów miałam napisać pracę o zamykaniu drzwi do toalety. Napisałam więc o tym na fejsbuku.
Miałam zamiar poczytać coś o prywatności. Więc zarejestrowała mnie kamera
i czytnik kart w BUW. A także system rejestrujący wypożyczone książki, który wie,
że zazwyczaj czytuję Bonhoeffera.
Miałam obejrzeć „Młyn i krzyż” i go zrecenzować. Ale zajęłam się rozmyślaniem
nad breughlowską i chrystusową prywatnością.
Niewiele łączy te zagadnienia. Ale dają się znaleźć między nimi ślady powiązań. Pozwolę więc sobie nimi podążyć.
Ślady prywatności w myśli dawnej i nieco nowszej
Dawni myśliciele zazwyczaj skupiali się na prawie do prywatności. Hobbesowska władza suwerenna mogła stosować przemoc wobec tych, którzy zakłócali porządek publiczny, ale w prywatne sprawy obywateli miała nie ingerować. Dla Locke’a tolerancja to nowa obywatelska cnota, fundament dobrego społeczeństwa. Mill twierdzi, że każdy człowiek ma prawo nie tylko posiadać odmienne poglądy, lecz także wyjść z nimi poza sferę ściśle prywatną. Kant tworzy prawo gościnności – każdy ma prawo odwiedzić inny kraj, bez zbędnych pytań o prywatne poglądy.
Prawa i wolności, sfera publiczna i prywatna. Pojęcia zbyteczne, gdy chce się stworzyć typ idealny społeczeństwa. Granice między sferami to klucz do zasad. U starożytnych Greków były nimi – z zewnątrz zamykane – drzwi do oikos, części domu, ale i części życia ukrytej dla oczu obcych. U nowożytnych – nadal drzwi domu, ale także umysł, którego nikt ograniczać nie powinien. U współczesnych obok zatroskania o prawa człowieka otwiera się pole do rozważań nad granicami prywatności, jej istnieniem bądź nieistnieniem, i prawem państwa do ingerencji w imię jakichś wyższych racji. Czyli trochę jak w czasach wojen religijnych i trochę jak w Antyku. Nihil novi sub sole.
Ślad Breughla. Ślad Majewskiego. Ślad Chrystusa
„Młyn i krzyż” trochę się dłuży, ale nie daje się zapomnieć. Postaci się zmieniają, Breughel powraca co jakiś czas. Prawie nikt nic nie mówi, pająk sennie snuje swą sieć. Flandryjski chłop umiera w męczarniach, Judasz wiesza się, rozsypawszy srebrniki, młynarz sypie ziarno w żarna. Breughel maluje „Drogę na Kalwarię”, widz odnajduje ją w wiedeńskim Kunsthistorisches.
Wolność? Tu jej nie ma. W przypadku ukrzyżowanego Chrystusa mało to zaskakujące. W przypadku czerwono ubranych jeźdźców – nieco mniej, ale w sumie – cóż może gwardzista. Judasz nie żyje, bo chciał ją odzyskać. Wedle Dantego bezskutecznie zresztą. Życie toczy się swoim torem, czasem tylko kończy się nieoczekiwanie. Wolność wyboru drogi życiowej, wolność religijna – to nie są pojęcia używane ani w breughlowskiej Flandrii, ani w drodze na Kalwarię. Sfera prywatna? Prywatność? Wydawało się, że życie prostego chłopa jest absolutnie niepolityczne. A jednak – politycznym się stało, najpóźniej w momencie pojmania przez konnych żołnierzy. Ba! Nawet jego wystawione krukom na żer zwłoki przynależą już do sfery publicznej, odarte z prywatności i godności. Szymon z Cyreny, do momentu podniesienia Chrystusowego krzyża człowiek zupełnie prywatny, z chwilą zaangażowania w drogę Chrystusa na Golgotę, swą prywatność stracił na wieczność, nigdy więcej nie będąc anonimowym przechodniem.
„Młyn i krzyż” to dobry tytuł. Oddaje różne perspektywy, z których na film Majewskiego można patrzeć. A on przecież „w poszukiwaniu niecodziennych wydarzeń (…) jedynie odtwarzał rzeczywistość”1.
Do ogrodu – śladem Rubensa…
Starzy Mistrzowie lubili rzeczywistość. Im współczesną albo biblijną. Czasem prywatności po prostu w niej nie było. A czasem – niemal widać, że przed momentem została odebrana, że postać z niej odarto i pozostawiono samą sobie.
Niewinna Zuzanna i lubieżni starcy podglądający ją w ogrodzie. Prywatność – utracona. Niewinność – zachowana. Godność też. Ale to nie godność i cześć Zuzanny są u Starych Mistrzów istotne. To próba pogwałcenia prywatności, odarcia ofiary z człowieczeństwa, sprowadzenia jej do cielesności, pożądliwym wzrokiem podglądanej. Ogród, oaza spokoju, staje się miejscem upokorzenia. Tu nie brakuje wolności. Tor, którym toczy się życie, nie ma większego znaczenia. Jest tu i teraz. I tu i teraz jeden człowiek odbiera prywatność, godność i człowieczeństwo drugiemu, jednym tylko spojrzeniem.
…i śladem Kundery za meblościankę
Nie trzeba wchodzić do ogrodu. Nie trzeba być lubieżnym starcem. Nie potrzeba nagiej Zuzanny. Odebrać wszelką prywatność, godność i człowieczeństwo w ramach pracy i bez rzeczywistego pożądania, jednym spojrzeniem – zwłaszcza wyposażonym w aparat – też można to zrobić. Sprawić, że to, co do tej pory wydawało się sferą prywatną, staje się po prostu „czułym punktem”.
Zuzannę z godności i prywatności odarli lubieżni starcy. Teresę – pracownicy czeskiej służby bezpieczeństwa. Udokumentowane uwiedzenie to doskonały sposób na szantaż. Kundera tego sposobu nie wymyślił, tylko zaczerpnął z ponurej popraskowiosennej rzeczywistości.
Można powiedzieć, że Chrystusowi odebrano godność z powodów politycznych. Władze państw totalitarnych opanowały te mechanizmy do perfekcji. Odebranie prywatności nie jest trudne. Odebrać prywatność można uwodząc kogoś, wchodząc do kręgu jego przyjaciół, nawet – wychodząc za kogoś za mąż (Zofia Beynar!). Gwałt na prywatności dokonuje się stopniowo – najpierw ofiara o nim nie wie, potem zyskuje świadomość. A ona jawi się koszmarem nie mniejszym niż ten sportretowany przez Breughla.
Ślad fejsbuka w monitoringu miejskim
Monitoring miejski bywa jedynym tropem zbrodni. Monitoring miejski rejestruje czyny niezgodne z prawem i pomaga w ujęciu przestępców. Monitoring miejski ma dbać o nasze bezpieczeństwo. To przecież dobrze.
Przecież każdy dobry obywatel chce, by było bezpiecznie i praworządnie. Niegdyś mozolnie szukano świadków – teraz wystarczy zapis kamery albo historia wejść na stronę. Tego, kto jest niewinny, nie powinno to przecież niepokoić. No i – pisze Kateb – „przejmując się takimi kwestiami, ryzykujemy, że przylgnie do nas miano staroświeckich, ekscentrycznych, może nawet paranoików”2. A paranoikiem lepiej przecież nie być, zwłaszcza staroświeckim.
Staroświeccy paranoicy dostrzegają jednak, że oplecenie społeczeństwa szczelnym kokonem wszechobecnej kontroli, zapisów i nagrań, nie eliminuje starych problemów, ale za to generuje nowe. Ciągłe bycie obserwowanym – choć daje bezpieczeństwo egzystencji – odbiera człowieczeństwo. Tożsamość zostaje zdegradowana do szczegółowego sprawozdania z podejmowanych działań. Działania mają odpowiadać z góry przyjętym schematom, do których przycinamy siebie i innych.
Kateb mówi, że po prostu chcemy być obserwowani. Bo „bycie obserwowanym i poznawanym to demokratyczna dyscyplina i warunek wstępny tego, by uczynić się kimś godnym uwagi”3. Ale to „czynienie się godnym uwagi” kosztuje. Z człowieka anonimowego i w swej anonimowości niewinnego – staje się człowiekiem rozpoznanym i zapisanym, świadomym faktu bycia obserwowanym i przez to tracącym wszelką niewinność. Od radosnej zgody na ciągłą obserwację do autokreacji jest mniej niż pół kroku.
A w pokonaniu tego pół kroku pomaga fejsbuk. Tu radośnie i bez żadnego przymusu pokazujemy światu to, co Ustawa o ochronie danych osobowych definiuje jako dane wrażliwe. Wystarczy wypełnić formularz, określić w nim poglądy polityczne, religijne i charakter związku. Wybrać ulubione filmy, książki i cytaty, oznaczyć członków rodziny, wpisać nazwę ukończonej uczelni. Potem – napisać, jaki film ostatnio wzbudził zachwyt, wpisać listę zainteresowań i garść przemyśleń. A prywatność? Niby jest, ale – „to skomplikowane”.
Przypisy:
1 Marc Ferro, „Film. Kontranaliza społeczeństwa?” w: Iwona Kurz [red.] „Film i historia. Antologia”, str. 86, WUW 2008.
2 George Kateb, „Poznawani i obserwowani”, „ResPublica Nova” 2/2002, s. 38.
3 George Kateb, op.cit., s. 47.
* Helena Anna Jędrzejczak, historyk idei, socjolożka, doktorantka w Katedrze Historii Idei i Antropologii Kulturowej ISNS UW.
„Kultura Liberalna” nr 132 (29/2011) z 19 lipca 2011 r.