0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Spacerując > PESSEL: Urban legends...

PESSEL: Urban legends sezonu ogórkowego: tajemnice miejskiej fauny

Włodzimierz Pessel

Urban legends sezonu ogórkowego: tajemnice miejskiej fauny

Miejska fauna z antropologicznego punktu widzenia wydaje się interesująca o tyle, o ile należy do lokalnej wiedzy społecznej, należy do uposażenia wyobraźni mieszkańców miasta. Od gatunków, które są obecne w ekosystemie i mogą być systematycznie liczone czy opisywane przez przyrodników, bardziej istotne dla kultury i życia społeczności stają się te zwierzęta, które do porządku natury wpisywane są przez samych warszawian, które zostają „dostrzeżone”. Jak wygląda odnotowywany przez atlasy pospolity ptaszek zwany kowalikiem, przyznaję – nie wiem, toteż nie rozpoznam go w parku; nad ulicami śródmieścia wypatruję za to wielkich, groźnych drapieżników wracających do gniazda na wysokościach Pałacu Kultury i Nauki. Jeśli kowaliki w Warszawie żyją, to sokoły przede wszystkim niepokoją, naruszają „porządek świata”. Więcej w nich z zawsze kulturowo atrakcyjnej hybrydyczności: drapieżniki z iglicy łączą cechy dużego ptaka i straszydła; kogoś zdumiała rozpiętość ich skrzydeł w locie, ktoś na pewno słyszał nocą ich okrzyki.

Deklarując, na przykład, regularne widywanie na osiedlu lisa czy kuny, tworzymy i porządkujemy „swój” miejski kosmos. Wiele pod tym względem nie różnimy się od historycznych autorów dokonujących „opisania świata”, mających wyraźne problemy z argumentacją ze świadectw zmysłu wzroku. Czy to pies, czy to bies… Marco Polo w Azji widział nosorożce, lecz opisał – jednorożca. Także współcześnie potoczne wyobrażenia dotyczące występowania tu i ówdzie jakiegoś okazu wystarczają za weryfikację przekonań; perspektywa rehabilitująca porządek historii naturalnej, kuszącej zbadaniem całej dziwności świata, wygrywa z rzeczowymi wyjaśnieniami uczonych przyrodników. Przeto doskonale pamiętam moment, w którym na moim śródmiejskim podwórzu zaczęły panoszyć się wrony siwe; tak dorodne, że sprawdzałem w atlasach, czy to aby na pewno wrony. Ale na pytanie sąsiadki, czy wiem, jaki to właściwie ptak płoszy gołębie i wróble dokarmiane przez lokatorów, odparłem bez wahania: siwaczka. Przekręciłem nazwę umyślnie, uczyniłem ją bardziej hybrydyczną, gdyż lepiej – w zgodzie ze schematem postrzegania – było „wprowadzić” na podwórze jakieś kuriozum, zwierzę niemal fantastyczne, „wyposażone” w niecodzienne znaczenie.

W taki właśnie sposób w środowisku wielkomiejskim przypowieści z udziałem zwierząt stają się opowieściami, hermeneutyka alegoryczna ustępuje miejsca legendzie miejskiej (urban legend), generowanej zarówno przez „opinię uliczną”, jak i przez codzienną gazetę. Do oswojenia żyjących w mieście dzikich zwierząt nie jest już potrzebna symboliczna czystość ani magiczna kompetencja; w dawnych wiekach wierzono wszak, że nikczemności istot świata naturalnego zapobiec może jedynie cudowny zapach dziewicy. Obecnie stosuje się „techniki łowcze” zupełnie innego rodzaju: poszukiwanie zaginionej w Lesie Kabackim afrykańskiej świni (guźca) w 1996 roku nabrało znamion precedensu, przerodziwszy się w akcję medialną, przyjmującą postać produkowania chwytliwych narracji, i akcję społeczną zarazem. Drogocennej świni, rzecz wiadoma, nigdy nie znaleziono; grunt, że repertuar miejskich opowieści, w którym poczesne miejsce zajmują pitawale, na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego roku wzbogacił się o swoisty bestiariusz.

Mieszkaniec Ursusa zastrzelił łosia przechadzającego się ulicą, wrony w Łazienkach dybią na młode pawie – i tak dalej. Oto „potwory” wyprowadziły się z antypodów, przestających istnieć wskutek procesów globalizacji, i wprowadziły się do miasta; to jego mieszkańcy muszą odtąd znajdować dzikość. Bo kiedy wszystkie zakątki ziemi zostały już spenetrowane, miejsca nieprzebadane „odnajdują się” nagle „u siebie”, w sercu metropolii. Gdy właściciel działki na Kępie Wiślanej rozpoczyna budowę pola golfowego, napotyka na oddolny protest tych, którzy we własnej ekumenie rozpoznali „ekumenę zwierząt”, zagrożoną siedzibę orła bielika.

Podpatrywanie, tropienie, odczytywanie zachowań miejskiej zwierzyny przypomina „zabawę w komunikowanie”; mieszczanie zmęczeni werbalnym kanałem komunikacji, bezosobowym charakterem relacji społecznych, starają się nawiązać „ożywczy” kontakt ze zwierzętami, czyli kontakt z ciałem naprawdę naturalnym poprzez ciało ludzkie. Jak ziający pies może sprawiać wrażenie uśmiechania się do swojego właściciela, tak kaczki, którym rzuca się okruch chleba, nieraz aż „krzyczą z radości”. Skoro w dużym mieście, w odróżnieniu od wsi, zachodzi tendencja do nieinstrumentalnego traktowania „mniejszych braci”, uczucia żywione do zwierząt ukazują się w coraz to większej ostrości – osobliwość miasta poniekąd zawiera się w osobliwości świata zwierząt. Gdy zaś odpowiednich okazów brak, można je wymyślić. Okazują się potrzebne do wyjścia społeczności miejskiej poza ograniczenia stosunków klasowych czy społecznych statusów: posiadanie labradora czy dobermana naznacza właściciela, tymczasem zbiorowe „rozglądanie się” po Lesie Kabackim za zaginioną świnią afrykańską oddziałuje egalitarnie.

We wspomnianym zniknięciu guźca, oprócz zajmującego faktu z życia miasta, należy zobaczyć wydarzenie antropologiczne, znaczące zmianę kulturową w podejściu człowieka do zwierząt. W kulturze tradycyjnej fauna tworzyła coś w rodzaju inskrypcji, spójnego systemu kulturowego zapisu. Inskrypcję taką cechowała nieciągłość, to znaczy: każde zwierzę liczyło się jako członek odrębnej klasy. Tymczasem łoś grasujący na osiedlu czy kuna wygrzewająca się na masce zaparkowanego samochodu wydają się wprowadzać dwuznaczność, przechodzić do innej kategorii. Zwierzęta „dostrzeżone” przez mieszkańców stolicy zmieniają się zatem w inskrypcje „zmieszane” czy wręcz nakładające się na siebie. Ale tę cechę dzielą z wytworami kultury popularnej oraz bohaterami legend miejskich notowanych w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych, niewątpliwej twierdzy tego gatunku folkloru. Krokodyle na światło dzienne wydobywające się poprzez muszle klozetowe, podobnie jak żyjące w sieci kanalizacyjnej waleczne żółwie ninja, to istoty zmutowane, więc zmieszane.

Nie jest wcale oczywiste, że utrzymywanie przez człowieka kontaktów społecznych ze zwierzętami, czemu środowisko miejskie, paradoksalnie dość, nie przestaje sprzyjać, wynika z dominacji nad nimi homo sapiens ani tym bardziej typowego dla właścicieli „pupili” demonstrowania materialnej zasobności. Warszawa pełna jest zwierząt „nawiedzających” bezpośrednie otoczenie człowieka, „przemykających”, zdobiących ekumeny, a niekiedy budzących strach i poznawcze niepokoje.

* Włodzimierz Pessel, kulturoznawca, antropolog, doktor w Instytucie Kultury Polskiej UW.

„Kultura Liberalna” nr 133 (30/2011) z 26 lipca 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(29/2011)
25 lipca 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj