Łukasz Pawłowski
Unia nielubiana, ale pożyteczna
Jeden z najbardziej znanych brytyjskich think-tanków, Chatham House, opublikował właśnie wyniki sondażu przeprowadzonego wspólnie ze słynną firmą badawczą YouGov, poświęconego brytyjskiej polityce zagranicznej¹. Sondaż to o tyle ciekawy, że oprócz ponad 2 tysięcy „zwykłych” obywateli wzięło w nim również ponad 834 „ekspertów”, tzw. liderów opinii (opinion formers) zatrudnionych między innymi w strukturach rządowych, biznesie i mediach. Analizie można więc poddać nie tylko samych Brytyjczyków, ale także różnice opinii pomiędzy nimi a swego rodzaju elitą tego kraju.
Spośród całej masy wyników uderzają zwłaszcza te dotyczące opinii Brytyjczyków o Unii Europejskiej. W kontekście polskiej prezydencji są one ważne o tyle, że doskonale pokazują mocne i słabe strony tej organizacji, a także nadzieje i lęki, jakie budzi.
Jak nietrudno się domyślić, stosunek Brytyjczyków do Wspólnoty jest na pierwszy rzut oka bardzo chłodny. Na pytanie o to, czy Wielka Brytania powinna rozluźnić swoje stosunki z Unią, zacieśnić je czy też utrzymać na tym samym poziomie, 35 proc. opowiedziało się za tą pierwszą opcją, a jedynie 15 proc. za drugą (36 proc. powiedziało, że powinny one pozostać niezmienione). Dla porównania, w wypadku Chin, największej wschodzącej gospodarki świata, stosunek odpowiedzi był niemal dokładnie odwrotny i to mimo że sympatię dla Państwa Środka deklaruje ledwie czterech na stu ankietowanych Brytyjczyków. Kiedy to samo pytanie o zasadność zacieśnienia relacji zadano w odniesieniu do jeszcze siedmiu innych państw – USA, Brazylii, Indii, Turcji, Rosji, RPA i Indonezji – okazało się, że Unia Europejska lokuje się w tej klasyfikacji na… ostatnim miejscu! Oczywiście Brytyjczycy różnią się swoim stosunkiem do UE w zależności od sympatii politycznych – wyborcy Konserwatystów są najbardziej eurosceptyczni, Liberałów najbardziej proeuropejscy – ale w żadnej z tych grup poparcie dla ściślejszych związków z Unią nie przekracza 30 proc.
Jeśli do tego dodamy, że zarówno zwykli obywatele (64 proc.), jak i liderzy opinii (56 proc.) uważają, że brytyjskie składki do budżetu europejskiego są zbyt duże, jak też to, że większość Wyspiarzy deklaruje negatywne uczucia w stosunku do tej instytucji, będziemy mieli pełny obraz Europejskiej Wspólnoty widzianej oczyma mieszkańców Zjednoczonego Królestwa.
Te fatalne statystyki zmieniają się jednak dramatycznie, gdy tylko delikatnie przeformułujemy problem i zamiast pytać o ogólne relacje z Unią, wyszczególnimy odrębne dziedziny współpracy. Autorzy sondażu wyodrębnili siedem takich obszarów i w każdym wypadku odsetek respondentów popierających „bardzo ścisłą” lub „dość ścisłą” współpracę przewyższał zdecydowanie odsetek zwolenników ochłodzenia relacji. W odniesieniu do „nadzorowania granic, zwalczania terroryzmu i współpracy policji” ten pierwszy wynosił 73 proc. w wypadku zwykłych obywateli i 93 proc. w wypadku liderów opinii. Większość Brytyjczyków chce również ścisłej współpracy w dziedzinie handlu międzynarodowego, obronności i bezpieczeństwa, regulowania stosunków z największymi wschodzącymi gospodarkami świata, zwalczania nielegalnej imigracji oraz przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym. Nawet w dziedzinie polityki zagranicznej (od zawsze uznawanej za fundament suwerenności narodowej) aż 53 proc. ankietowanych preferuje bardzo ścisłą lub dość ścisłą współpracę z Unią (36 proc. woli, by była ona dość słaba lub bardzo słaba). W tym miejscu warto dodać, że takie same pytania zadano respondentom w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych. Okazało się, że choć w rankingach sympatii USA biją UE na głowę, w tym wypadku wypadają gorzej niż Unia Europejska i to na niemal we wszystkich wymiarach (za wyjątkiem obronności i bezpieczeństwa).
Można więc powiedzieć, że Brytyjczycy opowiadają się wyraźnie przeciwko współpracy z Unią, gdy zakres tej współpracy pozostaje niedookreślony, ale natychmiast zmieniają zdanie, kiedy zakreślimy wyraźny zakres współdziałania. Jak wyjaśnić tę rozbieżność i jak mieszkańcy Wysp chcą osłabić swoje związki z Unią, jednocześnie ściśle z nią współpracując we wszystkich wymienionych dziedzinach?
Peter Kellner, szef YouGov, w swojej analizie pisze krótko – Brytyjczycy uznają Unię Europejską pojmowaną in abstracto za zagrożenie dla suwerenności kraju i w tym strachu przed pochłonięciem przez większy organizm należy dopatrywać się ich niechęci do zmiany wzajemnych relacji.
To najpewniej słuszne wyjaśnienie, jednakże, jak pisze Kellner, „wyniki te stanowią nie lada orzech do zgryzienia dla każdego brytyjskiego rządu szukającego poparcia społecznego dla jego polityki europejskiej – w jaki sposób osiągać praktyczne korzyści ściślejszej współpracy, nie narażając się jednocześnie na zarzut, że poddaje się Brukseli”? Rozwiązanie wydaje się proste – każde zacieśnienie współpracy z Unią należy uzasadniać właśnie praktycznymi pożytkami, jakie z niej płyną. Najnowsza historia Polski, sprawującej obecnie prezydencję w UE, doskonale te zyski ukazuje. I właśnie to ma na myśli Konstanty Gebert, kiedy w swoim tekście opublikowanym w Temacie Tygodnia pisze, że „z polskiej perspektywy wyraźniej widać korzyści, jakie Unia przyniosła poszczególnym swoim członkom, które to korzyści z perspektywy na przykład Belgii czy Niemiec już dawno się zbanalizowały”. Przypominanie o nich, szczególnie w dobie kryzysu, może pomóc w ponownym dostrzeżeniu ich wartości i odbudowaniu wiary w sens projektu europejskiego.
Mam jednak nadzieję, że z czasem uda nam się wyjść poza tę pragmatyczną retorykę i uzasadnić istnienie Wspólnoty Europejskiej językiem, który nie będzie zagrażał poczuciu suwerenności, ale jednocześnie wykroczy poza język, zmiennego przecież, interesu własnego. By tak się stało, nie musimy wcale przestać myśleć o Unii Europejskiej w kategoriach rachunku korzyści, jakie nam przynosi. Ważne jedynie, by nie był to wyłącznie rachunek bieżący.
¹ The Chatham House-YouGov Survey 2011. British Attitudes Towards the UK’s International Priorities – http://www.chathamhouse.org/sites/default/files/0711ch_yougov_analysis.pdf
* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 133 (30/2011) z 26 lipca 2011 r.