Łukasz Jasina

Sześćdziesiąt siedem lat…

Wystarczy krótki spacer po Warszawie, nieważne po której dzielnicy. Tablice i miejsca pamięci związane z Powstaniem rzucają się w oczy w odbudowanych zaułkach Starówki, w szerokich alejach Woli i Ochoty, jak również w cudem ocalałych willowych zakątkach Starego Mokotowa. Powstanie Warszawskie w dalszym ciągu kształtuje polską stolicę. Zresztą nie tylko ono – współczesna Warszawa jest rezultatem trwającego przez pięć lat umierania miasta: bombardowania we wrześniu 1939 roku, radzieckich nalotów w latach 1941-1942, powstania w getcie i popowstaniowych wyburzeń. Druga połowa lata i wczesna jesień 1944 roku zajmują jednak w hierarchii wojennych zdarzeń miejsce najważniejsze.

Stosunek Polski Ludowej do Powstania był zmienny. Pierwsze trzy rocznice obchodzono uroczyście, aczkolwiek oddawano hołd jedynie prostym powstańcom. W rocznicę siódmą rozpoczął się pokazowy proces oficerów Wojska Polskiego. Jeden z nich, Franciszek Herman, członek komendy Powstania, zmarł wkrótce zamęczony w więzieniu mokotowskim położonym niedaleko od miejsca, w którym konspirował.

Po roku 1956 Powstanie weszło do panteonu oficjalnej mitologii. Czytanki opowiadające o bohaterstwie powstańców pojawiły się w szkolnych wypisach, jednak zawsze przesłaniał je mit założycielski PRL. Order dla Powstańców ustanowiono w czasie „karnawału Solidarności” w 1981, a pomnik na Placu Krasińskich powstał dopiero 1 sierpnia 1989 roku – w chwili upadku systemu. Podobnie było w wypadku uroczystości rocznicowych. Zaledwie tydzień przed 1 sierpnia przez PRL przetaczał się walec obchodów rocznicy Manifestu Lipcowego. Chełm musiał przyćmiewać Warszawę, w tym wypadku z zasady zepchniętą na margines.

Pierwsze lata III RP również nie podniosły radykalnie rangi uroczystości związanych z Powstaniem. Obchody pięćdziesiątej rocznicy jego wybuchu, które, co prawda, sprowadziły pod pomnik na Placu Krasińskich wiceprezydenta USA Ala Gore’a, premiera Wielkiej Brytanii Johna Majora i niemieckiego prezydenta Romana Herzoga, nie trafiły na swój czas. Lata 90. były okresem pojednania i obchody utonęły w morzu frazesów. Dziesięć lat później, gdy otwierano Muzeum Powstania Warszawskiego, wiały już inne wiatry. Panowała moda na patriotyzm i dumę z Powstania. Po sześćdziesięciu latach głoszono oficjalnie chwałę tych, których w sierpniu 1944 (a niejednokrotnie i po wojnie) zabijano. Amerykański sekretarz stanu Colin Powell i brytyjski wicepremier John Prescott w imieniu swych niegdysiejszych rządów przepraszali za zdradę i gratulowali bohaterstwa, przepraszał również Gerhard Schröder. Z Rosji nie przyjechał nikt.

Sierpniowe obchody z 2004 roku zostały przez wielu przedstawicieli społeczeństwa zapamiętane w sposób nieodpowiedni. Zawzięci wrogowie PiS pamiętają tylko o tym, że stał za nimi Lech Kaczyński, zaś zwolennicy największej partii opozycyjnej uważają je za od dawna wyczekiwany prawdziwy przełom w naszym myśleniu o tych wydarzeniach. Ci pierwsi rok temu rzucili się na rocznicę Powstania na internetowych forach, z zawziętością niewidywaną od czasów stalinizmu – jej świętowanie miało być dowodem gloryfikacji zniszczenia stolicy. Ci drudzy gwizdali przed kilkoma laty na Władysława Bartoszewskiego.

Uczestnicy oficjalnej celebracji sprzed siedmiu lat zrobili jednak coś wielkiego. W przeciwieństwie do swoich poprzedników pojechali na Wolę. Tam w masowych grobach leży ponad 100 tysięcy mieszkańców Warszawy. Zginęli razem ze swoim miastem, które później powstało na nowo, ale już z innymi ludźmi. Na Woli nie ma ani wielkiego pomnika, ani pięknych, brzozowych krzyży jak na Powązkach. Cmentarz ten był przez lata zaniedbany, a i teraz znika gdzieś na wielkich przestrzeniach między hipermarketami Bemowa a cerkwią św. Jana Klimaka. Tymczasem ogrom pochowanej tutaj niegdysiejszej Warszawy pokazuje nam tragedię wojny w całym jej horrorze. Przypomina bardzo podobny cmentarz w Petersburgu, gdzie leżą ofiary blokady ówczesnego Leningradu. I tu, i tam zakopano doczesne szczątki wielkich europejskich miast startych na pył przez totalitaryzm. Nie trzeba jechać do Auschwitz, Katynia, Jedwabnego, Bełżca czy Porycka, aby dostrzec ślady ludobójstwa, które zmieniło Polskę na zawsze. Wystarczy wsiąść do jednego z tramwajów ZTM.

A że w czasie tej podróży trudno nam będzie uniknąć politycznych podtekstów i dyskusji? Trudno się temu dziwić. Powstanie Listopadowe w 1897 roku i Styczniowe w 1930 także były tematem ciągle żywym i kontrowersyjnym.

* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 134 (31/2011) z 2 sierpnia 2011 r.