Wojciech Kacperski

Co z tym street artem?

Niegdyś bywał nazywany wandalizmem, zaś osoby go tworzące uważano za przestępców. Z czasem zyskał sobie aprobatę znawców sztuki i zaczął być coraz bardziej doceniany na salonach. Dziś stał się jedną z uznanych aktywności artystycznych, a artyści go tworzący zyskali sobie medialny rozgłos. Ta krótka historia street artu pokazuje drogę, jaką w odbiorze społecznym przebyła ta dziedzina sztuki. I choć nadal zdarza się, że jakiś mural albo uliczna instalacja zostanie określona jako „akt wandalizmu” lub co najmniej zaśmiecania przestrzeni publicznej, to jednak roztacza się wokół nich już zupełnie odmienna aura.

W polskich miastach street art znalazł sobie podatny grunt: nieustannym celem akcji „ulicznych artystów” są opuszczone fabryki, zdewastowane kamienice czy brzydkie bloki na zapomnianych osiedlach. Można powiedzieć, że tworzenie „sztuki miejskiej” stało się poniekąd modne. Moda pociągnęła za sobą duże zainteresowanie i ludzi, którzy zaczęli przemierzać ulice w poszukiwaniu tych dzieł. Dla Warszawy powstał nawet osobny portal, który zbiera informacje na temat powstałych murali oraz innych wykwitów działalności streetartowej i tworzy mapę tych miejsc do samodzielnego zwiedzania (puszka.waw.pl). Z tego, co wiem, w innych miastach również pojawiły się podobne inicjatywy.

Zainteresowanie street artem jest z jednej strony niewątpliwym powodem do radości. Oto na zapomnianych ścianach budynków w naszych postsocjalistycznych miastach powstaje twórczość, która ożywia przestrzeń publiczną i zaprasza do jej użytkowania. Na ulicy spotkać można nagle coś stworzonego w danym miejscu z jakiegoś powodu, co nawiązuje z nami dialog, skłania do zatrzymania i pewnej refleksji. Sztuka wymknęła się z muzeum, poukrywała się w różnych zakątkach miasta i czeka na ponowne odkrycie. Ten fakt jednak skłania mnie to zastanowienia nad kilkoma kwestiami.

Po pierwsze, jaka w ogóle jest ta sztuka? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale prosta, ponieważ ten rodzaj twórczości ma zazwyczaj większą liczbę odbiorców niż tradycyjne dzieło w muzealnej sali, jego ocena jest również o wiele mocniej spolaryzowana. Tak było z pierwszymi próbami Banksy’ego (które obecnie wzbudzają już zachwyt u zdecydowanej większości odbiorców). Tak też było z naszą warszawską palmą, która od momentu „wyrośnięcia” na środku ronda de Gaulle’a zyskała sobie zarówno zdecydowanych zwolenników, jak i przeciwników. Podobnie dzieje się z każdym nowym muralem. Dla jednych jest to coś zbędnego, dla innych ciekawe ożywienie martwej płaszczyzny. To zresztą banał. Problem jednak w tym, że ta sytuacja powoduje, iż trudno zachować odpowiednią miarę przy ocenianiu takich dzieł. Efektem tego jest coraz bardziej wzmożona aktywność w „ożywaniu” przestrzeni miejskich w ten właśnie sposób. Bo jeśli nie możemy powiedzieć, czy coś jest dobre lub nie, albo – co gorsza – być może nie ma to żadnego znaczenia, to róbmy cokolwiek gdziekolwiek. W konsekwencji – coraz bardziej zaskakujące murale powstają w coraz bardziej zaskakujących miejscach. Z okazji roku Chopinowskiego na ulicy Tamka (w okolicy muzeum kompozytora) pojawiły się aż dwa z nim związane! Nie chcę oceniać ich wartości artystycznej (osobiście podoba mi się jeden z nich), ale taka aktywność ma w sobie coś z działalności masowej. Sam street art nigdy nie będzie sposobem na tanią rewitalizację żadnej płaszczyzny ani przestrzeni!

Po drugie, czy street art to tylko murale? Oczywiście: nie, jednak dotychczasowa działalność streetartowa w dużej mierze zdominowana jest właśnie przez twórczość artystów malujących na ścianach. Pojedyncze interwencje w przestrzeni w postaci „Dotleniacza” Joanny Rajkowskiej lub „Pana Gumy” Pawła Althamera to wciąż za mało. A chyba nikt by nie chciał – nawet twórca murali – żeby street art kojarzył się tylko z tą działalnością.

Po trzecie, czy sztuka jest na tyle silna, żeby zmieniać miasto? Wydaje mi się, że jest to jedynie jedno z wielu narzędzi, które może wspierać procesy zmian. Potrzebne, ale zbyt słabe, żeby samo mogło cokolwiek zrobić, co dobitnie potwierdziła akcja artystów na osiedlu Dudziarska. Powodowani chęcią ożywienia tej przestrzeni, namalowali na tamtejszych blokach czarne kwadraty, jeszcze mocniej stygmatyzując to miejsce. Sztuka w przestrzeni miejskiej ma za zadanie wchodzić z nią w dialog, jednak powinien on być prowadzony w ten sposób, aby każdy mieszkaniec mógł mniejszym lub większym stopniu w nim uczestniczyć. W innym wypadku zostawiamy nieme dzieło prowadzące rozmowę z głuchymi murami.

* Wojciech Kacperski, student filozofii i socjologii UW. Miejski przewodnik po Warszawie.  

 „Kultura Liberalna” nr 135 (32/2011) z 9 sierpnia 2011 r.