Obchody rocznicy 11 września ożywiają antyislamskie uprzedzenia
Z Arjunem Appaduraiem, antropologiem kulturowym i specjalistą w dziedzinie przemocy etnicznej, rozmawia Karolina Wigura
Karolina Wigura: Dzięki klasycznym już dziś pracom – takim, jak „Orientalizm” Edwarda Saida – wiemy, że uprzedzenia wobec muzułmanów to na Zachodzie nic nowego. Czy 11 września 2001 roku rzeczywiście przyniósł znaczącą ich zmianę? Wzrost pod kątem częstotliwości występowania i siły?
Arjun Appadurai: Z całą pewnością tak. Stereotypy, nawet jeśli mają długie życie w danej kulturze, nie trwają same z siebie. Co pewien czas potrzebują odnowienia i ponownego ożywienia. Taką właśnie rolę odegrał 11 września. Do tego każde nowe wcielenie długo istniejących stereotypów jest inne niż poprzednie. Dziś również nie chodzi o cały wachlarz stereotypów funkcjonujących w przeszłości, ale o pewną ich część wiążącą wyobrażenie muzułmanina z przemocą i radykalnym islamem. Po atakach na bliźniacze wieże, jak pamiętamy, George W. Bush szybko zaczął używać sformułowania „wojna z terrorem” [war on terror – przyp. red]. Proszę zauważyć, że mówił „wojna z terrorem”, a nie, dajmy na to, „wojna z Al-Kaidą”. Sformułowanie to przeszło niebawem do codziennej retoryki politycznej i systematycznej propagandy. Efektem była niebezpieczna generalizacja. W społecznej wyobraźni wytworzył się bezpośredni związek pomiędzy obrazem terrorysty i przeciętnego muzułmanina. Co ciekawe, można powiedzieć, że związek ten wytworzony został nie tyle przez same wydarzenia 11 września, co przez administrację George’a W. Busha…
Trudno zgodzić się z ostatnim pańskim stwierdzeniem. Bo czy reakcja ówczesnej administracji nie była tym, czego życzyli sobie przywódcy Al-Kaidy?
Oczywiście. Niestety problem w tym, że strach wywołany przez wydarzenia 11 września i następujące po nim zachowanie polityków kumulowały wielką energię, która stała się orężem w ręce Al-Kaidy i innych przedstawicieli radykalnego islamu. Co gorsza, nasilenie tego strachu niewiele zmieniło się przez ostatnią dekadę. Po zamachach nastąpiły wojny w Iraku i Afganistanie, zaostrzenie kontroli na lotniskach, wreszcie kolejne zamachy w Madrycie i Londynie. Dodatkowo, jeśli chodzi o Europę – co prawda mogę tu mówić jedynie o swoim wrażeniu, bo nie przeprowadzałem dokładnych badań – do strachu przed zamachami dochodzi jeszcze, wynikająca z napięć między rdzennymi mieszkańcami a imigrantami, obawa przed zanikiem kultury chrześcijańskiej. Tu strach dotyczy zatem islamu nie tylko jako religii przemocy, ale również jako siły niepostrzeżenie opanowującej Stary Kontynent poprzez pokojową kolonizację dzielnic i stawianie meczetów.
W książce „Strach przed małymi liczbami” pisał pan o reperkusjach ataków na WTC również jako elemencie większej układanki. Strach przed muzułmanami zaliczał pan do całego szeregu obecnych i nierzadko prowadzących do aktów przemocy uprzedzeń oraz lęków, na przykład w Rwandzie czy niektórych częściach Europy Środkowo-Wschodniej. W przypadku tych ostatnich chodziło o strach przed mniejszościami jako element transformacji od jednego systemu politycznego do drugiego. Pisał pan, że społeczeństwa mobilizują się, wybierając sobie ofiary w postaci mniejszości zakłócających „jednolitość wspólnoty”… Czy dziś również strach przed muzułmanami zaliczyłby pan do podobnej większej całości?
W mojej książce dokonałem umyślnej generalizacji, starając się odpowiedzieć na pytanie, czy „strach przed mniejszościami” dotyczy jedynie muzułmanów, czy też podobne zjawiska zaobserwować można również w innych częściach świata i z udziałem innych grup społecznych. Wydaje mi się, że i w czasie, gdy pisałem książkę, i dziś, zasadą jest, że kategorie „mniejszości” i „większości” nabierają szczególnego znaczenia, kiedy dochodzi do przejścia od systemów autorytarnych do demokratycznych. Wtedy ludzie zaczynają zadawać sobie pytanie: „Jak wielu nas jest?”. Ponadto mniejszości często stają się obiektem strachu, gdy zaczynają mówić własnym głosem. Ludzie zaczynają obawiać się, że mniejszości te przekształcą się w większość, na przykład przez zawieranie sojuszy z podobnymi do siebie grupami. Reakcje strachu wynikają z pewnego wyobrażenia jedności czy też jednakowości, które jest elementem każdej tożsamości narodowej. Wyobrażenie to stosunkowo łatwo przekształca się w przekonanie o tym, że istnieje pewnego rodzaju „czystość”: narodu, rasy i tak dalej. Skoro wśród nas znalazła się grupa innych, to może nasza jedność jest niekompletna? Może ta grupa ludzi powstrzymuje nas przed przekształceniem w prawdziwą jedność i siłę? – pytają przedstawiciele większości. Grupa może być mała, ale tym bardziej zaczyna być postrzegana jak złośliwy guz. I jak chorobę trzeba ją wyplenić… W przypadku muzułmanów mechanizm jest podobny, choć dochodzi tu oczywiście szereg innych czynników.
W ostatnim czasie byliśmy świadkami co najmniej dwóch wydarzeń o fundamentalnym znaczeniu dla świata muzułmańskiego. Pierwszym z nich była śmierć Osamy Bin Ladena, drugim – przewroty w państwach arabskich, zwane Arabską Wiosną. Czy myśli pan, że będą one miały przełomowe znaczenie dla widzenia muzułmanów przez Zachód?
Zacznijmy od tego, że paradoksalnie 10. rocznica ataków na World Trade Center bardziej rozbudza stare strachy, niż przyczynia się do ich łagodzenia. To ostatnie odbywa się w raczej wąskiej sferze intelektualnych dyskusji, a nie w szerokim życiu medialnym. Tak czy inaczej mało kto dyskutuje dziś o Bin Ladenie, bo ten rozdział naprawdę jest już zamknięty. Znacznie poważniejsze konsekwencje może mieć Arabska Wiosna. Właśnie te wydarzenia mogą przyczynić się do zmian w społecznej świadomości. Możliwe, że przestaniemy wreszcie utożsamiać każdego muzułmanina z terrorystą. Ale i więcej – niewykluczone, że doprowadzą one do momentu empatii i ludzie powiedzą „oni są nami, a my – nimi”. Jednak, aby przekonać się, czy tak naprawdę się stanie, będziemy musieli uzbroić się w cierpliwość.
* Arjun Appadurai, amerykański antropolog kulturowy o pochodzeniu indyjskim. Specjalizuje się w zagadnieniach przemocy etnicznej, urbanizacji, konsumpcji, religii i kultury popularnej. W Polsce ukazały się między innymi jego książki „Nowoczesność bez granic. Kulturowe wymiary globalizacji” (tł. Zbigniew Pucek, Universitas, Kraków 2005) oraz „Strach przed mniejszościami. Esej o geografii gniewu” (tł. Marta Bucholc, PWN, Warszawa 2009).
** Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W czerwcu br. opublikowała książkę „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”.
*** Współpraca: Agata Tomaszuk.
„Kultura Liberalna” nr 139 (36/2011) z 6 września 2011 r.