Joanna Kusiak
Chasydzi, hipsterzy, feministki i cykliści – miejskie konflikty na Brooklynie
Dla wielu miejskich aktywistów oraz pełnych dobrej woli lokalnych polityków (bywają tacy, wbrew powszechnym narzekaniom, coraz częściej) nieustannym źródłem frustracji jest to, że miejskie konflikty, fascynujące w swojej złożoności, od łamigłówek w stylu sudoku różnią się jednym: w większości przypadków nie mają jednego, właściwego rozwiązania, które jest nagrodą za wielogodzinny trud ślęczenia nad siatką zależności. Napięcie wynikające z tego, że mimo dobrej woli, rzetelnie przeprowadzonych badań i bystrości spojrzenia nigdy nie zadowolimy wszystkich, wielu sprowadziło na manowce dogmatycznego fanatyzmu, który w dowolnej, lewicowej i prawicowej, społecznej i neoliberalnej wersji daje uspokajające, wygodne poczucie racji. Im bardziej złożony jest miejski organizm społeczny, tym bardziej ewidentnie widoczne staje się to, że nie ma uniwersalnie dobrej strony, po której możemy wygodnie się rozsiąść, wyłączając krytyczny rozum. Nawet najszlachetniejsza sprawa, za którą walczymy, w pewnych kontekstach staje się źródłem czystej opresji.
Najciekawsze pod tym względem są takie przypadki miejskich konfliktów, w których kłócą się ze sobą interesy, występujące poza tym zazwyczaj w jednym pakiecie ideologicznym – np. feminizm, ekologiczny transport, tolerancja wobec odmiennych religii i kultur oraz sprzeciw wobec gentryfikacji – wszystkie będące istotnymi elementami programu liberalnej lewicy i lewicowych liberałów. Przypadek Williamsburga, modnej dzielnicy na nowojorskim Brooklynie, pokazuje, że miasto jest dynamitem zdolnym rozsadzić taki, wydawałoby się, dość spójny pakiet, na nowo zmuszając nas do rozłożenia priorytetów i dokonania wyboru.
Chasydzi vs. hipsteryzacja Williamsburga
Brooklyński Williamsburg, mieszkalno-przemysłowa dzielnica zachodniego Brooklynu, po wojnie stał się domem dla ogromnej rzeszy uciekających z Europy ortodoksyjnych Żydów, m.in. z ultraortodoksyjnego ruchu Satmar (Williamsburg do dziś mieści największą istniejącą społeczność tego ruchu). O ile jednak chasydzi bez problemu przetrwali w swojej dzielnicy lata 70., w których na ulicach Williamsburga regularnie odbywały się strzelaniny narkotykowych gangów, problemem okazali się napływający do Williamsburga od lat 90. artyści oraz hipsterzy, skuszeni niskimi czynszami w pofabrycznych loftach oraz relatywną bliskością Manhattanu. Z jednej strony to właśnie niektórzy religijni Żydzi wynajmowali artystom lokale w pofabrycznych budynkach, z drugiej – dość szybko stało się jasne, że nadmierna bliskość artystów zagraża zasadom ortodoksyjnej religii, na czele z zakazem spoglądania na (relatywnie) obnażone jednostki płci przeciwnej – kobiety z odsłoniętymi nogami, ramionami i dekoltami. Część ortodoksów zaczęła protestować, m.in. drukując ulotki z modlitwą: „Boże uchroń nas przed plagą artystów, byśmy nie utonęli w złych wodach i by nie przyszli do naszych domów, by je zrujnować”.
Przez chwilę wydawało się, że konflikt się ustabilizuje przez naturalny podział na północną (hipsterską) oraz południową (chasydzką) część Williamsburga; w obu mieszkają również społeczności latynoskie, które choć stosunkowo dobrze żyją z obiema grupami, jednocześnie są częściowo wypychane przez gentryfikację, która szybko podążyła za hipsteryzacją dzielnicy). Konflikt wybuchł jednak z nową siłą, gdy miasto Nowy Jork, prowadzące intensywną politykę prorowerową, w 2007 roku namalowało ścieżkę rowerową wzdłuż Bedford Avenue, głównej osi komunikacyjnej Williamsburga, przebiegającej przez rewiry zarówno hipsterskie, jak i chasydzkie, powodując wzmożony ruch „półnagich rowerzystek” przed domami bogobojnych chasydów. Jawnie antykobiecy wymiar protestów – chasydom wyraźnie mniej przeszkadzali rowerzyści niż rowerzystki, chociaż skądinąd wiadomo, że hipsterskie chłopaki bardzo często mają dekolty głębsze niż ich koleżanki – spowodował gwałtowną reakcję feministek, które do tej pory częściowo skłonne były opowiadać się po stronie antygentryfikacyjnej. Nie mogły jednak godzić się na demonizowanie kobiety na rowerze jako źródła zepsucia i perwersji. Radykalna lewicowa cyklistka-aktywistka Heather Loop zaproponowała nawet w ramach protestu zbiorowy przejazd topless, który został jednak odwołany z powodu śnieżycy (w której niektórzy, jako że był środek kwietnia, dopatrywali się boskiej ingerencji).
Niekoszerne rowery
Tymczasem burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, mimo że od początku swojej kariery propaguje politykę prozdrowotną, proekologiczną, a tym samym także prorowerową, przed wyborami zdecydował się zamalować jeden z odcinków ścieżki, licząc na cenne głosy najczęściej monolitycznie głosującej społeczności Satmar. Trójka williamsburskich aktywistów, która przez dwie noce po partyzancku odmalowywała zamalowaną ścieżkę, w końcu została otoczona przez ochotniczą policję chasydów, a po pewnym czasie także oskarżona o wandalizm. Nieoczekiwanie jednak do kolejnych akcji odmalowywania zamalowywanej ścieżki przyłączyli się chasydzi młodszej generacji, którzy sami korzystają z rowerów. Obawy starszyzny nie są bezpodstawne o tyle, że rower – nie po raz pierwszy w historii – wyjątkowo często jest istotnym elementem emancypacji młodych Żydów z ortodoksyjnych społeczności, choćby przez to, że pozwala w wygodny i szybki sposób przemieścić się do innych dzielnic. Kluczowym punktem emancypacyjnym williamsburskich ortodoksów jest „Traif Bike Gesheft” – „niekoszerny sklep z rowerami” prowadzony przez Barucha Herzfelda, należącego do coraz częstszego gatunku „hipsterskich chasydów” (jak twierdzi Herzfeld, „jak chasyd zgoli pejsy, to w zasadzie już wygląda jak hipster”).
Równolegle do sporów o ścieżkę hipsteryzacja Williamsburga oprócz emancypacji przyniosła z jednej strony gentryfikację, z drugiej zaś niekonstytucyjne uprzedzenia wynajmujących mieszkania właścicieli. Podczas gdy niektórzy chasydzcy właściciele zdecydowali się nie wynajmować mieszkań białym artystom, obawiając się ostracyzmu, stopniowy wzrost czynszów stał się zaporowy zarówno dla niektórych rodzin ortodoksyjnych, jak i dla pierwszej bohemy artystycznej, która zaczęła być wypychana przez lepiej zarabiających kreatywnych yuppies, skuszonych bliskością i atrakcyjnością williamsburskich barów. Tym samym postawiła wielu miejskich aktywistów w sytuacji patowej: sprzeciwiając się ortodoksyjnej nietolerancji wobec cyklistek, musieli oni jednocześnie poprzeć prawo chasydów do pozostania w swojej wspólnocie, szukając we wspólnocie chasydzkiej (raczej milczących) sojuszników w sprzeciwie wobec gentryfikacji.
Obecnie, chociaż ścieżka rowerowa ciągle urywa się na odcinku kilkunastu bloków przed mostem, a wielu rowerzystów i rowerzystek ciągle jeździ Bedford Avenue, będącą najwygodniejszym szlakiem komunikacyjnym, chasydzi ciągle odwracają oczy na widok wchodzącej do lokalnego warzywniaka kobiety, wbijając wzrok w groszek w puszce albo stos jabłek. Hipsterzy nadal piją w barach na Bedford polską wódkę importowaną za pośrednictwem pierwszej polonijnej emigracji z pobliskiego Greenpointu (też zresztą częściowo wypychanej z powodu rosnących czynszów do Ridgewood) – razem z wyemancypowanymi koleżankami na niekoszernych rowerach od Barucha Herzfelda, nad którymi wylewają łzy ich rodziny. Konflikt nie został rozwiązany: zarówno rowerzyści, jak i chasydzi ciągle czują się pokrzywdzeni, w tym wypadku jednak siła Nowego Jorku skrystalizowała się w liberalnym przymusie wzajemnej tolerancji, której grunt jest i będzie nieustannie podmywany przez kolejne miejskie konflikty.
* Joanna Kusiak, doktorantka w Instytucie Socjologii UW i Technische Universität Darmstadt, stypendystka Fulbrighta na City University of New York, mieszka na Brooklynie. Pisze doktorat o miejskiej rewolucji w Warszawie. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.
** Czytaj więcej o hipsterce w naszym Temacie Tygodnia, pt. „Hipsterka!”.
„Kultura Liberalna” nr 140 (37/2011) z 13 września 2011 r.