Andrzej Rychard

Platforma nieobywatelska

W przypadku noweli ustawy o dostępie do informacji publicznej dobrego wytłumaczenia albo nie ma, albo Platforma Obywatelska nie potrafi wystarczająco go wypromować. Na razie słyszymy tłumaczenie, że paradoksalnie, po okresie kiedy ujawnienie informacji mogłoby zaszkodzić ekonomicznemu interesowi państwa, zyskamy większy dostęp do nich niż do tej pory. Jest ono bardzo mało przekonujące, bo wszyscy wiemy, jak urzędnicy potrafią takie klauzule interpretować. Co gorsza, można odnieść wrażenie, że w całej sprawie panuje informacyjna asymetria: ci, którzy wprowadzają nowe prawo, sprawiają wrażenie, że wiedzą coś, czym nie chcą się podzielić z resztą obywateli.

Nie szedłbym co prawda tak daleko, by wieszczyć zagrożenie dla demokracji w Polsce. Cała sytuacja pokazuje raczej, że relacje między instytucjami państwa a obywatelem są w Polsce przesiąknięte nieufnością. Choć – jak wynika z badań – sytuacja nieco ostatnio się polepszyła, w porównaniu z innymi społeczeństwami dysponujemy wciąż dość niskim kapitałem zaufania społecznego. Ludzie nie ufają sobie nawzajem, władza nie ufa ani własnym wyborcom, ani instytucjom, które nie są z nią związane (i vice versa). Nowela jedynie pogłębia ten obraz.

Warto się natomiast zastanowić, dlaczego partia, mająca w nazwie przymiotnik „obywatelska”, nie próbuje wprowadzać instrumentów, które podnosiłyby poziom zaufania. Platforma wysyła niespójne sygnały. Z jednej strony słyszymy zapowiedzi o zniesieniu konieczności wożenia ze sobą prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego, czy zniesieniu zakazu picia alkoholu w miejscach publicznych. Mamy szeroko rozwijaną frazeologię i retorykę obietnic, że zamiast państwa zaświadczeń czeka nas już wkrótce państwo oświadczeń. Z drugiej strony mamy konkret, czyli ową nowelizację, która kłóci się z tymi – powiedzmy sobie, bardzo nieśmiałymi – próbami pobudzenia zaufania w życiu codziennym.

W Platformie zaobserwować można zatem niewystarczający poziom refleksji o tym, do czego zobowiązuje nazwa. Przekształca się ona w klasyczną partię władzy, a coraz mniej pamięta o swoim zapleczu intelektualnym. „Catch all” to koncept atrakcyjny, ale zawierający także pewne niebezpieczeństwo, bo Platforma ma raczej niespójną tożsamość ideową. Nie zapominajmy, że poparcie dla danej partii zależy w wielkiej mierze od tego, czy w wystarczająco racjonalny sposób identyfikuje ona nastroje czy też orientacje i tożsamości polityczne społeczeństwa. Te ostatnie są w naszym kraju na etapie bardzo dynamicznych przemian. Politykę zaczynają kształtować zupełnie inne rzeczy niż dawniej: kwestie obyczajowe, aborcja, mniejszości. Polska z opóźnienia, w jakim się znajdowała, przeszła od razu do ponowoczesności, nie zdążyła zatem wykształcić tradycyjnej nowoczesnej polityki. Partie niejako czekają na to, co jeszcze wydarzy się bazie społecznej. Strategia „catch all” wydaje się tu racjonalna.

Tymczasem ostrzegałbym przed zbytnim dramatyzowaniem. Przede wszystkim zobaczmy, jak sytuacja będzie wyglądała w konkretnych praktykach, konkretnych przypadkach, które rozmaite organizacje pozarządowe będą śledziły. Zobaczymy też, czy nowela ustawy o dostępie do informacji publicznej będzie przeszkadzała dowiadywać się czegoś istotnego o zamiarach władz przez organizacje pozarządowe. Wtedy należy się zastanowić czy nowelę zmieniać, czy nie.

* Andrzej Rychard, profesor socjologii.

„Kultura Liberalna” nr 142 (39/2011) z 27 września 2011 r.