Tomasz Kozłowski
Odczytując „Rozstanie” Asghara Farhadiego
Traktuję tytuł dzieła Asghara Farhadiego (określenie „dzieło” jest jak najbardziej na miejscu) jako drzwi do jednej z wielu fascynujących ścieżek tego filmu. Według mnie wiedzie ona do odpowiedzi na pytanie, czy w rozstaniu jest nadzieja.
1.
Zdaję sobie sprawę z tego, że samo szukanie, a tym bardziej dostrzeganie nadziei w rozstawaniu się à la Farhadi może być całkiem zasadnie uznane za „pomroczność” skrajnie jasną. Całkiem zasadnie film może wbić w fotel na nutę skrajnie mroczną. Spróbuję się z tego wytłumaczyć. Zrobię to za pomocą egzystencjalnego klucza do tych pierwszych drzwi.
Mroczne odczytanie przypomina najbardziej pesymistyczną wersję egzystencjalizmu. Głosi ona, tak jak wiele scen filmu, że wszelkie nasze wybory są złe, gdyż nie ma jednoznacznych kryteriów, istnieją tylko prawdy jednostkowe. Piekło to my i piekło to inni. Żyjąc wśród innych, głównie zadajemy im cierpienie, oni czynią to nam, a jedynymi rozwiązaniami są bezpowrotne rozstania, rozstania niedające nadziei, ostatecznie nadzieję grzebiące. To ważna warstwa intelektualna tego filmu, świetnie wzmocniona grą aktorską i pracą kamerzysty. Szybko zapominamy, że tylko oglądamy, a zaczynamy tam być – w irańskich domach, na irańskich ulicach, w irańskich salach prokuratorskich i sądowych. Przez to, że tam jesteśmy, rozstajemy się dosłownie, namacalnie z jakimikolwiek optymistycznymi wersjami życia, nawet tymi najbardziej umiarkowanymi. Sądzę, że w tej pierwotnej warstwie filmu Farhadi spiera się z wszelakimi powszechnymi wizjami życia „do przodu”. Odruchowo przypisujemy je w całości tylko kulturze Zachodu, w reszcie świata odnajdując je li tylko w malutkich grupach najbogatszych osób. Jednak to spojrzenie jedynie powierzchowne. Dajmy jeden przykład spoza filmu.
W Iranie jak grzyby po deszczu powstają od kilku lat gabinety chirurgii plastycznej. Globalnie uznane są za symbol ucieczki „do przodu”, w społeczeństwie irańskim pełnią także rolę symbolu dodatkowego – podstawowym zabiegiem, na który ciułają ostatni grosz również ci biedniejsi, jest zoperowanie charakterystycznego nosa na kształt – a jakże – zachodni.
Farhadi szuka życia prawdziwego, a nie życia składającego się z poczucia nieśmiertelności, wiecznej młodości i pewności udanych relacji uczuciowych oraz płciowych, gdzie nadzieja objęta jest gwarancją. Podobnie jak Sartre powiada, że wkroczenie w szansę na nadzieję zaczyna się dopiero od totalnego wejrzenia życiu w oczy. Trzeba zobaczyć, jak życie jest zjadane przez codzienność, na którą nie mamy wpływu; codzienność, na którą możemy tylko bieżąco reagować, nie możemy jednak na nią wpływać. Film piorunująco dobrze pokazuje, jak główny bohater – mówiąc Sartre’em – jest wrzucony w fakty i fakciki, które są od niego silniejsze. To nie jest jednak rzeczywistość jedyna. Dlaczego tak twierdzę? Zacznijmy od poszczególnych, jaśniejszych elementów. Jest tego sporo.
Miłość syna do ojca, połączona ze szczerym oddaniem. Miłość małżeńska na granicy rozpadu – pierwsza scena to oświadczenie żony o chęci wyjazdu za granicę za cenę ostatecznego rozstania z mężem. Jednak pod koniec filmu dowiadujemy się, że to, co można było uznać za jednoznaczną determinację, oczywiste nie jest. Żona jednak szuka męża, choć tak wiele wskazuje, że jest inaczej. Dojrzała miłość jedenastoletniej córki do rodziców. Wybiera ona mieszkanie z tatą – dla niego samego, ale też i po to, by podtrzymywać możliwość choćby tylko częściowego uratowania rodziny. Poczynania opiekunki poważnie chorego na Alzheimera ojca, które prima facie wyglądają na fatalne w skutkach dla podopiecznego, ukazują swe drugie dno. I wreszcie koniec filmu, o którym niestety nic nie można napisać wprost oprócz stwierdzenia, że naprawdę warto na niego zbierać siły i czekać. Zaczynamy wtedy rozmawiać z początkiem całej historii i tak po ludzku, nie chcemy się rozstać z filmem i jego reżyserem. Nie chcemy też poprzestać na rozstawaniu – a to już coś, to już może zaczyn dojrzałej nadziei.
2.
Drugie drzwi prowadzą do ścieżki równie zadziwiającej – zachowania związane z prawem przekraczają zasadnicze różnice kulturowe. Relacja między prawem obyczajowym a prawem uznanym przez państwo, tudzież relacja między tak zwaną prawdą sądową a prawdą ludzką w swych podstawach wygląda tożsamo w tak odległych kulturach jak polska/zachodnia i irańska. Tutaj kluczem jest filozofia prawa. Film krąży wokół dylematu, jakie prawo faktycznie, by tak rzec – w ludziach – obowiązuje. Prawo tkwiące w nas spontanicznie i kulturowo zarazem, zwykle nazywane prawem natury (a przez prawoznawczego geniusza Petrażyckiego prawem intuicyjnym) czy prawo uznane państwowo (u Petrażyckiego prawo oficjalne)? Na Zachodzie zwykle twierdzimy, że ten problem ucywilizowaliśmy, między innymi w postaci „uoficjalnienia” praw człowieka i generalnego „uoficjalnienia” naszego życia. Może i oddaliliśmy się od prawa intuicyjnego, niekontrolowanie obyczajowego. Może to i u nich – tych ze Wschodu – silniejsze. Ale może też nadal powiedzonko utrwalone przez film „Sami swoi”, o sprawiedliwości koniecznie leżącej po naszej stronie, jest ciągle aktualne i ciągle ten granat naszego swojskiego prawa tkwi nie tylko w kieszeni, ale i w głowie. A to, że Oni mówią o „okupie krwi”, a My o „sprawiedliwości” jest różnicą semantyczną, obyczajową, ale nie życiową.
Podobnie rzeczy się mają z kolejnym zasadniczym prawniczym dylematem – różnice zachodzące między faktami, ich ocenami, emocjami z nimi związanymi a próbą ustalenia „prawnej prawdy”. Film krok po kroku odsłania kolejne wersje zdarzeń, doprowadzających bohaterów przed oblicze prawa. Reprezentujący je prawnik, może nie błyskotliwie i nie totalnie bezstronnie, ale jednak – wbrew gnuśności i hałaśliwości otoczenia, jakże często nadal spotykanych również w Polsce – stara się porządnie wykonać swoją pracę. Chce dotrzeć do prawdy na podstawie faktów. Jednak Farhadi świetnie pokazuje, że jest to niemożliwe.
***
Nasza kultura wprowadziła nową świecką wiarę – wiarę w scjentyzm prawa, w możliwość w pełni racjonalnego ujęcia ludzkich poczynań. Dopiero od niedawna zaczynamy otwarcie w to wątpić. Znacznie starsze od nas kultury lepiej chyba rozumieją, że człowiek – zarówno z Zachodu, jak i ze Wschodu – racjonalny nie jest. Że żaden model, choćby wsparty potężnym przymusem państwa, nie może usystematyzować osobliwości ludzkich ocen i wartościowania. Uwaga, mówi Farhadi – prawo, zarówno oficjalne, jak i obyczajowe, nie pozwala nam na rozstanie z prawdziwymi ludzkimi dylematami, podobnie jak na rozstanie z innym człowiekiem. Rozstanie z Innym nie przybliża nas nawet do Siebie samego.
Film:
„Rozstanie” (Jodaeiye Nader az Simin), reż. Asghar Farhadi.
* Tomasz Kozłowski, doktor nauk prawnych.
„Kultura Liberalna” nr 145 (42/2011) z 18 października 2011 r.