Małe Piekło Skandynawii

„To społeczeństwo często żyje jak w klatce – chodzi o mentalność. Niby państwo zapewnia wszystko – warunki socjalne są niezłe, poziom życia wysoki, panuje bezpieczeństwo, a normy społeczne są ustalone – ale to niesie szereg komplikacji i uwarunkowań, bo też poziom ingerencji państwa w życie codzienne jest nieporównywalnie większy niż na przykład na południu Europy” – mówi Johan Lundborg, reżyser thrillera psychologicznego „Klatka”, szwedzkiej odpowiedzi na „Lokatora” Romana Polańskiego.

Anna Serdiukow: „Klatka” ma przerażać? Czy może chodzi o ukazanie paranoi, farsy, absurdu?

Johan Lundborg: Jedno i drugie. Chcieliśmy zrobić kino gatunkowe [współreżyserem filmu jest Johan Storm – przyp. red.] . Nie wiem, czy wyszło, opinie są różne. Naszym celem było zrealizowane thrillera psychologicznego z dużą dawka czarnego humoru. Ten absurd i farsa, o których wspominasz, były ważnymi elementami, jeśli chodzi o portretowanie skandynawskiej rzeczywistości. Ale nie było tak, że sięgaliśmy po te środki, to one miały wynikać z konkretnych sytuacji, które są normą w naszym kraju.

Skąd pomysł na tę historię?

Oboje z Emilem [Johnsenem, odtwórcą głównej roli – przyp. red.] jesteśmy dziećmi lekarzy. W pewnym momencie każdy z nas musiał zmierzyć się z oczekiwaniami rodzin i otoczenia, znaleźć w sobie siłę, by nie kontynuować rodzinnych tradycji. To było bardzo trudne, nikomu nie przyszło do głowy, że możemy nie odnajdywać w sobie posłannictwa, powołania do tego, w czym wyrastaliśmy od dziecka. Bycie lekarzem to kwestia pewnego wyboru – to zawód zaufania publicznego, my tego nie czuliśmy. Widzieliśmy swoje miejsce w świecie filmu – nasza decyzja wydała się wszystkim śmieszna, tragikomiczna i niepoważna. Znamy wiele osób, które musiały podporządkować się woli rodziny.

Filmowy Frank jest jedną z tych postaci, która musiała się podporządkować?

Według nas tak. Frank jest strasznie pozamykany, emocjonalnie nie istnieje. Najważniejsze są studia medyczne, zaliczone egzaminy. Nie zaznaczamy tego mocno, ale chcieliśmy, aby widz czuł, że medycyna to nie był samodzielny wybór Franka, raczej został do niego przymuszony. Musiał coś poświęcić, z czegoś zrezygnować, by studiować to, za czym nie przepada. Krótko mówiąc musiał zapomnieć o swoich marzeniach, o tym kim jest, zakasać rękawy i realizować marzenia i ambicje kogoś innego. Mamy, taty… nieważne. Myślę, że to emocjonalnie zaimpregnowało Franka. To samotny bohater, wyalienowany, odizolowany od ludzi w swoim wieku i typowych rozrywek, naturalnych potrzeb. On nie tęskni za towarzystwem innych, nie pamięta, że inni istnieją, że można ze sobą być, czuć, rozmawiać, współodczuwać. Frank potrzebuje innych, by móc z nimi rywalizować, poczuć, że jest lepszy, poczuć smak wygranej.

Wasz bohater zamyka się przed światem w domu, ale świat się o niego upomina.

Frank chce być najlepszy, zakuwa do egzaminów w domu, w ogóle prowadzi spokojne, uporządkowane życie. Ma cel, tylko to się liczy, wszystko inne mu przeszkadza – hałasy z zewnątrz, sąsiedzi. Bo wszystko inne oddala go od celu. Na tym polega tragiczne położenie Franka, wybrał zawód, który zakłada kontakt z drugim człowiekiem, jego istotą jest miłość do ludzi, chęć niesienia pomocy, oddanie, wyrozumiałość. Nasz bohater nie ukończył jeszcze studiów, a już widać, że jego charakter, usposobienie jest całkowitym zaprzeczeniem tego, co powinien mieć lekarz. On się odciął od świata, ale jak to zwykle bywa, świat z niego zakpił, zadrwił.

Frank popada w coraz większą paranoję. Nie wie, czy to wynik jego szaleństwa, czy faktycznie sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna.

Wszystko przez Lotte [popadającą w kłopoty sąsiadkę Franka – przyp. red.], z którą Frank się zaprzyjaźnia, której stara się pomóc. Dziewczyna nie jest z nim do końca szczera, nie wiadomo, co jest wytworem wyobraźni Franka, a co faktycznie dzieje się w życiu sąsiadki. Pojawia się jeszcze jej chłopak, motocyklista, podejrzany, tajemniczy typ, ale pytanie pozostaje otwarte – czy dziewczyna prowokuje Franka, czy faktycznie potrzebuje pomocy. Micke staje się zazdrosny o Lotte, ale nie jest powiedziane, czy to urojenia Franka, czy Micke może posunąć się do gwałtownych rozwiązań. Może życie Franka jest w niebezpieczeństwie? A może nie. Może on sam narzuca sobie pewne fatalistyczne myśli, wyolbrzymia swoje położenie?

Często podkreślasz inspirację kinem Polańskiego i Hitchcocka.

To dla mnie bardzo ważne tropy. Chcieliśmy stworzyć atmosferę klaustrofobii i izolacji, jaka panuje w niektórych produkcjach tych wielkich twórców. Uwielbiamy czerpać z ich kina, ten rodzaj filmów jest nam bliski. Uwielbiam to, jak Polański potrafi dawkować napięcie, budować grozę, mnożyć niedopowiedzenia. Jest mistrzem, a my lubimy nawiązywać do najlepszych. Wzorem był dla nas „Lokator”. Chcieliśmy, podobnie jak w tamtym filmie, wykorzystać małą przestrzeń mieszkania.

Małe piekło. Ale zawsze piekło.

To prawda. Mieszkanie Franka jest „przystrzyżone” do jego małych potrzeb. Nie ma nic złego w małych potrzebach, ale wiele osób po prostu się w nich zamyka – nie poszukuje głębiej, nie chce więcej. Trwają w takiej hibernacji. Te wszystkie przytulne tapety, które mają sprawić, że twoje mieszkanie będzie wyglądało milutko, a tak naprawdę wygląda tandetnie. To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi, bardziej z wyrobionym gustem, którego nie masz gdzie wyrobić, bo twoi rodzice, a wcześniej ich rodzice, mieli takie same tapety. Małe piekło.

Tytuł „Klatka” nie odnosi się tylko do mieszkań – oddaje pewną hermetyczność skandynawskiego społeczeństwa.

To prawda. To społeczeństwo często żyje jak w klatce – chodzi o mentalność. Niby państwo zapewnia wszystko – warunki socjalne są niezłe, poziom życia wysoki, panuje bezpieczeństwo, a normy społeczne są ustalone – ale to niesie szereg komplikacji i uwarunkowań, bo też poziom ingerencji państwa w życie codzienne jest nieporównywalnie większy niż na przykład na południu Europy. Jest jakaś nieustająca inwigilacja, poczucie bycia obserwowanym, świadomość, że każdy twój ruch i krok jest przewidywalny, ustalony, nadzorowany. Nie ma oczywiście specjalnych dowodów na to, chodzi o jakąś podskórną świadomość. „Klatka” to też historia o tym, jak nieczuli jesteśmy na drugiego człowieka. W Szwecji wychodzimy z założenia, że państwo swoim obywatelom wszystko zapewni, zabezpieczy ich, dlatego nie wyobrażamy sobie, że może dziać się coś złego tuż obok. Jesteśmy niewrażliwi na krzywdę innych, w państwie prawa i stabilizacji wszyscy muszą być szczęśliwi i bezpieczni. Nie chodzi też o jakieś wielkie problemy sąsiadów, mówię o zwykłych rzeczach. Brakuje nam podstawowych odruchów, dlatego trudno budować nam więzi. Jesteśmy racjonalnym narodem, który w miejsce relacji buduje sam sobie klatki. Państwo udostępnia nam do tego najlepsze materiały, po czym, o ile starcza nam odwagi, zapraszamy do tego więzienia drugą osobę. Zatrzaskujemy drzwiczki i eleganckim gestem wyrzucamy klucz.

Film:

Klatka
reż. Johan Lundborg, Johan Storm
prod. Szwecja 2010
dystr. Spectator

* Johan Lundborg – reżyser, operator, absolwent FAMU i Szkoły Filmowej na Uniwersytecie w Goteborgu. Współtwórca thrillera psychologicznego „Klatka” (debiut pełnometrażowy).

** Anna Serdiukow – publicystka, Absolwentka Instytutu Dziennikarstwa i Laboratorium Reportażu na Uniwersytecie Warszawskim oraz Gender Studies na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez kilka lat pracowała w Teatrze Narodowym jako asystent reżysera.

„Kultura Liberalna” nr 148 (45/2011) z 8 listopada 2011 r.