Kacper Szulecki
Obywatel Havel odchodzi
Nigdy nie był politykiem. Nigdy nie chciał być politykiem. Urzeczywistniał tym samym postkomunistyczne marzenie o anty-politycznej polityce, którym podszyta jest społeczna świadomość nas, środkowoeuropejczyków. Wielu, bardzo wielu Czechów nie mogło mu jednak wybaczyć właśnie tego. Kiedy już wynieśli go na Hrad, kiedy zobaczyli go w fotelu T.G. Masaryka, chcieli, by grał męża stanu. Więc grał, całe życie był człowiekiem teatru – ale był pisarzem, nie aktorem. Z czasem zaczęto mu wyrzucać, że nie nadaje się do funkcji, którą piastuje. Nic z tej krytyki nie zdawało się przenikać poza granice Republiki, coraz bardziej rósł więc rozdźwięk pomiędzy zagranicznym uznaniem, a wewnątrznarodowym rozczarowaniem. Rozczarowanie to dobre słowo. To nie Havel się zmienił, to Czesi zmienili swoje oczekiwania. On zaczarował ich swoją charyzmą, historią i urokiem. A wielu z nich robiło potem wszystko, żeby się spod tego uroku wyrwać, jakby się go wstydzili. Jednak bezdyskusyjnie zawdzięczają mu bardzo wiele. My w Polsce także, bo na nasze szczęście to on i nikt inny z byłych opozycjonistów stał się na początku lat 90. twarzą Europy Środkowej.
W życiu publicznym Czechosłowacji pojawił się już w latach 60. jako pisarz – młody, awangardowy dramaturg. Był zdeklasowanym mieszczaninem z wielkiej praskiej rodziny. Jego dziadek – Vácslav Havel – był architektem, czołowym przedstawicielem praskiej moderny. Stryj Miloš założył studia filmowe na Barrandovie. Ojciec, Václav M. Havel, prywatnie przyjaciel Masaryka, oprócz domów budował też instytucje – czeskie Rotary i YMCA. Jeśli dla czechosłowackiej partii komunistycznej istniał archetyp wroga klasowego, to był nim właśnie przesiadujący w kawiarni „Slavia” blondwłosy dramaturg. Nie pozwolono mu studiować na uniwersytecie, ze szkoły ekonomicznej przedwcześnie usunięto. Jednak już w 1963 Divadlo na zábradlí (Teatr na Balustradzie), który na długo stał się jego domem, wystawił jego pierwszą sztukę. Kiedy więc występował przeciw cenzurze na słynnym IV Zjeździe Czechosłowackiego Związku Pisarzy, który pchnął kraj w stronę Praskiej Wiosny, był już rozpoznawalny. Kiedy w 1969 na łamach prasy polemizował na temat „czeskiego przeznaczenia” z Milanem Kunderą (prawie zawsze i co do wszystkiego się różnili), stał się ważną postacią czechosłowackiego życia intelektualnego. Nie przestał nią być, mimo represji husakowskiej „normalizacji”. Jego list otwarty do sekretarza KPCS „Szanowny doktorze Husák” z 1975 był jaskółką zwiastującą czeski „disent” – moralnie zakotwiczoną opozycję broniącą praw człowieka.
Choć jego prace znalazły się na indeksie, o jego popularność i istnienie w zbiorowej świadomości zadbała sama władza komunistyczna. Po ogłoszeniu „Karty 77”, husakowcy rozpętali kampanię oszczerstw pod flagą tzw. „Antykarty”. Wkrótce potem publiczne radio wyemitowało audycję pt. „Kim jest Václav Havel?”. Trudno o przykład gorszego samobója w historii środkowoeuropejskiego totalitaryzmu. Kto nie słyszał jeszcze o istnieniu „Karty 77”, dowiedział się o niej. Kto nie słyszał wcześniej o Havlu, teraz wiedział, że jest wrogiem systemu. Dla wielu był to największy komplement i świadectwo wiarygodności. Kiedy wraz z innymi członkami Komitetu Obrony Niesprawiedliwie Prześladowanych (VONS) został skazany na cztery i pół roku, czeski bard niepokornych Jaroslav Hutka zadedykował mu balladę „Havliczku, Havle” (w której symbolicznie zastąpił go romantycznym czeskim intelektualistą Karelem Havliczkiem, uwięzionym przez Austriaków). Tak narodziła się wewnętrzna, czechosłowacka legenda Václava Havla.
Wkrótce jednak przerosła ją legenda międzynarodowa. Poszukujący sojuszników transgranicznych Komitet Obrony Robotników dążył do nawiązania kontaktów z Kartą. Havel został wciągnięty do stopki redakcyjnej „Krytyki”, choć był wtedy jeszcze dla Polaków anonimowy (jego nazwisko – czasem przekręcane). Symbolicznym przełomem było spotkanie w Karkonoszach w roku 1978. Podobno to Adam Michnik namówił wtedy Havla do napisania eseju, który przeszedł do historii jako „Siła bezsilnych”. Trudno ocenić, czy to prawda. Jeśli tak, to niczego twórczości Michnika nie ujmując, jest to jego największy wkład w światową eseistykę antytotalitarną. Havel bowiem, w przeciwieństwie do Michnika czy Kuronia, zawsze umiał w jednostkowym doświadczeniu doszukać się uniwersalnej prawdy. Choć pisał o Czechosłowacji, nigdy nie pisał tylko dla Czechosłowacji. Być może to jego fantastyczny zmysł dramaturgiczny sprawiał, że potrafił każdą rzecz zobaczyć z wielu stron. I co najważniejsze – znaleźć drogę do wielu różnych publiczności. „Dysydent” u Havla staje się postacią dramatyczną, którą czytelnik obserwuje i rozumie. Tak samo w „Sile bezsilnych” uchwycił nieprzetłumaczalny dla Zachodnioeuropejczyków tragizm posttotalitarnego życia w ożywionej, niby komicznej postaci sprzedawcy z warzywniaka. Podobnie udało mu się w niezwykle ważnym, choć w Polsce niedocenianym eseju „Anatomia pewnej powściągliwości” („Anatomie jedné zdrženlivosti”) zbudować intelektualny pomost między wschodnioeuropejską opozycją a zachodnimi ruchami pokojowymi.
O ile eseje Havla zyskiwały niespotykaną głębię przez swoje udramatycznienie, o tyle dramaty stawały się coraz bardziej upolitycznione, a przez to niestety bardziej płaskie. Zauważył to już w latach 80. Timothy Garton Ash, obok biografa Johna Keane’a najważniejszy z budowniczych międzynarodowej legendy czechosłowakiego dramaturga-dysydenta. To eseje oraz niesamowity, przejmujący i wielopoziomowy tom więziennych listów do żony, Olgi, zapewnią Havlowi na zawsze miejsce w światowym intelektualnym panteonie.
Kiedy w listopadzie 1989 roku prażanie wylegli na ulice, by wykrzyczeć i wydzwonić kluczami koniec dyktatury, Havel w naturalny sposób znalazł się na czele ruchu (Forum Obywatelskiego). I gdy trzeba było wyskandować na praski zamek nowego władcę, stutysięczny tłum wybrał zakazanego dramaturga, którego sztuk nie widziano w Czechosłowacji od dwudziestu lat, którego nazwisko starano się wymazać ze świadomości ludzi. „Havel na Hrad!”.
Tu zaczyna się drugi rozdział baśni o Vaszku, który został królem – nieco wbrew swojej woli. Już w latach 80. był jednym z ulubieńców prasy zachodniej, po objęciu prezydentury wybuchła prawdziwa „Havlomania”. Havel czarował świat, wprowadzał Czechosłowację (potem Czechy) i cały region „z powrotem do Europy”, w pojedynkę uosabiał stabilność i kulturę polityczną Europy Środkowej (pojęcie, które było mu niezwykle bliskie). Powiedzmy sobie szczerze, to że Polska znalazła się w NATO, a w 2004 roku w Unii Europejskiej, jest w części także jego zasługą. Tego pierwszego – kierunku na NATO – część dawnych kolegów dysydentów nie mogła mu jednak wybaczyć. Kiedy obejmował urząd wciąż chciał grać według dysydenckich reguł, uprawiać politykę międzynarodową opartą na prawach człowieka, moralności i prawdzie. Punktem zwrotnym była chyba wojna w Bośni i rosnące napięcie w zmierzającym do (jeszcze nie było jasne, na ile „aksamitnego”) rozwodu kraju. Havel postawił na bezpieczeństwo, postawił na Amerykę. Wierzył, że dla wartości nadrzędnych takich jak prawa człowieka warto walczyć, nawet z bronią w ręku. Dlatego poparł bombardowania Serbii, wojnę w Afganistanie i inwazję na Irak. Nie wypada mu jednak tego brać za złe. Większość dawnych opozycjonistów poszła tą samą drogą.
Jako prezydent nie przestawał jednak być dysydentem i intelektualistą, nie czuł się dobrze w świecie, gdzie hasło „prawda zwycięży” bywało jedynie nalepką na słoju nieczystości. Szybko też narobił sobie wrogów w Czechach. Największym pozostał urzędujący prezydent Klaus, którego cała polityczna kariera to w zasadzie ciągłe zmaganie się z Havlem i jego duchem. Teraz duch Havla będzie prawdopodobnie silniejszy niż kiedykolwiek, choć jego polityczna siła odkąd opuścił Zamek zdawała sie tylko maleć (w 2010 roku udzielił moralnego i wizerunkowego poparcia Partii Zielonych, której nie udało się nawet dostać do parlamentu).
Jego 75. urodziny w październiku tego roku, to w czeskiej prasie raczej festiwal mniejszych i większych uszczypliwości. Część z nich w Polsce, o której kulturze politycznej i mediach mamy często nienajlepsze zdanie, w ogóle by nie przeszła. Dla mnie najbardziej żałosnym tytułem było „75 kobiet na 75. rocznicę”. Havel kobieciarz. Bardzo często podnoszony zarzut, tym dziwniejszy, że mówimy o niezbyt pruderyjnym kraju. Drugi zarzut, że pił – i że nie traktował siebie wystarczająco poważnie. Na tronie zamiast króla zasiadał artysta. Rex Bohemiae – w obu znaczeniach. Nie filozof, jeszcze nie błazen – pisarz.
Skąd się wzięła ta ludowa niechęć? Najłatwiej zrzucić wszystko na „kompleks dysydentów”. „Kartę 77” podpisało jedynie nieco ponad tysiąc osób. Niewiele więcej brało czynny udział w różnych formach opozycji, która w Czechosłowacji była o niebo bardziej ryzykowna niż w Polsce. Legenda dysydentów, z ich niezaprzeczalną odwagą cywilną (i ludzką) oraz dość wymagającą i górnolotną frazeologią „życia w prawdzie” (Havel i Václav Benda wyprowadzili ją z filozofii ojca „Karty” – Jana Patočki), drażniła „milczącą większość”. Niechęć potęgowało niemal bezgraniczne międzynarodowe uwielbienie dla mówiącego poważnym, niskim głosem (z charakterystycznym „ehr”) prezydenta. Ataki często były więc podłe i żałosne. „Tak się mądrzy, a żonę zdradzał” albo: „Ledwo pochował jedną, a już ma młodszą”.
To wszystko już historia. Pesymistyczną wizję własnego odchodzenia do lamusa opisał w ostatniej sztuce – „Odejścia”. Rzeczywistość będzie jednak inna niż sztuka, bo Havel był człowiekiem zupełnie innego formatu niż autoironicznie umniejszony Kanclerz Rieger. Wraz z odejściem Václava Havla zamyka się niezwykle istotny i piękny rozdział (czy może lepiej – akt) w historii Europy Środkowej. Ze sceny zszedł „Dysydent” przez duże „D” – człowiek, na potrzeby którego to słowo zmieniło znaczenie. Jego eseje, choć pisane w warunkach autorytaryzmu, wyznaczają kierunek działania jednostki wobec państwa i każdego odczłowieczonego systemu, w odniesieniu do pewnych niewzruszonych moralnych prawd. Owacja na stojąco, choć ze ściśniętym gardłem. Kurtyna.
* Kacper Szulecki – politolog, doktorant na Uniwersytecie w Konstancji. Pisze na temat zjawiska dysydentyzmu w Czechosłowacji i Polsce.
„Kultura Liberalna” nr 153 (50/2011) z 13 grudnia 2011 r.