Artur Wołoch

Lewa strona smutku. O „Szpiegu” Tomasa Alfredsona

…dzięki temu ona wie, że on wie
i on wie, że sam wie, i ja wiem,
że oni wiedzą, i że nie ma
żadnych niedomówień…

„Pieśń misji”, John le Carré

„Szpiega” można oglądać jako błyskotliwy thriller szpiegowski, niespiesznie budujący w widzu podejrzliwość wobec każdej z występujących w filmie postaci. To wciągająca intryga, perfekcyjna robota reżyserska, arcymistrzowska rola Gary’ego Oldmana. To także powrót do świata z czasów apogeum zimnej wojny, wykreowanego w najdrobniejszym detalu, z charakterystycznymi fryzurami, strojami i zachowaniami. W warstwie wizualnej „Szpieg” to świetnie odtworzona kolorowa rzeczywistość lat 70., która chce żyć i bawić się, nawet jeśli kolory są lekko przygaszone pod cieniem atomowego parasola. Pod warstwą doskonałego filmowego rzemiosła kryje się jednak coś więcej – subtelny dramat doskonale oddający kategorię polityczności Carla Schmitta.

Szpieg z krainy Carla Schmitta

 Początek filmu rodem z Hitchcocka: efektowna katastrofa. Brytyjskie służby wywiadowcze przestają być efektywne, zagrażając tym samym suwerenności państwa. Przed siedzibą gmachu MI6 staje naprzeciwko siebie dwójka przyjaciół, agentów brytyjskiego wywiadu. Zostali uznani za zbędnych i szkodliwych. W wielkiej rodzinie, jaką jest MI6, dokonują się zmiany, bo wywiad trzeba pchnąć na nowe tory, a miejsce starej gwardii musi zająć nowa. Film zaczyna się zatem od najwyższego pułapu – wyznacza go klęska sfery wartości związanych z przyjaźnią i lojalnością, chociaż słowa te nigdy w filmie nie padają. To film o zderzeniu świata starych elit, które wiedzą, że lojalnością się nie kupczy, ze światem moralności tymczasowej, której hołdują przedstawiciele nowych władz.

Konflikt polityczny w „Szpiegu” ma więc charakter głęboko etyczny, a przez to uniwersalny. Jego tłem jest świat wielkiej polityki, w którym „polityczność” jest rozumiana tak, jak u Carla Schmitta: jako relacja podstawowa, zakładająca dążenie ludzi do władzy opartej na jasnym podziale wróg – przyjaciel. Musi istnieć jakiś wróg, ktoś odmienny i obcy, aby mógł istnieć przyjaciel, reprezentant właściwego kierunku działania. Metodą dla osiągnięcia tego rozdziału jest jednoznaczne wskazanie i ostateczne pozbycie się wrogów – w myśl zasady „kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam”. Po dekapitacji głowa wroga nie ma wprawdzie prawa głosu ex definitione, ale dyndając w rękach kata, przemawia i to bardzo wymownie. A trup w „Szpiegu” ściele się gęsto: martwe okazują się zwłaszcza zdewaluowane ideały wyrzucone na londyński bruk.

Zdymisjonowany agent Smiley (Gary Oldman) mógłby zatem powiedzieć za Hamletem „świat wypadł z formy” – i choć zaludnia go coraz więcej ludzi podłych, którzy podsycają atmosferę narastającego konfliktu Sowietów z Zachodem, on sam nadal wierzy, że człowiek zdolny do wszystkiego jest tak naprawdę nikim. „Szpieg” to zatem film także o grze politycznej, pokazującej mechanizmy myślenia ludzi skorumpowanych żądzą władzy, podtrzymujących poczucie zagrożenia i konfliktu, aby zaspokoić partykularne interesy i nadać wartościom taki sens, jaki jest wygodny, tu i teraz. Ludzi, którzy ciągle tworzą nowe podziały na wrogów i przyjaciół, bo bez jasnej definicji wroga nie są w stanie zbudować własnej tożsamości.

Bond egzystencjalny

 Początek filmu jak u Hitchcocka, ale Hitchcock takiego filmu by nie nakręcił. Stary świat się wali, ale nie widać tu wybuchów i eksplozji. „Szpieg” zaczyna się od katastrofy egzystencjalnej. Od upadku tradycji ethosu. Tam gdzie w klasycznym kinie szpiegowskim napięcie budowane jest przez serie pościgów i strzelanin, Alfredson pokazuje śmiertelną siłę wypowiadanych słów, rozmów, spojrzeń i decyzji, podejmowanych gdzieś w cieniu gabinetów. Ich konsekwencje rozgrywają się przeważnie na drugim końcu świata i przez to są dla ich sprawców czysto abstrakcyjne. Informację o ofiarach docierają do sprawców poprzez suchy stukot linii telegraficznej. A trupów mamy tu wiele: tam, gdzie giną wartości, giną też ludzie, którzy je reprezentują. Reżyser pokazuje przemoc rzadko, ale niezwykle intensywnie, jako serie egzekucji wykonywanych z zimną krwią na zbędnych elementach międzyludzkiej układanki.

Ale to zaledwie początek filmu. W siedzibie brytyjskiego wywiadu zagnieździł się kret. Zmiana władzy, jaka dokonała się w „Cyrku” (siedzibie MI6), służy tak naprawdę jego interesom, a nie potrzebie ratowania zachodniej cywilizacji przed zalewem komunizmu. Kim jest kret? Jak sam o sobie mówi po zdemaskowaniu, „kimś, komu wartości zachodnie przestały odpowiadać od strony estetycznej i przeszedł na stronę sowietów”. Potrzebował zmiany, bo „zachód zrobił się brzydki” i po prostu mu się znudził, a wartości lewackie to coś nowego, więc czemu ich nie zakosztować? Relacja polityczności przestaje już dotyczyć stosunków międzynarodowych, abstrakcyjnej gry prowadzonej pomiędzy wrogimi mocarstwami – konfliktu wartości pomiędzy zsowietyzowanym wschodem a modelem życia cywilizacji zachodniej. Alfredson pokazuje, jak polityczność, pogłębianie relacji nieufności, wprowadzanie coraz wyraźniejszych podziałów na wrogów i przyjaciół, przenika bezpośrednio w życie ludzi toczących tę grę. Bo na czym polega działalność szpiega, skąd płynie jego siła? Z podtrzymywania stanu pogłębiającego się braku zaufania, z wieloznaczności gestów i umiejętności manipulowania każdym słowem.

Polityczność – jako proces poszukiwania wrogów i przyjaciół – najlepiej widoczna jest w scenie imprezy w rytmie starego dobrego disco, na którym bawi się cały MI6. Zakrapianą alkoholem bibę Thomas Alfredson pokazuje jako jedna wielką grę pozorów, uśmiechów, półsłówek. Nikt nie jest nikogo pewny, nikt nikomu nie ufa, choć paradoksalne jest to, że jako zbiorowość uczestnicy tej gry wiedzą, że są na siebie skazani. Nikt nie jest pewny słów, które powiedział ktoś inny, wiedza o rzeczywistości jest zapośredniczona poprzez relację o niej składaną przez innych, a stąd nigdy nie ma pewności, kto co komu powiedział, bo plotka i pozór tak naprawdę tworzą rzeczywistość.

Samotność Szpiega

 Ten stan pogłębiającej się podejrzliwości, budowany subtelnie w całej narracji filmowej, jest jednym z głównych atutów obrazu. Stawia widza na równi z postaciami w filmie, zmuszając go do nieustannego obserwacji i poszukiwania – kto kłamie, kto jest kretem? „Szpieg” to wymuskana estetycznie i psychologicznie opowieść o zbiorowej samotności. Portret grupy beznadziejnie smutnych ludzi, którzy za wszelką cenę chcą być po czyjejś stronie i zrobią wszystko, byle nie wypaść z gry, której stawką jest pozostanie przyjacielskiej relacji, a karą za niedostosowanie się – wyrzucenie poza obręb grupy z piętnem wroga.

Samotność i wynikający z niej smutek, bądź też smutek jako rodzaj egzystencjału, który powoduje stan samotności, jest jednym z głównych tematów poprzedniego filmu Alfedsona – „Låt den rätte komma in” (Pozwól mi wejść). W konwencji horroru reżyser opowiada o potrzebie przyjaźni między małą dziewczynką, wampirzycą a nadwrażliwym outsiderem, nękanym w szkole przez rówieśników. W zimnym, minimalistycznym świecie budowanym przez Alfredsona drugim imieniem samotności jest smutek. Bo jeśli jesteś inny, zasługujesz jedynie na miano wroga.

W „Szpiegu” samotność dotyka zarówno tych, którzy poświęcają świat swoich wartości na rzecz lojalności grupie, jak i outsiderów wyrzuconych poza jej obręb. Jedną z bardziej przejmujących scen jest nie ta najbardziej bondowska w filmie, w której dwójka ludzi pracujących w wywiadzie zakochuje się w sobie. Widz jest świadkiem beznadziejności prób ucieczki zakochanych poza relację wróg – przyjaciel, aby być razem na własnych warunkach. Najbardziej przejmujący wątek „Szpiega” to próba nawiązania przyjaźni miedzy byłym szpiegiem, który gdzieś na wygnaniu podejmuję pracę jako nauczyciel, a jego uczniem. Dawny pracownik wywiadu, doświadczając tak czystego i bezinteresownego uczucia, musi je w końcu odrzucić, nie wierząc w to, że kiedyś nie będzie musiał chłopca w jakiś sposób skrzywdzić.

Przejmująca jest kreacja Gary’ego Oldmana, który przy użyciu minimum środków tworzy postać „ostatniego sprawiedliwego”, któremu nie zostaje nic, jak tylko patrzeć na rozkład wartości, w które wierzył i nadal wierzy. Dla którego to, czy jest u szczytu władzy, czy też na jej dnie oznacza zawsze to samo – samotność.

Bo stan pustki dotyka na równi tych, którzy są po właściwej (?), prawej stronie smutku, jak i tych po lewej (lewackiej). Dotyka wszystkich niezależnie od poglądów, bo wpisany jest ad hoc w charakter środowiska i w istotę konfliktu.

Film:
 „Szpieg”
reż. Tomas Alfredson
2011

* Artur Wołoch, stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 155 (52/2011) z 27 grudnia 2011 r.