„Ten zespół to dla mnie odkrycie. Oto młodzi muzycy wkraczają na scenę pewnym krokiem, z wypiętą piersią, z otwartym sercem. Grają mocno, donośnie, cholernie inteligentnie. Swobodnie i mądrze czerpią z tradycji. Dawno nie słyszałem tak świeżej muzyki, wysłuchałem tej płyty z wielką przyjemnością” – Leszek Możdżer na okładce płyty Magnolia Acoustic Quartet.
Jazz przez ostatnie lata, a upłynęło ich całkiem sporo, by tak rzec się uklasycznił. Są tego pozytywy, ale to już nie jest dialog z tym, co w ludziach teraz gra, a tym bardziej co się dopiero teraz otwiera. I nagle zjawia się na scenie czterech młodych chłopaków i następuje ten magiczny moment. Przechodzimy od naszych własnych oczekiwań (najlepsze są piosenki, które już znamy) do ich świata. Nasze wcześniejsze kanony stają się obojętne, nieważne, a zaproponowany świat wciąga i zakleszcza się wokół nas. Czujemy się jak w czasie, gdy jazz stawał się wyznaniem kulturowej, a w Polsce i obywatelskiej wiary. Ale na tym właśnie rzecz polega, że Magnolia nie uprawia powrotu do przeszłości, ale wychodzi z jazzem w przyszłość. Zdaję sobie sprawę, jak wysoko zawieszam przed nimi poprzeczkę. Spróbuję ową wysokość obronić.
Podstawa grupy to klasyczny skład: fortepian (i niektóre kompozycje) – Jakub Sokołowski, saksofony – Szymon Nidzworski, kontrabas – Mateusz Dobosz oraz perkusja – Patryk Dobosz. Jakub i Mateusz to absolwenci warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina (UMFC, dawniej PWSM). Saksofonista jeszcze tam studiuje, a perkusista to z kolei student uczelni krakowskiej. Na swojej pierwszej płycie (wydanej jako szczególna dla nich nagroda przez UMFC oraz Société Générale) zaprosili do wspólnego grania Tomasza Dąbrowskiego na trąbce, w trasach koncertowych grają jeszcze z Maciejem Obarą na saksofonie. Braterski – i dosłownie, i muzycznie – układ kontrabasu i perkusji działa jak silnik Ferrari: pewnie i mocno, ale nie zagłusza działania całości i od czasu do czasu wydaje urokliwe dźwięki, pozwalając całemu temu muzycznemu bolidowi nagle przyspieszać i wchodzić spektakularnie w zakręty. Pianista to dojrzałość i dowcip, kontrola emocji i odwaga, świetna technika obu rąk i czujność w budowaniu dźwięku zespołowego. Saksofon to ekspresja, ekspresja i jeszcze raz ekspresja. Ale też nawet przy najszybszym graniu totalne panowanie nad instrumentem, którego nie powstydziłby się sam Ornette Coleman, o którego płycie „Free Jazz” mawiano, że to 40-minutowy orgazm. (Szymon jest też liderem projektu Kosmografia, skupiającego kilkanaścioro młodych artystek i artystów, prezentujących muzykę i sztuki wizualne. Najbliższy koncert 21 stycznia o 19.00 w Kościele Ewangelicko-Reformowanym, Al. Solidarności 74, blisko Placu Bankowego.) Brzmią jakby grali ze sobą sto lat, choć grają dopiero od kilku. Mają wyczuwalny od pierwszych sekund grania wspólny feeling, choć o powstaniu zespołu zadecydował przypadek. Brzmią krystalicznie, jakby byli wyjadaczami jazzu skandynawskiego. Na koncercie w UMFC zgrali się wspaniale z nie byle jakimi muzykami, m.in. z naszą znakomitością instrumentów perkusyjnych, poważaną w całej Europie Martą Klimasarą. Wykonali tam trzy kompozycje Jakuba Sokołowskiego, które porwały widownię, szczególnie jej najmłodszą część.
Wśród ich znaków szczególnych wyróżniłbym dwa: korzystanie z nie-jazzowych kawałków i stosunek do improwizacji. Zarówno jedno, jak i drugie podejście mogą wzbudzać protesty wśród klasycyzujących jazzmanów. Jednak to się u nich nie tylko znakomicie broni, ale już osiągnęło status dojrzałej ścieżki artystycznej. W pierwszym przypadku rozwijają dzieło swego głównego mistrza Erika Dolphy’ego. Przy tym nazwisku jest wiele etykiet: współtwórca free jazzu, jeden z wybitniejszych przedstawicieli bebopu, ale i oryginał łączący naśladowanie ludzkich i zwierzęcych głosów na instrumentach dętych z korzystaniem z dorobku Bartóka i Strawińskiego. Magnolia Acoustic Quartet idzie jeszcze dalej i w Tygmoncie słychać było połączenie bluesa, Weberna i klimatów groove. Daje to efekt znacznie przewyższający obecne, skądinąd wysokie, normy eklektyzmu postmodernistycznego – chłopaki grają swój jazz za pomocą wszelakich elementów nie dla ich efekciarstwa czy encyklopedycznego znaczenia, ale dlatego, że te akurat elementy im (!) są właśnie potrzebne. Z kolei z historii jazzu wydobywają ten element jaśniejący najbardziej – improwizację. Improwizacja jazzowa jako taka może być symbolem społeczeństwa otwartego: wolni ludzie z wolnymi pomysłami spotykają się w wolnej przestrzeni i grają coś, co jeszcze grane nie było, tworzą tu i teraz. Ta otwartość, pewnie trochę jak i z całymi społeczeństwami zachodnimi ostatnio, była zamykana, a w każdym razie wtłaczana w ścisłe i coraz liczniejsze normy – nawet najnowsze bunty społeczno-polityczne wcisnęły się w gorset politycznej poprawności. Jak wspomniałem na początku, stało się to również udziałem jazzu, co jest symbolem samym w sobie. W tym sensie Magnolia wraca do korzeni. I tu prośba o uwagę – nie do korzeni tych obecnych norm, ale do korzeni samego jazzu, do improwizacji jako takiej. Sami o tradycji pamiętają, kłaniają się Erikowi Dolphy’emu, tak jak w ostatnią sobotę pokłonili się Zbigniewowi Wegehauptowi, naszemu wielkiemu kontrabasiście, który akurat przeszedł do krainy wiecznego grania. Tak też pewnie ani Eric, ani Zbyszek nie mają do nich pretensji, że nie grają nimi, ale dla nich.
Nazwali siebie „magnolia”: to zwyczajowa nazwa melodii granej na pogrzebach jazzmanów. Życząc sobie, a szczególnie im, by grali jak najdłużej, jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że wyjątkowo to do nich pasuje: grają jakby wczoraj urodziły się wszystkie ich marzenia, a jutro miała umrzeć ich ostatnia nadzieja.
Koncerty:
„Improwizacja i jazz z perkusją w tle”
Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina
9 stycznia 2012
Marta Klimasara, Stanisław Skoczyński, Hot-Beats Duo, Per-Impro, Magnolia Acoustic Quartet
Magnolia Acoustic Quartet,
Tygmont Jazz Club, 14 stycznia 2012