Komentarz do Tematu Tygodnia „Jak wyeliminować polskich obywateli z procesu stanowienia prawa? (I)” [ link

Jak zamach na Word Trade Center stał się powodem do ograniczania w zachodnich demokracjach praw człowieka pod hasłem ochrony bezpieczeństwa, tak skuteczna walka z kryzysem staje się usprawiedliwieniem dla ograniczenia przez rządzących partycypacji społecznej w stanowieniu prawa. Choć skala jest inna, to jest to proces tak samo groźny. Wiąże się bowiem z uchwalaniem prawa naruszającego konstytucję i istotne interesy społeczne.

Chaos związany z ustawą refundacyjną pokazuje, do czego prowadzi zarówno pomijanie konsultacji społecznych w trakcie tworzenia ustawy, jak i tworzenie jej przy świadomym lekceważeniu interesów społecznych. W tej sprawie zderzyły się interes władzy – a konkretnie skarbu państwa – z interesem społecznym. I zamiast wybrać kompromis polegający na stworzeniu czegoś w granicach interesu publicznego, obejmującego ochronę zdrowia, słuszne prawa lekarzy i aptekarzy oraz interes wszystkich – społeczeństwa i władzy: by pieniądze publiczne nie były marnotrawione, wybrano forsowanie interesu władzy. On zaś, w mojej ocenie, nie był do końca uczciwy. Sądzę, że chciano oszczędzić kosztem jakości ochrony zdrowia, że część kosztów refundacji chciano przerzucić na lekarzy i aptekarzy (choć to nie im płacimy składki, a państwu). Chciano odstraszyć lekarzy od wypisywania leków refundowanych, szczególnie tych droższych. I wreszcie, że wywołany chaos był, przynajmniej częściowo, przewidywany jako zjawisko, które przyczyni się w pierwszym okresie obowiązywania nowych przepisów do kolejnych oszczędności.

Taka gra ze społeczeństwem nie przystoi władzy w demokratycznym państwie prawa. I wprost godzi w takie konstytucyjne wartości, jak zdrowie publiczne i prawo do równego dostępu do ochrony zdrowia.

Mam wrażenie, że Platforma Obywatelska wciela w sposób znacznie bardziej skuteczny niż PiS idee IV RP, które można by streścić tak: skoro dostaliśmy demokratyczną legitymację do rządzenia, to znaczy, że mamy prawo robić to, co uważamy za potrzebne – bez pytania kogokolwiek o zdanie.

Platforma skutecznie zmienia prawo bez konsultacji społecznych. Można tu wymienić choćby słynną ustawę dopalaczową czy kastrację pedofilów – to sukcesy, które zachęcają do kontynuacji. Nie udało się wciśnięcie w okresie wakacyjnym do ustawy normującej współpracę z organami ścigania innych krajów przepisów znacznie poszerzających uprawnienia policji i służb do inwigilacji naszego stanu posiadania bez zgody sądu i praktycznie jakiejkolwiek kontroli (tak jest dziś z billingami telefonicznymi). Nie udało się, bo zdołaliśmy w porę zaalarmować o tym w „Gazecie Wyborczej”. Ale już znacznie szerszy i głośniejszy protest przeciwko odebraniu społeczeństwu prawa do informacji publicznej był nieskuteczny. A prezydent po raz kolejny pokazał, że serce ma po stronie PO – i ustawę podpisał.

Zarówno ograniczenie dostępu do informacji publicznej, jak i niedawna uchwała rządu zmieniająca regulamin Rady Ministrów tak, by maksymalnie uprościć proces opiniowania i uzasadniania projektów ustaw i założeń do nich, zmierzają do tłumienia debaty publicznej i odsunięcia społeczeństwa od udziału w stanowieniu prawa i wpływu na kierunki polityki. I to w sytuacji, gdy rząd planuje bardzo radykalne reformy, m.in. systemu emerytalnego, które dotkną nas wszystkich. Tak głębokie zmiany powinny być konsultowane choćby dlatego, by społeczeństwo je zaakceptowało. Nie chodzi o uwzględnianie wszystkich uwag i interesów, ale o wysłuchanie i rzeczową polemikę. Tymczasem obsadzając urząd ministra sprawiedliwości nie-prawnikiem Jarosławem Gowinem, premier Donald Tusk jako jego podstawową kompetencję i zaletę wymienił brak powiązań z „korporacjami prawniczymi”. A co za tym idzie jego zdolność do nieprzejmowania się głosem tych środowisk przy wprowadzaniu dotyczących ich reform.

W tej sytuacji wisienką na torcie „skutecznego rządzenia” staje się prezydencki projekt ograniczenia wolności zgromadzeń: obywatele będą ograniczeni w wyrażaniu krytycznych uwag tak w ramach procesu legislacyjnego, jak i na ulicy.