Anna Serdiukow
Melancholia trzydziestolatka. Rozmowa z Joachimem Trierem, reżyserem filmu „Oslo, 31 sierpnia”
– To film o trzydziestoletnim mężczyźnie, który w ciągu 24 godzin zadaje sobie istotne, egzystencjalne pytania. Kim jest? Czego dokonał? Czy ma siłę zaczynać od początku? Dlaczego świat się nie zatrzymał, kiedy wypadł z obiegu? […] Nie można patrzeć wstecz, powtarzać, że kiedyś było lepiej, miłość była silniejsza, wrażenia mocniejsze. Nie można dokonywać takich bilansów. Nie było lepiej. Było inaczej. Melancholia, nostalgia – to najbardziej przewrotne ze stanów jakie znam. – mówi Joachim Trier, norweski reżyser filmu „Oslo, 31 sierpnia”
Anna Serdiukow: Twój poprzedni film, bardzo dobrze przyjęty w Polsce, pt. „Reprise. Od początku raz jeszcze” został zrealizowany w 2006 roku. „Oslo, 31 sierpnia” to trochę ciąg dalszy tamtej historii, ale też portret dorastania, dojrzewania, gubienia złudzeń. Czy to także Twój autoportret?
Joachim Trier: Coś w tym jest, wiele się w moim życiu przez ten czas zmieniło. To nie jest tak, że bieg wypadków pozbawił mnie złudzeń, że stałem się pesymistą i teraz będą robił wyłącznie filmy o umieraniu. Nie. Ta różnica między „Reprise…”, a „Oslo…” wynika również z tego, że te dwa filmy są inne formalnie i tematycznie.
W najnowszym filmie dla twojego bohatera nie ma odwrotu, są tylko konsekwencje czynów i wyborów. W „Reprise…” zostawiłeś bohaterom furtkę, była możliwość ciągłej zmiany, bo też film mówił o przenikaniu się życia i sztuki, zacieraniu granicy pomiędzy tymi sferami, więc życie potraktowane zostało niczym notatnik, w którym można coś skreślić i zacząć od początku. W „Oslo…” nie ma kolejnych szans, nie ma ciągu dalszego.
Myślę, że każdy w życiu przez to przechodzi – jest granica, której istnienia nie przeczuwasz, ale jak ją przekroczysz, wiesz, że odwrotu nie będzie. To u każdego następuje w różnym momencie, ale jest ta chwila, w której nabierasz przekonania, że tak jak dotychczas mogłeś jeszcze wszystko zmienić, zacząć od początku, tak pewnego dnia dochodzi do ciebie – pewien etap się skończył, pewne rzeczy są za mną, głupio byłoby zaczynać znowu od początku, nie mam już na to siły, chęci, zdrowia. Miejsce żółtodzioba zajął ktoś inny. Oczywiście, wyzerować życie można na każdym etapie, tak jak resetuje się komputer. Jednak musisz liczyć się z utratą pewnych danych. Tak samo w życiu. No i im później, tym trudniej. O tym też jest „Oslo…”. O pewnej zgodzie na poddanie się, a nie na kolejny restart.
Po „Reprise…”, który robiłeś bardzo długo, bodaj cztery lata, „Oslo…” chciałeś zrobić szybko.
To prawda. Udało nam się w niecałe pięć miesięcy. Tempo było ważne, bo miałem wrażenie, że będzie korespondować z tym, co przeżywa bohater, z decyzjami, jakie podejmuje. Myślę, że wybory Andersa dokonują się w ludziach trochę same, one po prostu zachodzą, jak reakcje chemiczne i już. Wszystko dookoła mija niczym mgnienie. Miałem podobnie realizując film.
Podwaliną scenariusza była francuska powieść „The Fire Within”. Louis Malle dokonał swojej adaptacji, teraz ty sięgnąłeś po tę książkę. Jak bardzo się inspirowałeś?
Mógłbym odpowiedzieć, że bardzo, mógłbym też, że w niewielkim stopniu. To świetna książka, naprawdę pięknie napisana, kilkakrotnie do niej wracałem, ale jej język jest bardzo prosty, jest również w prosty sposób skonstruowana. Dlatego mogłem czerpać z niej dużo, ale też ta książka pozostawiła mi wiele do interpretacji, była świetnym punktem wyjścia do stworzenia czegoś nowego, swojego. Historia jest prosta, ale przez to silnie działa. To opowieść o jednym dniu z życia byłego narkomana, który wychodzi z odwyku i odwiedza przyjaciół, miejsca, z którymi coś go łączy. Chodzi na przyjęcia, sprawdza, czy potrafiłby się wdrożyć, włączyć w przerwany bieg życia. Nikt i nic na niego nie poczekało – życie potoczyło się dalej, przyjaciele pozakładali rodziny. Taka jest kolej rzeczy, Anders nie ma do nikogo pretensji. Wie, że nie wykorzystał swojej szansy, że ją zmarnował, że zawiódł wiele osób.
Ale to nie jest film o uzależnieniu, o pułapkach nałogu.
Nie, oczywiście. To film o trzydziestoletnim mężczyźnie, który w ciągu 24 godzin zadaje sobie istotne, egzystencjalne pytania. Kim jest? Czego dokonał? Czy ma siłę zaczynać od początku? Dlaczego świat się nie zatrzymał, kiedy wypadł z obiegu?
Anders ma niewiele ponad 30 lat. Mógłby zacząć od początku…
Mógłby, ale nie chce. Spędza ze sobą i ze znajomymi dobę. Widzi ile stracił, co go ominęło. Dochodzi do niego, że nie potrafi czuć. Przyjaciele mają problemy małżeńskie, wydaje im się, że wiodą płytkie, mieszczańskie życie, ale to Anders nie czuje już nic. To jest chyba jego największy dramat, odkrył, że nie ma nic do dania drugiej osobie, nie potrafi przeżywać momentów, chwil radości, smutku. Pozostały obojętność i żal.
Poczucie melancholii?
Też. To siedzi w nas głęboko – poczucie straconego czasu, tego żeby czas przeliczać na to, czego dokonaliśmy, co zrobiliśmy, ile przeżyliśmy. Anders ma poczucie, że jego życie to taka trochę hibernacja. Chciałby coś poczuć, ale nie umie. Nie ma żadnych doświadczeń, dzięki którym mógłby się zakotwiczyć znowu w prawdziwej rzeczywistości. Nie ma planów, nie ma z kim planować. Z melancholią, o której wspomniałaś to jest ciekawa sprawa. Uwielbiamy rozpamiętywać przeszłość, zanurzać się we wspomnieniach. Mieć taki fundament to oczywiście piękna sprawa, płynie z tego wielka siła, ale trzeba iść naprzód. Nie można patrzeć wstecz, powtarzać, że kiedyś było lepiej, miłość była silniejsza, wrażenia mocniejsze. Nie można dokonywać takich bilansów. Nie było lepiej. Było inaczej. Melancholia, nostalgia to najbardziej przewrotne ze stanów jakie znam. Takie to literackie, takie filmowe, w życiu to pierwszy krok do depresji, do kompleksów, poczucia niespełnienia.
Ale to też film o tym, że niektórzy, mimo iż mają wszystko, co niezbędne, nie potrafią skorzystać z możliwości, z szans, z tego, co przynosi im samo życie.
To prawda, Anders pochodzi z normalnej rodziny, nie ma tam dysfunkcji. Miał wszelkie predyspozycje, wszelkie warunki, by – jak to się mówi: zostać kimś, zrobić karierę, mieć dostatnie, bezpiecznie życie, może i nudne, ale spokojne, zabezpieczone. Nie potrafił z tego skorzystać, ciągnęło go gdzie indziej, szukał głębiej, doświadczał mocniej. Ale nie chciałbym, żeby mój film został potraktowany jak oskarżenie, że to wina Andersa, który pochodzi z dostatniego domu, więc po prostu jest rozpuszczonym dzieciakiem. Nie, nie wiem czyja to wina, czy w ogóle czyjakolwiek. Nie robiłbym takich podsumowań, nie stawiałbym nikogo pod ścianą.
W „Oslo…” istotny jest motyw pożegnania. Nie tylko w warstwie fabularnej, na wielu płaszczyznach. Miałam wrażenie, że tak filmujesz Oslo, jakbyś chciał oddać hołd miastu, miejscom, w którym dorastałeś, a jednocześnie pozamykać pewne etapy życia, pożegnać ważne chwile, zdarzenia z przeszłości – pozostawić je jedynie w sferze wspomnień. Twój film to też moment pożegnania odtwórcy głównej roli, Andersa Danielsena Lie, z aktorstwem.
Anders ma definitywnie zerwać z kinem, choć wielu z nas liczy, że sporadycznie będzie wracał na plan. To niezwykle dojrzały aktor, ma w sobie świadomość ciała, gestu. I taka też była jego decyzja o zerwaniu z aktorstwem. Przemyślana, dojrzała, świadoma. Anders skończył medycynę, praca przy filmie koliduje z grafikiem lekarza. Myślę, że chciałby się sprawdzić w tej roli tak na sto procent. No i ma jeszcze swoje publikacje, to też zabiera mu sporo czasu. Jeśli znajdzie dobry pretekst pewnie wróci na moment do filmu, ale to będzie musiało być coś naprawdę ważnego. Jeśli chodzi o Oslo – absolutnie się z tobą zgadzam. Ten film ma wymiar bardzo osobisty pod tym względem. To moja oda do miasta. Łączy mnie z nim wiele wspomnień, czasami mam jednak wrażenie, że wspomnienia biorą górę nad moim życiem, sprawiają, że nie mogę iść naprzód. Bardzo się pilnuję, by nie zawrócić.
W filmie wykorzystałeś statyczne kadry miasta – po prostu postawiłeś kamerę w różnych miejscach Oslo, pewnie to ważne dla ciebie adresy, i je sfotografowałeś. To, co najbardziej podoba mi się w tych zdjęciach, to fakt, że te miejsca są puste, nie ma ludzi, choć wcześniej było słychać gwar, radość płynącą ze spotkań, z rozmów, świeciło słońce. Ale miasto żyje, nawet, jeśli nas w nim nie ma.
Odchodzimy, po nas przychodzą następni. Zostawiamy swoje wspomnienia, one też budują przestrzeń miejską, zostawiamy niewidoczną energię, która wypełnia ulice, parki, domy. Te miejsca są puste, bo nie ma nas, ale one są, bo to, że nas nie ma, nie znaczy, że coś się kończy, że coś zamiera, znika. Właśnie na tym polega ta wielka tajemnica – sprawiedliwość/ niesprawiedliwość? – nie ma nas, a życie toczy się dalej. W innym wymiarze, dla kogoś innego, ale nikt i nic się nie zatrzyma. Trochę to smutne, trochę przerażające, ale jest w tym jakiś porządek, jakaś ciągłość.
Finał przynosi poczucie straty, ale nie jest tak, że smutek i żal obezwładniają widza. Paradoksalnie kadry z pustym, cichym miastem działają kojąco. To takie epitafium.
Bardzo chciałem, żeby właśnie tak to wybrzmiało, żeby to właśnie nieobecność bohatera była świadectwem, dowodem na to, że kiedyś istniał. Czy tak właśnie nie jest ze wszystkimi ludźmi? Nie chciałbym wyjść na zbyt wielkiego sentymentalistę, ale w filmie wydarza się po prostu to, co nieuchronne. Główny bohater przygotowuje się na to przez cały film, przygotowuje także widza. Nie ma szamotaniny, nie ma walki. Anders chodzi po ukochanym mieście. Żegna się. Sprawdza, czy wciąż żyją miejsca, w których przeżył kiedyś ważne chwile, czy one nadal istnieją. Kiedy pokazałem w filmie puste miasto, nie chodziło mi o to, by pokazać miasto wyludnione, brzydkie, samotne. Oslo staje się prostu miastem kogoś innego. Jest niczym czysta kartka, gotowa do zapisania przez następnego Andersa. I choć miejsca mojego bohatera nadal istnieją, to będą się zmieniać, bo niezmienne mogą pozostać tylko w jego głowie. To przecież ludzie nadają kontekst miejscom – a tamtego człowieka, tamtych ludzi, emocji już nie ma.
Cały czas podczas seansu filmu chodził mi po głowie cytat: „jesteśmy epizodami w życiu przedmiotów i miejsc. Nigdy na odwrót”.
Nie ująłbym tego lepiej. Dlatego szanujmy to, co nas otacza, szanujmy czas, jaki jest nam dany. To film o tym, jak czas nas goni, jak przemija, jak bezwzględnie nas traktuje, jeśli nie zechcemy podjąć z nim pewnej gry. Nie mówię o robieniu kariery za wszelką cenę, życie w biegu i tego typu zachowaniach. Mówię po prostu, że są momenty w życiu, kiedy gubimy złudzenia. Bo wiemy, że na pewne rzeczy jest już za późno, przestajemy się oszukiwać, że jeszcze zdążymy. To zawsze jest kwestia wyborów, Anders nawet nie dokonał wyboru. On wrzucił na luz i tak się toczył. Dotoczył się, stanął w miejscu, zasnął, niespodziewanie się przebudził i spostrzegł, że stoi na bezdrożu, sam, ktoś mu zabrał kluczyki.
Lubię scenę w kawiarni, gdy Anders przysłuchuje się rozmowom obcych ludzi.
To taka scena o chwilach pozornie nieistotnych, ale z nich składa się życie, to one nadają mu wartość, sens. One mogą być błahe, ale właśnie w takich momentach czujemy się bezpiecznie, pokazujemy prawdziwą twarz. Tak było w tej scenie, chcieliśmy beztroskę nieznanych ludzi zestawić z Andersem, z jego totalnym wycofaniem. Scenę w kawiarni realizowaliśmy dwa dni. Pierwszego dnia grali statyści, byliśmy umówieni z tym ludźmi, oni wiedzieli jak się mają zachowywać, co to za film. Drugiego dnia było bardziej dokumentalnie, wywiesiliśmy kartkę: jeśli wchodzicie, godzicie się na to, że będziecie filmowani. W zasadzie nikt nie miał z tym problemu. Trochę podglądaliśmy, trochę podsłuchiwaliśmy. Wymieszaliśmy potem ujęcia z tych dwóch dni.
W tej scenie jest dziewczyna, która czyta listę 50 rzeczy, które chciałaby zrobić przed śmiercią. To niezwykła scena, niezwykły jest sposób, w jaki Anders patrzy na nią – pobłażliwie, ale też z zazdrością, że ona ma jeszcze iluzje, że robi takie listy, że myśli, że zdąży. Pełna akceptacja i sympatia mieszają się tu z poczuciem totalnej przegranej.
Dla mnie było jasne, że Anders jedyną rzeczą, jaką chciałby zrobić przed śmiercią to umrzeć. Wcześniej, szybciej, mieć to już z głowy, być już za. Oddaje się temu, co przynosi noc, bieg wypadków – chodzi po mieście, chłonie znajome widoki, zapachy, wzrok zafascynowanej nim dziewczyny – jednak już nic nie zmieni jego postanowienia. To wszystko, co spotyka go ostatniej nocy, to jego kapitał śmierci. Buduje w nim pewność, że to jedyne słuszne wyjście. Jego pierwszy świadomy wybór.
* Joachim Trier – norweski scenarzysta i reżyser filmowy, zdobywca licznych nagród za debiut „Reprise” (2006); kolejny film „Oslo, 31 sierpnia” miał swą premierę w sekcji Un Certain Regard na festiwalu w Cannes 2011; bratanek Larsa Von Triera
** Anna Serdiukow – publicystka, Absolwentka Instytutu Dziennikarstwa i Laboratorium Reportażu na Uniwersytecie Warszawskim oraz Gender Studies na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez kilka lat pracowała w Teatrze Narodowym jako asystent reżysera.
„Kultura Liberalna” nr 159 (4/2012) z 24 stycznia 2012 r.