Anna Mazgal

Bardzo niewesołe spotkanie u premiera

Poniedziałkowa debata jeszcze raz obnażyła kapitalne nieprzygotowanie tak rządu jak i strony społecznej do grupowego strategicznego namysłu nad problemem oraz systemem, który go stworzył

Dla czytelników „Kultury Liberalnej” zainteresowanych, czy w poniedziałkowej debacie zwołanej na szybko i chyba bez planu na to, co chciałoby się osiągnąć, padły nowe głosy na temat samego porozumienia lub dalszych losów jego ratyfikacji, niestety nie ma dobrych wieści. Rząd podpisu nie wycofa, ratyfikacja w Parlamencie szybko nie nastąpi – wszystkiego tego mogliśmy się dowiedzieć z oficjalnych stanowisk i w zasadzie nie musieliśmy spędzać w tym celu wielu godzin w Alejach Ujazdowskich. Jest jednak kilka niewesołych powodów, dla których debata ta była ważna.

Debata była taka, jaka jest debata publiczna w ogóle. Ponieważ gadamy rzadko, chcemy powiedzieć wszystko. Brniemy w dywagacje i polemiki między sobą, zamiast starać się zadawać pytania i kierować dyskusję ku przyszłości i kolejnym krokom rządu. Jeden po drugim do głosu zgłaszają się wąsaci panowie i zaczynają wypowiedź od: „zajmuję się już Internetem / prawem / prawem autorskim od dwudziestu lat” i z lubością słuchają swojego głosu, powtarzając to, co już padło kilka razy. Nie umiemy grać zespołowo, nie umiemy spierać się ad rem nie ad personam.

W debacie istotne było to, co w niej nie padło. Zabrakło głosu tych, którzy niezadowoleni z trybu zwołania spotkania, nie zechcieli w nim uczestniczyć. Tych, którzy od dwóch lat ostrzegali, że ACTA to porozumienie pełne meandrów i tajemnic. Mnie ich tam brakowało i mimo, że uznaję argumenty o zbytniej pospieszności debaty, wolałabym widzieć przedstawicieli organizacji wypowiadających je na spotkaniu. Zabrakło ich wiedzy i wprawy w dyskutowaniu. Nie sądzę, żebyśmy dzięki ich obecności wiele więcej osiągnęli w sprawie ACTA – ale sama debata byłaby lepsza.

Rząd, podobnie jak społeczeństwo, nie umie debatować. Premier kilka razy dał się ponieść irytacji i – co ciekawe – w większości przypadków w reakcji na pytania i bardzo merytoryczne argumenty nielicznych wypowiadających się kobiet. Dało się odczuć znużenie tematem i zmęczenie premiera – człowieka, który nie rozumie dlaczego, kiedy on przychodzi rozmawiać i daje z siebie wszystko, społeczeństwo złości się i woła o więcej.

To co zasmuciło mnie najbardziej, to słowa premiera, które padły w pierwszej godzinie dyskusji: gdyby rząd chciał konsultować wszystko, nigdy nie podpisalibyśmy żadnej umowy międzynarodowej. Jest to dla mnie ostateczne potwierdzenie, że rząd chce skutecznie i szybko rządzić, a konsultacje społeczne traktuje jako uciążliwą i w gruncie rzeczy niepotrzebną konieczność. Nie chce mi się już używać argumentu, że konsultuje się dlatego, że w demokracji tak trzeba. Jednak nawet w cynicznym świecie polityki idea konsultacji jest do obrony: konsultuje się dlatego, że bez większego wysiłku można zebrać w ten sposób materiał i dane służące do podjęcia dobrej, opartej na twardych danych  decyzji. Być może świetnie gra Pan w piłkę, Panie Premierze, ale domyślam się, że średnio się Pan zna na krykiecie. Świat jest pełen takich, co się na nim znają i głupotą byłoby wymyślanie reguł na własną rękę skoro ma się takich ludzi pod ręką.

Nawet jeśli przyjmiemy, że rząd nie chce rozwiązywać problemów i woli poprzestać na pisaniu ustaw, których podstawą są przesłanki polityczne, konsultacje nadal mają sens. Sprawiają one, że ludzie lepiej reagują na prawo, w którego przygotowaniu uczestniczyli, nawet jeśli ich postulaty nie zostały w jakiejś części uwzględnione. Jeśli konsultacje nie są fasadowe, obywatele są w stanie zrozumieć racje rządu, który  nie tylko podejmuje decyzje z demokratycznego nadania ale i ponosi za nie polityczną odpowiedzialność.

Podejście do kryzysu społecznego dotyczącego społecznej nieakceptacji ACTA pokazuje, że rząd chciałby ugasić pożar, jaki wywołał nie konsultując porozumienia, a nie widzi konieczności systemowego rozwiązania problemu niskiego uspołecznienia procesu stanowienia prawa i fasadowości konsultacji społecznych w ogóle. Ta bitwa zatem jeszcze przed nami.

Poniedziałkowa debata jeszcze raz obnażyła kapitalne nieprzygotowanie tak rządu jak i strony społecznej do grupowego strategicznego namysłu nad problemem oraz systemem, który go stworzył. Nie umiemy debatować, obrażamy się, boimy konfrontacji i emocjonalnie podchodzimy do konieczności obrony własnego zdania. Czy jest to jednoznacznie pesymistyczna diagnoza? Nie musi taka być. Nikt nas nie nauczył jak to się robi i samo powtarzanie zaklęcia „demokracja partycypacyjna” nic nie da.

Aby być w tym lepszymi musimy po prostu uparcie debatować. Wracać do stołu, obojętnie czy znajduje się on w Sali kolumnowej KPRM, w Internecie czy w naszych organizacjach. Nie możemy się odwracać, bo jakie mamy inne wyjście? Żyjemy tutaj, z tym rządem, tymi deficytami i możliwościami jakie daje konieczność rozstrzygania kwestii ACTA i wielu innych ważnych problemów, które są jeszcze przed nami. Jeśli wypowiemy sobie współobywatelstwo poprzez odmowę debaty, będzie to nasza największa przegrana.

* Anna Mazgal, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, aktywistka, ekspertka Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Reprezentuje OFOP w Obywatelskim Forum Legislacji.

„Kultura Liberalna” nr 161 (6/2012) z 7 lutego 2012 r.