Łukasz Jasina

Mitologie Brytyjczyków. O „Żelaznej Damie”

Westminster to najświętsze miejsce Zjednoczonego Królestwa: swoisty Wawel pomieszany z Gnieznem i siedzibą Sejmu przy ulicy Wiejskiej. Gdy za zamierzchłych czasów – kiedy to premierował Gordon Brown – udało mi się wejść do gigantycznego gmaszyska będącego siedzibą brytyjskiego Parlamentu – poczułem żywe dotknięcie historii. W jednym z pompatycznych przejść pomiędzy salami obrad Izby Gmin i Izby Lordów natknąłem się na posągi premierów, którzy bardziej niż ich zapomniani koledzy zapisali się w historii Imperium. Jest tam i Benjamin Disraeli, i Gladstone, a także i nielubiany w naszym kraju Winston Churchill. To właśnie naprzeciwko cokolwiek ohydnej statui przywódcy czasów wojny stoi od 2007 roku brązowa podobizna innej konserwatystki – Margaret Thatcher. Była premier dostąpiła zresztą tej swoistej kanonizacji za życia. Pomnik odsłoniła samodzielnie – do tego w momencie, gdy władze nad krajem sprawowali nienawidzący jej laburzyści.

Pięć lat później krajem rządzi już ponownie Partia Konserwatywna z Davidem Cameronem na czele, a lejburzyści zaczynają przypominać swoich partyjnych kolegów z czasów Neila Kinnocka – nieudolnie walczącego z Thatcher w czasach wielkich strajków. W takiej oto atmosferze na ekrany kin wchodzi film biograficzny o „Żelaznej Damie”. Sama była premier się o nim nie wypowiada, co staje się od razu obiektem dyskusji i konfliktów z jego filmową warstwą mających niewiele wspólnego (http://www.telegraph.co.uk/culture/film/filmreviews/8890614/The-Iron-Lady-review.html). Wypowiadają się jednak widzowie – o ile w sytym Londynie walili na niego drzwiami i oknami, o tyle w północno-zachodniej Anglii czy Walii, mocno doświadczonych gospodarczymi reformami pani premier sprzed ćwierćwiecza, film raczej nie zrobił furory. Jak wiadomo, nie wszędzie pani Thatcher jest mitem pozytywnym. Jak jednak wypada na tle panteonu filmowych pomników wystawionych brytyjskim politykom?

Spiżowe rodzeństwo Thatcher

Brytyjscy filmowcy specjalizują się w biografiach swoich polityków – niejednokrotnie są to filmy z ukrytym przesłaniem, tworzone ku pokrzepieniu serc. W najtrudniejszym momencie II wojny światowej, w roku 1941, powstaje chociażby „The Prime Minister” Thorolda Dickinsona o wiktoriańskim premierze Benjaminie Disraelim, którego niezrównanie gra sam John Gielgud. Potomek sefardyjskich Żydów z Wenecji został ukazany na ekranie jako protoplasta Winstona Churchilla. Disraeli był symbolem brytyjskiej tolerancji zmieszanej z potęgą kolonialnego imperium, pod które sam kładł zresztą podwaliny, doprowadzając do wyniesienia królowej Wiktorii na indyjski tron cesarski. W ciągu kolejnych siedemdziesięciu lat przez ekrany brytyjskich kin i telewizorów przewinęła się gigantyczna parada filmów biograficznych opowiadających głównie o rodzinie królewskiej. Pojawiają się w niej również premierzy. Najpopularniejszym bohaterem pozostaje oczywiście Winston Churchill (średnio kilka filmów w dekadzie – ostatni w 2009 roku), ale nie zabrakło też opowieści o Neville’u Chamberlainie, Davidzie Lloydzie George’u czy (ostatnio) Tonym Blairze. Blair jest zresztą jedynym premierem-lejburzystą, jakim interesują się filmowcy, i tylko raz został głównym bohaterem w znanej powszechnie „Królowej” (niemniej pozostał tam tylko tłem dla grającej monarchinię Helen Mirren).

Bohaterami filmów zostają więc zazwyczaj wywodzący się z dobrych brytyjskich rodzin konserwatywni premierzy – postaci niezbyt spiżowe, ale suma ich wad i zalet ostatecznie prowadzi Brytanię do sukcesu. Wyjątkiem jest znowu Blair, który w żadnej z dotychczasowych produkcji nie dopuścił się jeszcze czynów bohaterskich…

Między Churchillem a Królową

Film w reżyserii Phyllidy Lloyd wpisuje się wyraźnie w opisaną powyżej tradycję. Owszem, jest niezwykle rzetelną próbą opowiedzenia biografii pierwszej kobiety-premiera w dziejach Wielkiej Brytanii. Jeśli nie liczyć wątku związanego z płcią oraz tego, że wojna o Falklandy to jednak nie II wojna światowa, film o Thatcher aż za bardzo przypomina dotychczasowe produkcje biorące na warsztat Churchilla. Mamy tu więc standardowe dwie części: jedna zbudowana jest przez reminiscencje mozolnego pięcia się ku górze przez upartą i samotną polityczkę przeciwstawiającą się każdemu; druga to opis jej błędów, które po odniesionym sukcesie pozbawiły ją posady (całkiem jak Churchilla w 1945 roku). Nawet najciekawszy wątek filmu – relacje Margaret z mężem Denisem – przypominają eksploatowany niemiłosiernie w filmach związek Winstona Churchilla i jego żony Klementyny.

Czy filmowa „Żelazna Lady” to zatem kolejna przywódczyni na trudne czasy i następczyni Winstona? Warto zwrócić uwagę na to, że film ten, pojawiając się w roku 2012 – gdy rozpoczynają się obchody diamentowego jubileuszu królowej Elżbiety II – rysuje mit Thatcher podobnymi kolorami jak mit jej królewskiej zwierzchniczki w „Królowej.” Z tą jednak różnicą, że opowieść o Thatcher pozbawiona jest oczywiście monarchicznego nimbu, a rozbudowana została o wątek starczej demencji.

Margaret Thatcher ukończyła niedawno, w październiku 2012 roku, osiemdziesiąt sześć lat. Damom wprawdzie, a zwłaszcza baronessom i członkiniom Izby Lordów, nie powinno się wieku wypominać, niemniej jest to ważny wątek. Pani Premier jest bowiem zaledwie o kilka miesięcy starsza od swojej królowej, ciągle aktywnej w życiu politycznym i społecznym. Tymczasem w filmie Lloyd lady Thatcher jawi się nam jako sędziwa osoba, tracąca kontakt z otoczeniem i wyobrażająca sobie, że jej nieżyjący mąż jest w dalszym ciągu przy niej. Tego typu chwyt konstrukcyjny trudno uznać za do końca trafny i etyczny – zwłaszcza w stosunku do osoby żyjącej.

 Ludzkie oblicze „Żelaznej Damy”

Niemniej to właśnie fragmenty ukazujące „Żelazną damę” jako człowieka uznać należy za najmocniejszą stronę filmu. Czyż jest lepsze wytłumaczenie dla jej późniejszej bezkompromisowości niż twarde życie młodej Margaret Roberts, córki angielskiego sklepikarza? Roberts-Thatcher ukształtowało życie pod bombami niemieckiego blitzu – mitu coraz bardziej w Brytanii zapominanego, ale ważnego dla powojennego pokolenia. Również sekwencje ukazujące przebijanie się kobiety w świecie politycznym mówią nam wiele o powojennych przemianach, w których wykuwała się dama z żelaza.

Film Lloyd dowodzi jeszcze jednego. Konserwatyści wygrywają chyba walkę o „historyczny rząd dusz”. Wszak to przedstawiciele ich partii trafiają na pomniki i na ekrany kin. To im na tychże ekranach wybacza się trudne decyzje i analizuje ich moralne rozterki. Sędziwi już górnicy wyrzuceni przez „Żelazną damę” z pracy mogą co najwyżej nie pójść do kina.

Film:

„Żelazna Dama”
reż. Phyllida Lloyd
USA 2012

* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.

 „Kultura Liberalna” nr 162 (7/2012) z 14 lutego 2012 r.