Karolina Wigura
Zło też można wycieniować. O „Róży” Wojciecha Smarzowskiego
Zło jest wielkim tematem Wojciecha Smarzowskiego, ale jeszcze nigdy nie zrobił o nim filmu tak oszczędnego. Zaraz, zaraz – oszczędnego? Mimo scen ze strzelaniem z kałasznikowów, zbiorowymi gwałtami, paleniem domów i zabijaniem siekierą? Ależ tak. Poprzednie filmy Smarzowskiego na temat zła grzeszyły za każdym razem swoistym przeładowaniem. Choć „Wesele” zaskakiwało przenikliwością obserwacji Polaków, ich codziennej małości i okrucieństwa, Smarzowski chciał w tym obrazie powiedzieć tak dużo, że widz mógł poczuć się przepełniony, odnieść wrażenie, że nie ma już miejsca na jego własną refleksję. „Dom zły” z kolei, choć miał być rodzajem prostego „studium przypadku” zła, robił wrażenie zbyt jednostronnego opisu rzeczywistości. Efekt obu filmów był zatem podobny.
„Róża” jest filmem zupełnie innym. Wyróżnia ją oszczędny obraz, prosta scenografia, przygaszone kolory. Zła jest w tym filmie wciąż bardzo wiele. Zło jednak także można wycieniować. Tadeusz (Marcin Dorociński), który trafia w 1945 roku na Mazury, skąd właśnie wysiedlani są rdzenni mieszkańcy, a sprowadzani – pod „opieką” Armii Czerwonej – Polacy, jest człowiekiem wiernym zasadom i uczciwym, jednak broniąc bliskich mu ludzi przed napastnikami, musi zabijać i to nierzadko odpłacając im okrucieństwem za ich bestialstwo. Wśród napastników są Krasnoarmiejcy – ale i oni są różni, i różnie się zachowują, zależnie od sytuacji. Napotkana rodzina wysiedleńców ze Wschodu ma w sobie i gościnność, i tchórzostwo, i powodowaną strachem małość. Może jedyną niezniszczoną wewnętrznie osobą jest tytułowa Róża (Agata Kulesza), Mazurka, z którą Tadeusz zamieszka: jej jednak zło wyrządza inną krzywdę, materializując się niejako w jej ciele.
Nie znaczy to, że Smarzowski nie popełnia kilku błędów – szczególnie jeśli chodzi o sam koniec filmu, może za bardzo posągowy, może zbytnio patetyczny i dlatego niejako odklejający się od reszty opowieści. Jednak przez większość filmu reżyser szkicuje historię kilkorga ludzi z rozmysłem i nie popadając w przesadę.
Dlaczego z taką rozwagą pochyla się Smarzowski nad tą intymną, wojenną historią? Rok 1945 jest u niego niejako momentem założycielskim dzisiejszej Polski. Spróbujmy określić kulturę pamięci, którą ten czas może budować – kultura ta bowiem nadal nas kształtuje. Żeby ją odtworzyć, można uciec się do porównania z niemiecką, która jest dziś najbardziej znanym modelem pamięci zbiorowej, rozpowszechnionym nie tylko w Europie, ale i na świecie.
W niemieckiej kulturze pamięci jednostki rozdziela się zdecydowanymi kreskami: tu są kaci, tu ofiary, a tu ci, którzy się tylko przyglądali. Zdarza się, że za katów się przeprasza, choć oni sami rzadko wyrażają skruchę za własne czyny. I zdarza się, że przebacza się za ofiary, choć one same nie żyją lub nie są gotowe, by udzielić przebaczenia.
Model ten nie pasuje jednak do miejsc, do których zło przyszło wraz z wojną, gdzie niszczyło tych, których zastało, i wydobywało z nich to co najgorsze. Bohaterowie Smarzowskiego są ludźmi, a ludzie – zdaje się podkreślać reżyser – to istoty zdolne być jednocześnie, albo w bardzo krótkich odstępach czasu, i ofiarami, i katami, i widzami, bezczynnie przyglądającymi się temu, jak zbrodni się dokonuje. Być może zło, ćwiczone w ten sposób na całych społecznościach, z biegiem lat zasklepia się w brudny, hańbiący wszystkich wstyd, a wszystko to przenoszone jest na kolejne pokolenia przez powszechne milczenie. Jeśliby kto próbował do tej sytuacji odnosić proste kategorie przebaczenia, winy, przeprosin – okaże się to zbyt trudnym przedsięwzięciem. To obciążenie ze względu na miejsce – rozumiane już nie jako kategoria fizyczna czy geograficzna, ale jako element narodowej świadomości. Z tym strasznym czasem nie tyle w pamięci, ale w żyłach, w ciele, Polacy w 1945 roku wyruszają – pokazuje Smarzowski – w swoją dalszą podróż. To podróż, podczas której budować będziemy zręby kolejnych systemów – bo przecież demokrację budujemy od ponad 20 lat z tym samym bagażem, wciąż trującym, bo nadal niewystarczająco nazwanym.
Film:
„Róża”
reż. Wojciech Smarzowski
Polska 2011
dystr. Monolith Films
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W czerwcu zeszłego roku opublikowała książkę „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”.
„Kultura Liberalna” nr 164 (9/2012) z 28 lutego 2012 r.