Katarzyna Czajka
Samotny seks w wielkim mieście. O filmie Steve’a McQueena (I)
Jedną z najlepszych scen „Wstydu” Steve’a McQueena jest moment, w którym Carey Mulligan, grająca siostrę głównego bohatera, śpiewa w klubie „New York, New York”. Ten pogodny utwór, chwalący miasto i związane z nim nadzieje, zmienia się w interpretacji aktorki w smutne i melancholijne wyznanie. Zamiast obietnicy sukcesu mamy jedynie cień nadziei, że jeśli cokolwiek uda się w Nowym Jorku – to wszystko dobrze się ułoży. Jednak w tym delikatnym i cichym wykonaniu słychać jeszcze to, czego w słowach piosenki nie ma. Bo przecież może się nie udać, a miasto może nie przynieść ani pocieszenia, ani wybawienia, a wtedy trzeba się będzie pogodzić z ostateczną klęską. To w tej jednej scenie można znaleźć klucz do interpretacji filmu McQueena: losów jego wyobcowanych bohaterów nie można zrozumieć bez wzięcia pod uwagę alienującego wpływu miasta, w którym żyją. Trzeba tu oczywiście postawić pytanie: czy McQueen opowiada nam jedynie historię wyobcowanych bohaterów, czy może pokazuje nam zjawisko powszechne, którego sami możemy stać się ofiarami.
Nowy Jork: miasto bez nadziei
Bohaterowie filmu McQueena są nierozłącznie związani z otaczającym ich miastem, co sam reżyser-operator wydobywa, filmując Nowy Jork w bardzo specyficzny sposób. Z jednej strony w jego obrazie dominują lustra, szyby, otwarte przestrzenie. Wizja miasta utrzymana jest w niezwykle skromnej i zimnej palecie kolorystycznej – tworzy ją nieco bieli, szarości i czerń. Z drugiej jednak strony nie jest to sterylny Nowy Jork jak z obrazka – bohater biegnący nocą przez ulice miasta mija nijakie budynki, rusztowania, przepełnione kosze na śmieci, porysowane graffiti ściany. Metro, którym Brandon podróżuje, jest brudne, szyby pokryte rysunkami, stacje ciemne i niskie. Choć pozornie obie przestrzenie miasta pod względem estetycznym wszystko dzieli, to łączy je poczucie wyobcowania, jakie odczuwa sam bohater, a które udziela się także widzowi. Nie można od niego uciec ani w zadbanych otwartych biurowych przestrzeniach, ani na obskurnej ulicy przed głośnym klubem. Emocjonalny dystans pomiędzy nielicznymi postaciami filmu widoczny jest zresztą nie tylko w przestrzeniach fizycznych, ale także wirtualnych. To świat, w którym z dziećmi można porozumieć się przez Skype’a, a seks uprawiać przez Internet. Miasto wydaje się w tym filmie nie tylko areną międzyludzkich stosunków, ale także ich odbiciem.
Wybór Nowego Jorku jako historii ludzkiej samotności w wielkim mieście nie jest pomysłem nowym. McQueen ma tu wielu poprzedników – samotni są bohaterowie „Taksówkarza” Martina Scorsese czy „Nocnego kowboja” Johna Schlesingera. Nowy Jork do tego stopnia zaczął być utożsamiany z symbolem ludzkiej samotności, że władze miasta w 2007 roku zleciły badania mające na celu stwierdzenie, czy rzeczywiście mieszka w nim tylu samotnych obywateli. Na czym więc miałaby polegać wyjątkowość filmu McQueena, w którą każą nam wierzyć krytycy? Wydaje się, że przede wszystkim reżyser tworzy bardziej ponurą wizję niż jego poprzednicy. Brandon, główny bohater, w przeciwieństwie do swoich filmowych poprzedników nie jest nieudacznikiem czy wyrzutkiem. To dobrze zarabiający, niewierzący w związki biznesmen, który pozornie wydaje się z owej samotności zadowolony. Większość czasu wypełnia jednak poszukiwaniem jakiegokolwiek międzyludzkiego kontaktu – specyficzna jest tu jedynie jego droga. Zamiast szukać kontaktu w związkach opartych na emocjach, szuka ulgi w seksie. To oczywiście poszukiwanie specyficznego rodzaju bliskości. Nie chodzi bowiem o intymne spotkanie z drugą osobą czy o rozmowę. Brandon wykorzystuje seks raczej jako próbę zaznaczenia własnej obecności. Wydaje się, że McQueen wraca tu do poruszonej w „Głodzie” kwestii znaczenia wykorzystania naszego ciała. W „Głodzie” ciało służyło bohaterowi do ostatecznego zamanifestowania przekonań, było narzędziem, którego nikt nie mógł mu odebrać. We „Wstydzie” kontakt cielesny jest jedynym środkiem, jaki zna bohater, by potwierdzić, że jeszcze istnieje.Nie przychodzi mu to zresztą z większą trudnością – nie tylko dlatego, że jest gotowy korzystać z prostytutek czy uwodzić kobiety w barach. Reżyser sugeruje nam, że w mieście, w którym zaangażowanie emocjonalne wymaga nakładów czasu oraz poświęcenia, najbardziej racjonalnym i powszechnym rozwiązaniem jest właśnie seks bez zobowiązań. Jest on przy tym na wyciągnięcie ręki – nie trzeba przy tym nawet odczuwać tytułowego wstydu. Kobiety równie samotne co Brandon chętnie zdecydują się na przygodny seks z przystojnym mężczyzną albo przynajmniej na flirt w czasie jazdy metrem.
Radykalna samotność Brandona
Sama wizja seksualnego łowcy, który co wieczór wychodzi na poszukiwanie nowej partnerki, wydaje się głęboko zakorzeniona w kulturze. Brandon gra w barze dokładnie w te same gry, o których można przeczytać w kolorowych czasopismach. Uśmiecha się do dziewczyny na parkiecie, bezbłędnie zgaduje kolor oczu przygodnie spotkanych kobiet. Zresztą podobnie, choć bardziej nieudolnie, zachowuje się jego żonaty przyjaciel, w każdej napotkanej kobiecie widzący potencjalną partnerkę seksualną. Tym, co wyróżnia wizję McQueena, jest jednak to, że Brandon nawet przez chwilę nie szuka rzeczywistego związku. I to właśnie ten element, a nie samo zachowanie bohatera stanowi granicę pomiędzy tym, co przez widzów akceptowane, a tym, co może budzić w nich sprzeciw. Kolejnym dowodem na to, jak daleko przesuwa McQueen konwencję opowieści o samotnym mężczyźnie w wielkim mieście, jest fakt, że Brandon nie ogranicza się tylko do kobiet. Jeśli one zawiodą, to zawsze pozostaje jeszcze gejowski klub ze swoimi dark roomami – płeć w przypadku Brandona nie odgrywa żadnego znaczenia. Seks jest w filmie nie tyle uzależnieniem, co deską ratunku. Bohater nie szuka związków, gdyż nie widzi ich celu bez seksu – nawet jeśli ceną takiego podejścia będzie utrata nie tylko jakiejkolwiek łączności z inną osobą, ale też z samym sobą. A na ten moment miasto tylko czeka – by pochłonąć bohatera, pozbawiając go resztek indywidualności.
Podobny lęk przed autodestrukcją i utratą łączności ze sobą i światem dzieli siostra bohatera, Sissi, która przyjeżdża do Nowego Jorku z Los Angeles. Zatrzymuje się u brata na chwilę, bez sprecyzowanych planów, choć można podejrzewać, że podobnie jak on pragnie w jakiś sposób zaznaczyć swoją obecność, zrobić karierę, znaleźć kogoś choćby na moment. Jej obecność w życiu Brandona jest wymuszona, między rodzeństwem nie ma czułości ani przyjaźni, jest za to dziwna, niezdrowa relacja. Oboje żyją w cieniu wydarzeń, które rozegrały się jeszcze w ich dzieciństwie – wydarzeń, które Brandonowi kazały przestać wierzyć w istnienie związków, zaś jego siostrze wręcz przeciwnie – szukać związków nawet tam, gdzie nie ma na nie szans. Jednak oboje (choć na różne sposoby) starają się poradzić sobie z fundamentalną nieumiejętnością nawiązania relacji z inną osobą. Zarówno odrzucenie wszelkich emocjonalnych związków, jak i wymuszanie troski i uczuć wydają się dwiema stronami tego samego medalu. Brandon i Sissy mogliby stać się dla siebie remedium na pożerającą ich samotność. Ale dzieje się wręcz przeciwnie: Brandon nie potrafi znieść chaosu, jaki w jego życie wnosi Sissy, Sissy zaś nie chce zaakceptować faktu, że jej nadmierna żądza uczuć jest dla brata ciężarem.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że inaczej postrzegamy samotność młodej naiwnej Sissy i Brandona. Sissy jawi się nam przede wszystkim jako kolejna rozhisteryzowana bohaterka, która w każdym związku szuka miłości. Jej egzaltowany sposób bycia, bałaganiarstwo, sposób, w jaki wpada do pomieszczeń bez pukania, składają się na obraz postaci, która budzi litość, ale też odrobinę pogardy. Szramy na jej rękach przywodzą na myśl współczesną niedojrzałą pozę, która każe wyolbrzymiać każde nieszczęście. Do tego Sissy angażuje w swoje cierpienie wszystkich wokół, wymuszając ich zainteresowanie. Samotność Brandona wydaje się w zestawieniu ze strategią siostry zdecydowanie bardziej stonowana. Jako człowiek, który ułożył całe swoje życie wokół seksu i pornografii, budzi naszą niechęć na zupełnie innym poziomie. Jego postępowanie cechuje niepokojąca logika – skoro nie wierzy się w związki, uczucia i emocje, to właściwie co przeszkadza skoncentrować się na seksie? Jaka moralna norma zabrania człowiekowi odrzucić uczucie i skoncentrować się na własnej przyjemności? Co więcej, duże znaczenie ma tu płeć Brandona: gdybyśmy próbowali wyobrazić sobie kobietę prowadzącą jego tryb życia, obraz byłby dużo bardziej prowokujący – a tak wydaje się, że Brandon żyje w pewnej samczej fantazji, przesuniętej jedynie o krok dalej. Przecież nasze społeczeństwo pozwala na przygodny seks, podrywanie dziewczyn w barach czy korzystanie przez mężczyzn z pornografii. Brandon odrzuca nas nie dlatego, że korzysta z seksu, tylko dlatego, że nie potrafi się bez niego obyć.
Nasz wstyd powszedni
McQueen wskazuje na dwójkę swoich bohaterów pytając, czy ich nie znamy. Czy nie jadą z nami w metrze, czy nie siedzą przy stoliku obok w barze, czy nie biegną przez ulice w nocy, czy nie są w końcu jedną z tych par, które uprawiają seks przy oknach słynnego Standard Hotel, znanego z tego, że to, co robią ludzie w pokojach, widać z ulicy. Miasto w jego interpretacji wydaje się pozornie pełne normalnych, dobrze ubranych, ale tragicznie samotnych ludzi, którzy nawet w krótkiej wymianie spojrzeń w metrze szukają szansy na kontakt z innym człowiekiem.
Oczywiście z wizją reżysera można polemizować – emocjonalna pustka, w której funkcjonują nasi bohaterowie, jest przecież po części ich własnym wyborem. Można się wręcz zastanowić, czy McQueen nie tworzy wizji nieco nieprawdopodobnej – nie opowiada nam przecież, co właściwie stało się w przeszłości bohaterów, nie wskazuje, co zniszczyło związek między rodzeństwem, jak to się stało, że nasz bohater nie ma żadnych przyjaciół. Stawia nas przed faktem dokonanym, każąc wierzyć, że jego wizja jest możliwa i prawdopodobna. Przecież podobnie jak Brandon, nie każdy musi wierzyć, że związki na całe życie mają sens. Bohater sam decyduje się po części na alienację, co właściwie stawia pod znakiem zapytania współczucie, jakie mamy do niego żywić.
Wielu recenzentów sprowadza film McQueena do studium uzależnienia od seksu we współczesnym świecie. Wskazują, że bohater w przeciwieństwie do wielu filmowych nałogowców nie wygląda odrażająco, wręcz przeciwnie – idealnie zachowuje pozory, jest przystojny i schludny. Przerażenie ma tu budzić łatwość, z jaką współczesny świat oferuje nam seksualne zaspokojenie, nie żądając od nas emocji. Do tego śmiałe sceny z dużą ilością nagości sprawiają, że o produkcji rozmawia się niemal wyłącznie w kontekście seksu. Jednak to wcale nie seks odgrywa w filmie istotną rolę: na pierwszy plan wysuwa się raczej samotność mieszkańców wielkiego, szarego miasta, które może być tylko niemym świadkiem ich upokorzenia i smutku. Chcieliby – jak w słowach piosenki – być jego częścią, obudzić się i odkryć, że ich wszystkie małomiasteczkowe smutki rozpłynęły się we wspaniałym Nowym Jorku. Że są jego królami – przecież po to tu uciekli od swoich wszystkich wspomnień, smutków i pomyłek. Ale miasto nie ma im niczego do zaoferowania, poza przygodnym seksem i samotnością. Pozostaje jednak pytanie, kto tak właściwie jest winny. Miasto, które pozbawia nas naturalnych związków międzyludzkich? Społeczeństwo, w którym rozluźniają się więzi? Czy raczej sam bohater, który koncentruje się na seksie? Kto się powinien wstydzić? Wszyscy? A może cały problem polega na tym, że nie wstydzi się nikt.
Film:
„Wstyd”
reż. Steve McQueen
Wielka Brytania 2011
dystr. Gutek Film
* Katarzyna Czajka, historyk, socjolog, doktorantka w ISNS UW. Współpracuje z działem dokumentacji tygodnika „Polityka”. Bloguje o kulturze na stronie http://www.zpopk.blox.pl/.
„Kultura Liberalna” nr 167 (12/2012) z 20 marca 2012 r.