Szanowni Państwo,
polskiej gospodarce grozi radykalne spowolnienie. Jeśli rząd nie podejmie radykalnych działań Polska wkrótce nie tylko przestanie niwelować dystans do krajów Europy Zachodniej, ale ponownie zacznie się od nich oddalać. Lata 2014 – 2012 będą jedynie złowrogą ciszą przed nadchodzącym tąpnięciem. Takich ostrzeżeń pełno jest w raporcie „Kurs na innowacje. Jak wyprowadzić Polskę z rozwojowego dryfu” przygotowanym przez zespół ekonomistów pod kierownictwem byłego ministra gospodarki i pracy Jerzego Hausnera.
Autorzy alarmują dalej, że ogromne wsparcie – jakie do tej pory otrzymaliśmy z Brukseli zamiast inwestować – przejadamy. Realizujemy niezliczone „projekty”, które nie tylko nie rozwijają polskiej gospodarki, ale wkrótce zaczną generować straty. kiedy stanie się jasne, że nie mamy za co ich utrzymać. Strumień pieniędzy płynący ze wspólnej kasy Wspólnoty powoli wysycha. Następne kilka lat to ostatni dzwonek, by przesunąć polską gospodarkę na inne tory i sprawić, by zamiast jedynie konsumować produkty zachodnie, Polacy zaczęli także wytwarzać własne.
13 marca, na łamach „Dziennika. Gazety Prawnej” na zarzuty zespołu Hausnera odpowiedziała minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka. Jej zdaniem były minister nie rozumie lub nie chce zrozumieć rzeczywistych potrzeb kraju. To, co Hausner nazywa konsumpcją środków unijnych, jest w rzeczywistości inwestycjami w zaniedbywaną przez dziesięciolecia infrastrukturę naukową, transportową, rozrywkową. Bez jej modernizacji polski potencjał innowacyjności zostanie albo zmarnowany, albo, jak do tej pory, będzie realizował się za granicą.
W rozmowie z „Kulturą Liberalną” Hausner nie odrzuca tych argumentów, ale domaga się szerszego spojrzenia na polską gospodarkę. Cóż z tego – mówi – że polskie uniwersytety zostaną wyposażone w najnowsze laboratoria ze środków unijnych, jeśli pensja adiunkta nadal będzie zmuszała go do podejmowania niezliczonych chałtur kosztem pracy naukowej? Cóż z tego, że w Białymstoku powstanie ogromna opera, jeśli najzwyczajniej nie będzie komu do niej chodzić? Tłumaczy, jakie ciemne strony ma członkostwo w UE i dlaczego finansowe „wyciskanie brukselki” jest myśleniem antyrozwojowym. Mówi o konieczności zmiany dotychczasowego modelu modernizacji kraju i szkodliwej bierności rządu Donalda Tuska. Z Jerzym Hausnerem rozmawiają Jarosław Kuisz i Łukasz Pawłowski.
Zapraszamy także do lektury gorących komentarzy w zakładce „Krótko mówiąc”: Pawła Dobrowolskiego, prezesa Forum Obywatelskiego Rozwoju oraz Jakuba Wojnarowskiego, dyrektora do spraw działalności programowej Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
Czy Rzeczpospolita uniknie rozwojowej klęski?
Jarosław Kuisz: Czy Polacy są niechętni innowacjom? Właśnie opublikował pan wraz z gronem współpracowników obszerny raport „Kurs na innowacje”, z którego wynika, że po 20 latach kopiowania niemal wszystkiego – od instytucji politycznych po rozwiązania techniczne – formuła wyczerpuje się. Czy to kwestia mentalności, czy też problem wynika ze struktury, administracji i działań państwa?
Jerzy Hausner: Polacy to naród przepołowiony. Część naszego społeczeństwa przejawia konserwatywną skłonność do postrzegania świata jako miejsca, w którym bezpieczeństwo można znaleźć jedynie w najbliższym otoczeniu, dzięki sieci kontaktów tworzących specyficzny społeczny kapitał przetrwania. Taka tendencja łączy się często z nastawieniem raczej na jednostronną eksploatację świata niż na jego zmienianie i unowocześnianie, co wymaga włączenia się i podjęcia ryzyka. Wynika to z wieloletnich doświadczeń historycznych, wzmocnionych szczególnie przez kilkadziesiąt lat PRL. Ludzie musieli się jakoś do tego systemu przystosować i oswajali tamten system przez bliski krąg kontaktów. U wielu Polaków tak to zostało. Ta część społeczeństwa z natury rzeczy jest antyinnowacyjna. Jest skłonna przyjąć to, co przynosi rzeczywistość na zasadzie gadżetu, dobra, towaru, usługi, ale nie jest w stanie uczestniczyć w procesie zmiany tego modelu, zmodyfikowania, twórczego wykorzystania. To jest po prostu powierzchowne wykorzystanie rzeczy stworzonych przez kogoś innego i przyswajanie tych rzeczy do porządku świata, który się zna. Obok niej żyje jednak inna część społeczeństwa – ludzie, którzy bardzo szybko zaadaptowali się do rynku. To znaczy, że potrafią korzystać z kapitału adaptacyjno-rozwojowego.
Łukasz Pawłowski: Państwa raport spotkał się z bardzo ostrą odpowiedzią minister nauki Barbary Kudryckiej. W artykule opublikowanym w „Dzienniku Gazecie Prawnej” napisała, że według autorów raportu „nadmiar inwestycji ze środków strukturalnych Unii hamuje rozwój polskiej nauki i gospodarki”. Czy pana zdaniem pieniądze, które płyną z Unii, rzeczywiście podtrzymują w Polsce antyinnowacyjny sposób myślenia?
Jerzy Hausner: Gdyby środki unijne były rzeczywiście przeznaczane na inwestycje, jak pisze pani minister, wówczas nasz raport pewnie nie musiałby się ukazywać. Problem polega na tym, że te pieniądze zamiast na rzeczywiste rozwojowe inwestycje są wydawane w dużej mierze na bieżące lub zbędne wydatki. Inwestycja polega na tym, że rezygnując w pewnym zakresie z konsumpcji, decydujemy się na podjęcie jakiegoś ryzyka i zainicjowanie przedsięwzięcia, które tworzy coś nowego i w ten sposób w przyszłości przyniesie nam dodatkowy dochód. W tym sensie znacząca część środków unijnych nie finansuje inwestycji. Poza tym, nawet jeśli jakieś środki przeznaczamy na inwestycję, to pamiętajmy, że nie każda inwestycja jest trafiona. Inwestycje mogą się okazać chybione, na przykład wtedy, gdy budujemy coś, czego w przyszłości nie będziemy w stanie utrzymać i wykorzystać.
Jarosław Kuisz: Ten opis przywodzi na myśl Polskę lat 70. Za rządów Edwarda Gierka takich inwestycji było co niemiara…
Jerzy Hausner: Doświadczenia epoki gierkowskiej są wręcz symbolem tego rodzaju polityki i marnotrawienia na wielką skalę środków; powinny być ostrzeżeniem, bo takie błędy mogą się powtarzać i teraz. Możemy zafundować sobie drogi, które nie dają żadnej wartości dodanej i których nie potrafimy utrzymać, budynki, dla których nie ma jasnego przeznaczenia i tak dalej. Z tym jednak, że wtedy mieliśmy system gospodarki nakazowo-rozdzielczej, który był z zasady antyinnowacyjny i nieefektywny, dlatego upadł; natomiast obecnie mamy gospodarkę rynkową i działania innowacyjne nie są blokowane od strony gospodarczej.
Jarosław Kuisz: Obecną politykę modernizacyjną rządu można także rozumieć inaczej: zróbmy maksymalnie dużo w zakresie infrastruktury, wybudujmy wreszcie sieć tych nieszczęsnych autostrad – tak, by Polska zbliżyła się pod tym względem do krajów zachodnich. Resztą niech zajmie się przedsiębiorcze społeczeństwo – ludzie w końcu tę infrastrukturę spożytkują.
Łukasz Pawłowski: W państwa raporcie jest zresztą cytat, który sugerowałby, że i wy taką wiarę podzielacie: „W pewnym momencie, kiedy liczba dostępnych technologii w kraju doganiającym zbliża się do liczby technologii, którą dysponuje lider, koszty imitacji stają się na tyle wysokie, że tańsze okazuje się samodzielne wypracowywanie własnych technologii”. Zgodnie z takim rozumowaniem po zasypaniu przepaści infrastrukturalnej między Polską a innymi krajami – właśnie przez budowę dróg, lotnisk, nowych budynków uczelni itd. – pewnego dnia ludzie po prostu zorientują się, że zamiast importować coś z Zachodu, mogą wytworzyć to coś tutaj na miejscu, bo, po pierwsze, mają ku temu warunki, a po drugie, bo tak będzie taniej.
Jerzy Hausner: Tak mogłoby się stać, gdyby przedsiębiorcze jednostki nie napotykały żadnych przeszkód. Otóż tak nie jest. Jednostka-przedsiębiorca, bo o niej tu przede wszystkim mówimy, dla rozwoju innowacyjności poza swoimi talentami potrzebuje również sprzyjających warunków. Wiara rządu w to, że problem rozwiąże się sam, jest bezpodstawna. Co gorsza jednak, nawet tam, gdzie rząd angażuje się w rzekomą promocję przedsiębiorczości i innowacyjności, jego działania przynoszą skutek odwrotny. Dobrym przykładem może być większość tworzonych z administracyjnego nadania klastrów przemysłowych. Dotychczasowy sposób wydawania pieniędzy na innowacje to głównie psucie rynku i innowacyjności. Cały program „Innowacyjna gospodarka” jest antyinnowacyjny, właśnie dlatego, że zajmuje się wtłaczaniem innowacji do przedsiębiorstw zamiast tworzyć warunki, by przedsiębiorstwa były innowacyjne. Proste kopiowanie modeli z krajów bardziej rozwiniętych z czasem przynosi coraz mniejsze korzyści, a to oznacza, że już teraz trzeba nie tylko kopiować, ale także kreować. Zamiast podążać ścieżką wydeptaną przez innych, należy szukać własnej.
Łukasz Pawłowski: W raporcie czytamy, że dotychczas w wykorzystywaniu środków unijnych dominuje „kult absorpcji”. Mówiąc inaczej, my te środki po prostu przejadamy, zamiast inwestować. Z kolei minister Kudrycka odpowiada, że innego wyjścia nie ma. Różnica technologiczna pomiędzy Polską a państwami Europy Zachodniej była i jest tak duża, że większość pieniędzy z Unii musimy przeznaczyć na doszlusowanie do tych bardziej zaawansowanych. Na tym więc zasadza się chyba cały spór: to, co pan określa jako przejadanie, rząd definiuje jako inwestycje.
Jerzy Hausner: Spore pieniądze unijne przeznaczane są na uniwersytety, budujemy za nie laboratoria uniwersyteckie i nowoczesne kampusy. Chciałem jednak wobec tego zapytać: a jakie jest przeciętne wynagrodzenie adiunkta w Polsce? Jeśli więc środki unijne mają zbudować potencjał rozwojowy w nauce, to nie powinny być przeznaczane tylko na odnawianie starych budynków i budowanie nowych, ale na stworzenie systemu, w którym adiunkt – czyli podstawowy pracownik naukowy – otrzymuje wynagrodzenie pozwalające mu na utrzymanie rodziny, a tym samym skoncentrowanie się na pracy. Jeżeli nie będziemy mieli dobrej klasy adiunktów i to w odpowiedniej liczbie, to nie stworzymy dobrej nauki. Niezależnie od tego, ile będziemy mieć świetnych laboratoriów.
Łukasz Pawłowski: Moim zdaniem tezy zawarte w raporcie są jeszcze mocniejsze. Wygląda na to, że budowanie nowych laboratoriów uważają państwo nie tylko za inwestycję w dużej mierze chybioną, ale i taką, która na dłuższą metę przyniesie straty – kiedy okaże się, że nie jesteśmy w stanie ich utrzymać.
Jerzy Hausner: Laboratoria to nie problem, ale popatrzmy na to, ile powstaje nowej kubatury dydaktycznej, a przed nami niż demograficzny. Weźmy jednak inny symboliczny przypadek – Operę Podlaską. Nie wiem, jaka ta opera będzie. Przyjmijmy jednak, że będzie znakomita, na polskie standardy jedna z lepszych. Nawet wówczas posiadanie takiej prestiżowej zabawki oznacza, że skonsumuje ona cały dotychczasowy budżet kultury w województwie. A to z kolei doprowadzi do sytuacji, w której obszar ten stanie się pustynią kulturalną. Opera będzie jedynie zamkiem tej na pustyni. To jest myślenie wybitnie antyrozwojowe. Teraz zastanówmy się, od czego zależy powodzenie opery. Otóż nigdzie w wolnorynkowym świecie nie uda się stworzenie dobrego teatru operowego, jeżeli nie ma klasy średniej, która jest w stanie udźwignąć ciężar utrzymywania takiego teatru. Potrzebni są ludzie, którzy nie tylko ze snobizmu, ale także z autentycznej potrzeby zapłacą stosunkowo wysokie ceny za bilety. Innymi słowy, musi to być publiczność wyrobiona, która świadomie decyduje się przyjść do teatru, mając do dyspozycji alternatywne formy spędzania czasu. W związku z tym dobra opera może się utrzymać wyłącznie w dużym i naprawdę bogatym mieście. W małym można co najwyżej wystawiać spektakle gościnne, a nie budować ogromny teatr. Taka inwestycja jest czystą ekstrawagancją.
Jarosław Kuisz: A jeśli mieszkańcy małego miasta mimo wszystko marzą, by zbudować wielki teatr?
Jerzy Hausner: W takim razie inny przykład. Kiedy byłem ministrem gospodarki, wszyscy marszałkowie województw zwracali się do mnie z prośbą o wsparcie budowy u nich lotnisk międzynarodowych. Odpowiedziałem im wówczas, że pieniądze z budżetu centralnego zostaną dołożone do takich projektów pod warunkiem, że większość środków uda im się pozyskać od inwestorów prywatnych. To jest właściwy sposób myślenia. Jeżeli ktoś mówi „chcemy mieć dobry teatr”, odpowiadam: „wygenerujcie odpowiednią pulę zasobów na miejscu, a wówczas mogę wam pomóc”. Jeżeli lokalni urzędnicy twierdzą, że potrzebny jest im jakiś regionalny wehikuł finansowy, regionalny fundusz inwestycyjny czy bank regionalny – to czy państwo może wejść z kapitałem? Tak, ale jako mniejszościowy i pasywny inwestor. Wtedy to ma sens.
Łukasz Pawłowski: Jedna rzecz jest dla mnie niejasna. Z jednej strony ostrzega pan przed uczynieniem z polskiej prowincji inwestycyjnej i kulturowej pustyni, a z drugiej w raporcie popierają państwo na przykład zaproponowany przez ministra Boniego pomysł budowy tak zwanych Krajowych Naukowych Ośrodków Wiodących, polegający na znaczącym dofinansowaniu najlepszych uczelni w kraju, znajdujących się zazwyczaj w największych miastach. Minister Boni wierzy, że w ten sposób stworzy centra innowacyjności, które pociągną za sobą prowincję, ale jego przeciwnicy twierdzą, że takie centra prowincję dobiją, ponieważ „wyssą” z niej najbardziej utalentowanych i przedsiębiorczych ludzi.
Jerzy Hausner: W sprawie, o której pan mówi, przestrzegamy przed budowaniem jakichś flagowych uniwersytetów czy flagowych wydziałów. Jestem raczej zwolennikiem tworzenia klastrów uniwersyteckich, przy czym te klastry nie mają obejmować wszystkich uniwersytetów w dużym mieście, bo wówczas wrócimy do punktu wyjścia. Nie twierdzę również, że w jednym miejscu w Polsce ma być, na przykład, rozwijana psychologia społeczna, w innym inżynieria materiałowa, a jeszcze w innym mechatronika. Wyjście poza mury jednej uczelni i stworzenie wielkomiejskiego, metropolitalnego czy aglomeracyjnego klastra uważam za względnie racjonalne podejście. Tylko czy nasze uczelnie są w stanie tak się porozumieć?
Jarosław Kuisz: A jednak w państwa raporcie Michał Boni zdaje się chyba jedyną pozytywną postacią wymienioną z imienia i nazwiska. Piszą państwo w raporcie o „zaniku suwerennej strategicznej myśli rozwojowej”, a przecież właśnie problem rozwoju Polski – podejmowany z perspektywy wyzwań rozwojowych kraju czy następstwa pokoleń – pozostaje w centrum jego zainteresowań niezależnie od pełnionej funkcji. Jak ocenia pan przygotowane pod kierownictwem Boniego dokumenty?
Jerzy Hausner: Nie sposób nie odwołać się do raportów Michała Boniego, ponieważ to są jedyne dokumenty tego rodzaju przygotowane przez obecny rząd. Co ciekawe, nie miały one jednak nigdy statusu dokumentów rządowych, nigdy przez rząd nie przechodziły, nigdy nie były przyjmowane jako dokumenty obowiązujące, a co gorsza nigdy nie doprowadziły do żadnych działań operacyjnych. Raporty Boniego przywołujemy więc po to, by pokazać, że nie wystarczy tylko krzyknąć „Eureka!” i pozostawić pewne pomysły na etapie wizji. W państwie w ostateczności rzecz sprowadza się do zdolności sprawczej. Ważne jest nie tylko to, co ktoś chce osiągnąć, czy ma dobry pomysł, ale również to, czy ma siłę oraz narzędzia, aby uzyskać pożądany efekt, i wreszcie, czy ma zdolność do refleksji i korygowania tego, co robi, bo władza nie jest przecież nieomylna. Tego w rządzie nie widzę – ani sprawstwa, czyli przełożenia wizji na działanie, ani zdolności do krytycznej refleksji.
Jarosław Kuisz: Jakie ma znaczenie to, że Michał Boni wcześniej pełnił funkcję szefa Zespołu Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów, a dziś jest ministrem administracji i cyfryzacji?
Jerzy Hausner: Minister Boni w nowym rządzie został zmarginalizowany, zesłany na drugą ławkę. Jestem przekonany, że będzie znów dobrym ministrem, ale niestety zaczyna od sytuacji, w której tak naprawdę nie ma ministerstwa. Ma przypisane mu działy, ale nie ma struktury. Musi ją dopiero stworzyć, w związku z tym minie sporo czasu, zanim będzie zdolny do skutecznego działania. Czy przyjęcie stanowiska ministra administracji i cyfryzacji to było dobre posunięcie z jego punktu widzenia? Nie wiem, na to pytanie on musi odpowiedzieć. Czy to było dobre posunięcie z punktu widzenia rządu? Moim zdaniem jest to dowód na to, że w tym rządzie od początku nie było żadnego pomysłu na myślenie strategiczne. Jeśli Boni był głównym strategiem rządowym, to nieprzyjęcie dokumentów przygotowywanych przez jego zespół i przesunięcie go na linię operacyjną z linii strategicznej było personalno-sytuacyjnym rozwiązaniem. Zamiast trwałych rozwiązań instytucjonalnych ciągle mamy gry personalne.
Jarosław Kuisz: Mielibyśmy zatem do czynienia z niefortunnym działaniem politycznym, ale nie merytorycznym. Czy minister Boni popełnił błąd, ponieważ nie doprowadził do przeforsowania tych raportów via gabinet?
Jerzy Hausner: Tego nie wiem, ale sam będąc ministrem zawsze mówiłem, że jeżeli więcej niż 30 proc. czasu przeznacza się na to, żeby być ministrem, chronić swoje stanowisko, a mniej niż 70 proc. na to, aby rozwiązywać problemy, to nie warto być ministrem. Większość ludzi w obecnym rządzie tak naprawdę zajmuje się osłanianiem swoich stanowisk, a nie rozwiązywaniem problemów, do których zostali powołani. Czy to jest ich wina? Po części zawsze jest to odpowiedzialność personalna, ale jeżeli to się dzieje w takiej skali jak obecnie, to znaczy, że mamy do czynienia nie tylko z problemem doboru ludzi, ale i ze złą strukturą instytucjonalną. Sprawia ona, że nie pozostaje dość czasu na prowadzenie polityki. Uczestnictwo w grze politycznej to nie polityka, to tylko bilet do tego, żeby rozwiązywać problemy. Jeżeli się ich nie rozwiązuje, bo się ich w ogóle nie podejmuje, to się nie buduje zdolności sprawczej, powstaje luka sprawcza. W takim wypadku rzeczywiście pozostaje jedynie zaklinać rzeczywistość licząc, że wszystko stanie się samo. Otóż nic nie stanie się samo, jeśli wpierw nie wprowadzimy zmian na poziomie instytucjonalnym i strukturalnym.
Jarosław Kuisz: I polityka partyjna staje się ważniejsza niż państwo?
Jerzy Hausner: Właśnie. Jeżeli chcieliby panowie unowocześnić jakąś organizację, w której dominują tego rodzaju stosunki, o jakich tu mówimy, zobaczylibyście, że ludzie tworzący tę organizację natychmiast każdą reformę podporządkowują sobie, w ten lub inny sposób ją „skoleinują”. Tak jest w Polsce z większością reform. Zamiast zmieniać istniejący porządek, nagina się do niego wprowadzane zmiany. Nawet jeśli powołamy do rządu reformatorsko nastawionego ministra z wieloma projektami reform, kiedy tylko ten minister odejdzie, życie powoli wróci do utrwalonych kolein. I w związku z tym zapętleniem problemy rozwojowe będą się wzmacniały. Wracamy tym samym do tego, o czym mówiłem na początku. Jeśli nie zmienimy dotychczasowej trajektorii rozwoju, to w tym, w czym jesteśmy nieźli, będziemy nieźli jeszcze jakiś czas. Ale i to wkrótce się skończy. A potem przejście do innej klasy rozwiązań będzie o wiele trudniejsze niż obecnie. To właśnie chcemy powiedzieć w naszym raporcie.
Jarosław Kuisz: W raporcie „Kurs na innowacje” przedstawili państwo publicznie diagnozę w tonie „Przestróg dla Polski”, ale i zaproponowali pewne rozwiązania. Zaprosili też państwo do dialogu. Reakcja członków rządu nie wskazuje jednak na to, by raport wywołał duże zainteresowanie w kręgach władzy. Może po prostu rząd nie życzy sobie suflowania w takiej formie?
Jerzy Hausner: Spotkaliśmy się początkowo przede wszystkim ze zignorowaniem, a w przypadku pani minister Kudryckiej – z urzędowym odporem. Poważne potraktowanie sprawy polegałoby na rozpoczęciu rozmowy. Ta rozmowa musi być publiczna, nie można jej po prostu zamknąć w gabinetach, gdzie sobie pogadamy i wyważymy stanowiska. Rząd ma instrumenty do podjęcia takiej debaty, z której powinno wynikać zorganizowanie wspólnego wysiłku programowo-wykonawczego i przyjęcie jakiegoś uzgodnionego kierunku działania. Minister Kudrycka w odpowiedzi na nasz raport pisze, że tezy w nim zawarte były już wiele razy wypowiedziane. Słusznie, ale wypływa stąd jedynie taki wniosek, że choć niby o wszystkim wiemy, to nie potrafimy tego zmienić. Tymczasem rząd zachowuje się tak, jakby patrząc z góry, sam widział wszystko najlepiej. Jakby dysponował jakąś szczególną wiedzą. To fałszywe przekonanie. Minister ma tylko pewną część narzędzi, których jednak nie da się uruchomić bez politycznego demokratycznego mandatu oraz zdolności i umiejętności tworzenia partnerstwa dla rozwoju z innymi podmiotami. Jeżeli władza zostaje sama z tymi narzędziami i zamkniętą strukturą administracyjną, to staje się, jak mówi Jadwiga Staniszkis –
w tej kwestii akurat się z nią zgadzam – władzą bezsilną. Taka władza oczywiście może trwać na swoich pozycjach, może kogoś spostponować, może kogoś zignorować, ale to niczego nie zmienia, nie dodaje niczego nowego. Nowa jakość może powstać tylko wtedy, kiedy władza tworzy warunki działania dla innych albo, jeszcze lepiej, prowadzi dialog i tworzy warunki.
Jarosław Kuisz: Czy do tego odnosi się państwa teza o kryzysie przywództwa w polskiej polityce? W raporcie znajdujemy stwierdzenia, że to właśnie „reaktywny styl jej uprawiania” przyczynia się do rozwojowego dryfowania Polski. Padają sformułowania o „pasywnym przywództwie politycznym”, „niskich kwalifikacjach klasy rządzącej do wytyczania celów rozwojowych” czy „rezygnacji ze strategicznego zarządzania sprawami publicznymi na rzecz biurokratycznego administrowania”…
Jerzy Hausner: Problem przywództwa jest problemem instytucjonalnym, a nie personalnym. Nie mam najmniejszej ochoty publicznie przykładać temu czy innemu ministrowi, bo to żadna satysfakcja. Ale też z drugiej strony nie mam ochoty układać się z ludźmi, którzy uważają, że każde wypowiadane słowo jest skierowane przeciwko nim. To jest aberracja. Jeżeli ktoś pełni funkcję publiczną, powinien przynajmniej zapoznać się, z czym inni się do niego zgłaszają, o ile oczywiście robią to w odpowiedniej formie. My zgłosiliśmy do publicznej debaty, moim zdaniem, poważny raport, ale to nie od nas zależy realizacja zawartych tam postulatów. Strona decyzyjna leży po stronie rządu. Reakcja minister Kudryckiej sugeruje jednak, że rząd problemu nie widzi, a pan Hausner po prostu niepotrzebnie miesza. Za chwilę jeszcze się dowiem, że Komisja Europejska wykorzystuje nasz raport, żeby zmniejszać środki przyznawane Polsce. Bądźcie pewni, że taki argument zostanie sformułowany.
Łukasz Pawłowski: Czego więc autorzy tego raportu oczekują od władz?
Jerzy Hausner: Jeżeli władza chce rzeczywiście stymulować rozwój, to musi zrozumieć, że świat się zmienił, że zasoby są inaczej ulokowane i że można po nie sięgnąć nie na zasadzie zawłaszczenia, tylko na zasadzie partnerstwa. To partnerstwo zaczyna się od zaproszenia obywateli do tego, by wspólnie coś zrobić. Władza musi się dostosować do nowych warunków i nie chodzi bynajmniej o to, żeby posługiwać się blogiem czy Twitterem, tylko by zrozumieć nową naturę procesów rozwojowych. Po tym, jak minister Boni opublikował swój raport, mówiłem mu publicznie: „Michał, Twój obraz Polski w 2030 roku uważam za motywujący i chciałbym go urzeczywistnić. Pytam Cię jednak, gdzie Ty masz taki uniwersytet, który będzie taką Polskę współtworzyć? A gdzie Ty masz takie przedszkole i taką szkołę? A gdzie taki sąd? Jak z takiej perspektywy wyglądają nasza policja czy administracja publiczna? Skąd weźmie się taki ruch obywatelski? Jeśli tego wszystkiego nie ma, to ta wizja sama się nie spełni”. Wojciech Młynarski śpiewał kiedyś w piosence „Układanka”: „Ja bym mógł do ciemnej nocki tak układać z wami razem, ale dajcie nowe klocki albo zmieńcie ten obrazek!”. Rzecz polega właśnie na tym, że te klocki, które mamy, już nie chcą składać się w spójną całość. Trzeba zmienić je na inne i przestać grać w tę samą grę, głównie zresztą personalną grę o osobistą władzę.
Raport „Kurs na innowacje. Jak wyprowadzić Polskę z rozwojowego dryfu” jest dostępny bezpłatnie w internecie.
* Jerzy Hausner, członek Rady Polityki Pieniężnej, profesor nauk ekonomicznych, kierownik Katedry Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Szef doradców wicepremiera Grzegorza Kołodki w latach 1994 – 96 pełnomocnik rządu ds. reformy emerytalnej w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, minister gospodarki, pracy i polityki społecznej, a także wicepremier w rządach Leszka Millera i Marka Belki.
***
* Autor koncepcji Tematu tygodnia: Jarosław Kuisz.
** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.
*** Redakcja tekstu: Łukasz Pawłowski.
**** Współpraca: Anna Piekarska, Jakub Dadlez, Konrad Kamiński, Jakub Stańczyk, Tomasz Sawczuk.
„Kultura Liberalna” nr 167 (12/2012) z 20 marca 2012 r.