Magdalena M. Baran
Dziedzictwo zobowiązuje
W ubiegły piątek, 23 marca, równolegle w Polsce i na Węgrzech obchodziliśmy Dzień Przyjaźni obu narodów. Przyjaźń ta, „usankcjonowana prawnie” w roku 2007, sięga dużo dalej niż do czasów, gdy na pięćdziesiąt lat komunistycznego reżimu połączono nas w nieprzypadkowy, choć wymuszony duet. Starsza jest również od momentów, gdy bratnie narody znajdowały się pod panowaniem monarchii austro-węgierskiej. Było nie było, mamy za sobą ponad 1000 lat wspólnej historii, połączonej nie tylko bezinteresowną przyjaźnią, sympatią i życzliwością, ale również więzami królewskiej krwi.
Taką, głęboko zakorzenioną w tożsamości obu narodów przyjaźń trudno byłoby wymazać. Ba!, głupcem okazałby się ten, kto próbowałby dokonać takiego „dzieła”, bo choć nie rozumiemy się ni w ząb, to przecież przywykliśmy wierzyć, że rozumiemy się wspaniale. Przykładamy więc do siebie nawzajem miarki stereotypów, wzajemnie klepiąc się po plecach, gdy jednemu – ze wcale nie bliźniaczych braci – powinie się polityczna noga. Jakkolwiek by bowiem nie patrzeć, to dziedzictwo tych, co to „do szabli i do szklanki”, sięga dalej niż historyczne związki, kulturowe przyjaźnie. Z chwilą wstąpienia do Unii Europejskiej ten niełatwy przecież związek nabrał i nowego wymiaru, który nazywa się wspólnym interesem. Rzecz jednak w tym, że Polska, uznawszy się za kraj większy, a w swoim mniemaniu również dysponujący silniejszą i bardziej stabilną demokracją, postanowiła zagrać w tym duecie rolę starszego brata.
Do niedawna, gdy w grę wchodziło rozgrywanie na europejskiej arenie wspólnych interesów – a to kwestii związanych z rolnictwem, a to uzgodnień dotyczących pakietu klimatycznego – układ ten się sprawdzał. Węgrzy niespecjalnie protestowali, a nam było i wygodnie, i „po drodze”. Przyjazny układ zmienił się jednak, gdy do władzy doszedł Fidesz, a Obrán zaczął wykazywać coraz to mocniejsze ciągoty do partyjnego jednowładztwa w kraju, zaś wprowadzane przezeń zmiany szybko zyskały miano niedemokratycznych. Wydaje się, że w tym miejscu starszy brat przestał się sprawdzać, a wręcz nie umiał odgrywać swojej roli. Podczas gdy Unia ciskała (i ciska) na Orbána gromy, gdy Węgrzy wychodzą na ulice i nawet polskie media (zazwyczaj mające Wyszehrad w wielkim poważaniu), larum grają, Polska wycofuje się rakiem. Niby napomina, ale tak naprawdę mówi o udzielaniu wszelkiej możliwej pomocy. Może i chciałaby zagrzmieć, ale jakoś jej nie wypada, pozostaje więc na bardzo zachowawczym stanowisku, pielęgnującym przyjaźń i, broń Boże, nieprowadzącym do konfrontacji. Przez ostatni rok, miast oczekiwanego również przez samych Węgrów, twardego stanowiska, było odwracanie głowy i nadzieja, że na naszym (poniekąd własnym) podwórku pozamiata ktoś inny. Unia zamiatała dość skutecznie, choć Orbán (równie skutecznie) okopał się na pozycji obrońcy wartości konserwatywnych, chrześcijańskich i narodowych. I niech ktoś mu spróbuje zabronić!
Ostatni rok, jakby na to nie patrzeć, nie był dla relacji polsko-węgierskich najłatwiejszy. Mieliśmy dwie prezydencje, mnóstwo kurtuazyjnych gestów, parę rozmów „na szczycie”, wymiany tradycyjnych już (szablowo-tokajowych) artefaktów. Mieliśmy również ponadpolityczne porozumienie, wsparcie dla myślących tak lub inaczej Węgrów, które przekroczyło granice naszego kraju i „wybrało się” do Budapesztu. Niezależnie od wystąpień anty- czy proorbánowskich, przyjaciele nie pozostali niemi.
Przyjaźń, podobnie jak dziedzictwo, zobowiązuje. Nie oznacza jednak bezrefleksyjności i niemal bezkrytycznego przyjmowania posunięć przyjaciela. Nie może też oznaczać zachowawczości, bo stanowisko twarde, nawet jeśli trudne, lepsze jest niż memłanie rozgotowanych klusek politycznego bełkotu. A skoro ktoś z kimś beczkę soli zjadł – jak możemy mówić po ponad tysiącu już wspólnych lat – to należałoby liczyć przynajmniej na większą otwartość, większe zaufanie. Jeśli nie polityków, to samych narodów. Tym drugim jednak – niezależnie od wyboru politycznych barw – wiary w przyjaźń na dobre i na złe nie brakuje. Na szczęście. Wszak tak wielkiego dziedzictwa nie można powierzyć tylko politykom.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 168 (13/2012) z 27 marca 2012 r.