Łukasz Jasina
Triumf autobiografii. O dokumencie „Roman Polański. Moje życie”
Roman Polański. I wystarczy. Chyba każdy z nas ma na ten temat swoje zdanie, a wręcz wyrobioną opinię. Dla jednych będzie to najwybitniejszy filmowiec, jaki chodził po polskiej ziemi – ba! wręcz po całości ziemskiego globu. Dla innych będzie to jedynie prymitywny skandalista. Inni wreszcie – choć przyznają, jak wiele zawdzięczają godzinom spędzonym na projekcji „Chinatown” czy „Tess”, a „Pianista” ukazał im ogrom Zagłady – stwierdzą wreszcie, że biografia reżysera jest zjawiskiem cokolwiek kontrowersyjnym… Polański stał się postacią niemalże historyczną – napisano o nim setki artykułów i kilka biografii. Kręci się też o nim filmy – z różnym skutkiem. Teraz Polański sam sprowokował realizację dokumentu o sobie. Czy filmowa autobiografia okaże się najlepsza? Czy klasyk kina i tym razem sam zrobi wszystko najlepiej?
Tsunami Roman
Roman Polański nie jest już tylko reżyserem i nie zajmują się nim wyłącznie krytycy i historycy kina. Polański to „The Roman Polanski”, jak powiedział jego przyjaciel w wyświetlanym trzy lata temu filmie dokumentalnym Mariny Zenovich (omawianym w „KL” https://kulturaliberalna.pl/2009/11/16/jasina-polanski-ale-sprzed-roku-o-filmie-mariny-zenovich/). To już całe zjawisko kulturowe, łączące w sobie reżysera filmowego będącego twórcą kilku arcydzieł, charyzmatyczną osobowość, człowieka zamieszanego w dwaielkie amerykańskie przestępstwa, a do tego symbol Zagłady, osobistego sukcesu i profesjonalizmu zmieszanego z byciem celebrytą.
Nic więc dziwnego, że o Polańskim nakręcono już sporo filmów (w tym niestety jeden fabularny – żenującą produkcję Damiana Chapry https://kulturaliberalna.pl/2010/10/12/jasina-widocznie-warto-byc-hiena/ ) oraz napisano co najmniej kilkanaście książek. Jest wśród nich kilka pozycji filmoznawczych, ale autorzy głównie dociekają w nich odpowiedzi na pytania: kim jest Polański? Dlaczego jego życie było tak straszne i fascynujące? Czy wspomnienia z dzieciństwa i życia dorosłego rzutowały na jego wybory artystyczne? Gałęzią tej dość trywialnej biografistyki jest oczywiście opisywanie Polańskiego jako ofiary amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości.
Zainteresowanie Polańskim przypomina przy tym falę tsunami. Pierwszy wysyp dzieł mu poświęconych miał miejsce, gdy Hollywood fascynowało się młodym reżyserem oraz po śmierci Sharon Tate. Drugi – gdy reżyser musiał opuścić Stany Zjednoczone ścigany przez tamtejszy sąd. Wtedy to powstaje też jego autobiografia: „Roman by Polanski”, wydana również w autoryzowanym przekładzie po polsku pod nieco mnie intrygującym tytułem „Roman”. Reżyser doprowadził ją do lat osiemdziesiątych – nie wiedząc być może, że czeka go kolejnych dwadzieścia pięć lat wzlotów i upadków. Że ożeni się i założy rodzinę, co będzie przełamaniem fatum z dzieciństwa, że powróci do Polski po raz drugi i zrealizuje tu film, w którym rozliczy się z Zagładą i wojną, że dostanie Oscara, stanie się szacownym francuskim akademikiem, a także – że trafi do szwajcarskiego więzienia.
Triumf autobiografii
Specyficzna atmosfera domowego aresztu w Gstaad – miejsca kojarzonego przez Polańskiego zarówno pozytywnie, jak i negatywnie (nim powstał tam zimowy dom reżysera – wielokrotnie odmawiano mu wstępu do elitarnych klubów tego kurortu) – zaowocowała realizacją dokumentu. Po raz pierwszy (nie licząc telewizyjnych wywiadów) Polański sam stanął przed kamerą, aby opowiedzieć o sobie. Po autobiografię sięga się wtedy, gdy nie mamy już zaufania do innych albo chcemy powiedzieć więcej niż oni. Sam Polański już raz tak zrobił – pisząc wspomnianą książkę, aby obronić się przed zalewem tysięcy domorosłych analiz jego osobowości i dorobku. W 2009 roku praktycznie każdy wypowiadał się o Polańskim – nawet tacy, którzy widzieli jedynie pierwsze pięć minut „Chinatown”, a i to przez przypadek.
Jeśli chodzi o stronę formalną dokumentu, choć bohaterem (i faktycznym współtwórcą filmu) jest perfekcjonista Roman Polański, a za zdjęcia odpowiada Paweł Edelman – film zrealizowano przy użyciu bardzo prostych środków. Całość to rozmowa prowadzona przez Polańskiego z Andym Braunsbergiem. Widz ogląda albo rozmawiającą parę, albo materiały dokumentalne czy zdjęcia. Niektóre z nich mają wartość historyczną – niewielu z nas widziało wcześniej niektóre zdjęcia Sharon Tate czy Wandy Polańskiej. Technicznie film ten można jednak uznać najwyżej za zdecydowanie lepiej zmontowaną i nieco urozmaiconą wersję wywiadu. Cała jego siła leży w bezpośrednim przekazywaniu wspomnień i opinii Polańskiego. Sam Polański mówi dużo i w sposób osobisty. Opowiada swoją historię, a jest gawędziarzem doskonałym. Robi to też szczerzej niż w swojej dawnej biografii. Wielu specjalistów od „historii mówionej” rzekłoby, że człowiek osiemdziesięcioletni jest bardziej skłonny do opowiedzenia pewnych historii od pięćdziesięciolatka.
Dzięki temu właśnie sam Polański wygrywa ze swoimi filmowymi biografami. W przeciwieństwie do nich nie stara się analizować zjawiska pod tytułem „Roman Polański”. On jedynie mówi i pozostawia widzowi prawo do myślenia. Dokument Bouzereau staje się dzięki temu dobrym źródłem historycznym, podającym czyste informacje – ich interpretacja należy już do potomnych.
Cóż nam jednak po tym filmie pozostaje? Polański na pewno nie powiedział ostatniego słowa. Za rok czeka nas premiera jego filmu o „Sprawie Dreyfusa”. Nie mamy też żadnej gwarancji, że na którymś z wielu lotnisk nie zostanie znowu aresztowany. Krótki i klasyczny dokument zajmie jednak w annałach „polańskologii” szczególne miejsce. Będzie w końcu jedyną, autorytatywną filmową wypowiedzią mistrza o samym sobie.
Film:
„Roman Polański. Moje Życie”
reż. Laurent Bouzereau
Francja/Polska 2012
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.
„Kultura Liberalna” nr 177 (22/2012) z 29 maja 2012 r.