Karolina Wigura
Ideologie i odtrutki na dzieci
Polscy rodzice zagubieni są między różnymi ideologiami, rozpowszechnianymi na temat wychowywania dzieci. Na jednym biegunie tych ideologii jest tak zwany „zimny chów”, zgodnie z którym w dziecku od maleńkości należy wypracowywać dyscyplinę i samodzielność. Dziewiąta – dwunasta – piętnasta! Nawet niemowlakom trzeba podawać posiłki o określonych porach, dziecko musi mieć własne łóżeczko, a płaczące przed nocą smyki mają leżeć same „aż się wypłaczą”. Na drugim biegunie tej skali znajduje się tak zwane attachment parenting, rodzicielstwo bliskości. Jego głównym założeniem jest, że dziecko w pierwszych latach życia potrzebuje bliskości fizycznej rodziców. Stąd spanie z dzieckiem w jednym łóżku, noszenie go w chuście i karmienie piersią. Niektórzy upierają się, że należy je kontynuować nawet do trzeciego roku życia.
Trudności w odnalezieniu własnego złotego środka na tej skali przyczyniają się raczej do poczucia winy, niż satysfakcji z udanego rodzicielstwa. Jest to tym bardziej dokuczliwe, że łączy się z czynnikami typowymi dla polskiego podwórka. Na przykład: niezwykle modny staje się w Polsce równościowy model szwedzki. Dowody w postaci artykułów promujących aktywne ojcostwo w chuście i z wózkiem można było ostatnio znaleźć tak w „Newsweeku”, jak i „Gazecie Wyborczej”. Jednak z powodu tak a nie inaczej wyglądających urlopów macierzyńskich i ojcowskich prawda o polskich rodzinach jest najczęściej inna. Matka zostaje z dzieckiem sama w domu, a ojciec zarabia pieniądze na ich utrzymanie. Na jedno z rodziców spada zatem całość odpowiedzialności za potomka, a wraz z nią zarówno lęk o dziecko, jak i… zwyczajna, ale trudna do zniesienia nuda. Drugie z kolei często prawie nie widuje dziecka i nie bierze udziału w codzienności przebywania z nim.
Być może to dlatego w ostatnich miesiącach bardzo modne stają się różnego rodzaju „odtrutki” na dzieci. Magazyn „Bachor”, czyli „Bezradnik dla nieudacznych rodziców” i opublikowane przez Wydawnictwo Czarne „Macierzyństwo non-fiction” Joanny Woźniczko-Czeczott biją rekordy popularności i pełnią rolę emocjonalnych wentyli bezpieczeństwa. Koncentrują się one jednak raczej na wykrzyczeniu prostej, a niemodnej dziś prawdy, że dziecko to nie tylko nauczyciel miłości, ale też ciężka praca, rezygnacja z części osobistej wolności, bezustanna opieka nad osobą zależną, która w dobie rodziny atomowej spada najczęściej na jedną osobę (a gdy ma się szczęście, na dwie).
Znacznie trudniej jest znaleźć przykłady refleksji z nieco głębszym oddechem. Nad tym, w jaki sposób między ideologicznymi biegunami można szukać owego środka, albo jak ten środek odnajduje się sam, bo przecież życie ostatecznie zawsze nim płynie (choć często nie jest on złoty). Warto o tym pamiętać, upierając się przy danym modelu wychowania. W końcu to, jaki jego model wybieramy, a zatem jakie potrzeby projektujemy na dzieci, mówi więcej o nas i naszych potrzebach, niż o czymkolwiek innym.
To zupełnie naturalne warto jednak pamiętać, że ostatecznie, gdy zastanowimy się, jakie znaczenie mają sposoby wychowywania dzieci z punktu widzenia liberalnego państwa, okaże się, że zasadniczo jedno. Rodzice są odpowiedzialni za dzieci, więc winni zamiast nich podejmować decyzje. Zaś dzieci nie są rzeczami, lecz ludźmi – ale czasowo zależą od decyzji innych. W konsekwencji należy przyjąć, że decyzje dotyczące dzieci nie mogą być byle jakie. I że – co najważniejsze – rodzice są odpowiedzialni za doprowadzenie dzieci do wieku dojrzałego.
* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunktka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W czerwcu zeszłego roku opublikowała książkę „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”.
„Kultura Liberalna” nr 177 (22/2012) z 29 maja 2012 r.