Szanowni Państwo,
„jeśli idzie o obyczajność, to nie sądzę, żeby w Sodomie i Gomorze większa była swoboda niż w Krakowie. Gdzie nie spojrzysz, ujrzysz bez liku wszeteczności”. Tak na początku XVII wieku pewien węgierski podróżnik notował, jednocześnie stwierdzając, że Polacy są… lubieżni. Rzekomo publicznie manifestowano skłonność do amorów, poszukiwania przygód oraz swobodną postawę wobec spraw płci. Mrowie popularnych fraszek oddaje frywolność dawnych rodaków. Choćby „Na smętną”:
„Śmiejesz się, gdy cię heblują na ławie,
A potem płaczesz, kiedy już po sprawie.
Skądże to? Czyć żal, że cię obłapiano,
Czy że tylko raz, i że poprzestano?”.
Bogaci i biedni, wszystko jedno, wykazywali się witalnością i zmysłowością. Wiadomo, że w tym samym stuleciu „ludność chłopska nie przestrzegała rygorów narzucanych przez religię, powszechnie tolerowała pożycie przedślubne, traktowała seks jako dziedzinę pozytywną, radosną”. Przyjemności ciała odzwierciedlał zaś bogaty język, w którym bez skrępowania mówiono o „łączce” czy „źródełku”, które „poi konika”.
Parne dni lipca 2012 roku także pobudzają zmysłowość. Czyż nie czas powrócić do staropolskich tradycji? Czy to nie właściwy moment na to, by przypomnieć sobie popularne przekonanie, że „umiarkowane uprawianie miłości fizycznej jest zbawienne dla zdrowia, przynosi dobry sen, poprawia nastrój, samopoczucie”? Nawet ciężko choremu św. Kazimierzowi ponoć zalecano, „aby dla zachowania życia na cielesną lubość pozwolił”. Zdrowi niech przypomną sobie dawne obyczaje. Słowa i czyny splatają się tu nierozerwalnie! Zaczynamy od słów… Pytamy, jak Polacy radzą sobie z opowiadaniem o seksie. Edukacja seksualna jest przecież nieodzowną częścią kultury liberalnej.
Zaczynamy mocno. Ewa Wanat opowiada o swoim doświadczeniu prowadzenia głośnej audycji „Kochaj się długo i zdrowo”. Podkreśla rolę edukacji seksualnej w kształceniu – uwaga! – dojrzałych i świadomych swojej cielesności ludzi. Dowiadujemy się, jakie ma znaczenie pytanie o to, czy wypada słowo „łechtaczka” wymówić na antenie radia.
Z kolei Katarzyna Kłosińska zdradza tajemnice „pościelowego słownika języka polskiego”. To, że nie mówimy otwarcie o seksie nie oznacza, że brakuje nam słownictwa. Może po prostu nie widzimy potrzeby, żeby używać go poza sypialnią?
Pytamy o poglądy także młodą polską prawicę. Michał Łuczewski rozprasza ponure stereotypy na temat relacji Kościół katolicki a seks. Przekonany, że polska tradycja narodowa nie blokuje seksualności, ale wręcz nią kipi, tak jak… obrazy Grottgera. W końcu polska kultura jest oparta na „tańcu i różańcu” – i zawsze było w niej miejsce na seks. Warto zatem przyjrzeć się naszym tradycjom.
Temat Tygodnia wzbogaca tekst Łukasza Jasiny w dziale „Patrząc”, poświęcony scenom erotycznym w polskiej kinematografii. Zmory czy erotyka? Jeśli kino jest „lustrem” naszych wyobrażeń, to dzięki niemu dowiemy się co nieco o odwadze i zręczności w pokazywaniu seksu na dużym ekranie.
Przypominamy także „Seks oświecony” („KL” nr 58) – temat tygodnia, w którym głos zabrali: o. Ksawery Knotz, Magdalena Miecznicka, Piotr Ciacek oraz Alicja Długołęcka.
Dziś bez tematów tabu! Zapraszamy do lektury!
Jarosław Kuisz
1. EWA WANAT: Kiedy można powiedzieć „łechtaczka” na antenie?
2. KATARZYNA KŁOSIŃSKA: Język nadąża za naszymi potrzebami
3. MICHAŁ ŁUCZEWSKI: Bóg, seks, ojczyzna
Z Ewą Wanat rozmawia Jakub Stańczyk
Kiedy można powiedzieć „łechtaczka” na antenie?
CAŁOŚĆ: czytaj TU
Jakub Stańczyk: Z jakim najdziwniejszym sprzeciwem spotkali się Państwo, prowadząc „Kochaj się długo i zdrowo”?
Ewa Wanat: Raz zdarzyła się taka sytuacja wewnątrz radia: pewna osoba, wydawałoby się, wykształcona i światła, powiedziała mi w emocjach, że brzydzi się tą audycją, bo dla niej to jest pornografia. I że w ogóle nie rozumie, jak można wymawiać słowo „łechtaczka” na antenie. Zrozumiałam wtedy, że mówienie o seksie może sprawiać ludziom problem. Ale było to dla mnie absurdalne. Nie widzę, w czym słowo „łechtaczka” jest gorsze od słowa „palec” czy „głowa”. Jestem gotowa postawić duże pieniądze, że to nie jest jakoś gorsze słowo, nie gorsze niż wszystkie inne.
Czyli chodziło o mówienie o seksie jak o każdej innej czynności, a o genitaliach jak o rękach i nogach… Takie stawialiście sobie cele?
Ludzie mają trudność w rozmawianiu o seksie, z nazywaniem swoich problemów, z uświadamianiem ich sobie. Kiedy planowaliśmy, jak ma wyglądać nasza audycja, powiedzieliśmy sobie, że ma być edukacyjna; ale nie pouczająca, tylko pomagająca, dająca ludziom jakąś przestrzeń, narzędzia do tego, by najnormalniej w świecie o seksie mówić i rozmawiać. To jest taka sama część życia jak wszystkie, równoprawna, a dla wielu ludzi najważniejsza. Nie należy jej lekceważyć, bo problemy z nią związane rzutują na całokształt naszego życia, na nasze relacje z innymi ludźmi, na pracę, na wszystko. W związku z tym trzeba umieć o tych problemach rozmawiać, trzeba mieć zakres pojęciowy. Uważaliśmy też, że seks to nie jest temat, o którym należy rozmawiać ze zbolałą miną, cierpiętniczo czy śmiertelnie poważnie. Że trzeba mówić po prostu merytorycznie – a przy tym lekko, czemu nie…
[…] Jak w takim razie Polacy radzą sobie z opowiadaniem o seksie?
Mamy z tym problemy. W języku polskim jest po prostu tak, że są w nim tylko określenia medyczne, wulgarne lub pseudopoetyckie. Ludzie mają problem z tym, jak coś nazwać, jak coś powiedzieć: czy mam użyć słowa „penis”, „prącie”, „siusiak” czy „kutas”? Nie mają pojęcia, czy to jest wulgarne, czy śmieszne. Szukają jakiegoś języka.
Z czego ta niezręczność, to zawstydzenie i strach mogą wynikać?
Po pierwsze z braku edukacji seksualnej. Ale wchodząc jeszcze głębiej, trzeba przyznać, że nasza kultura jest bardzo purytańska. Nie chciałabym wyjść na osobę, która wszędzie dostrzega problem Kościoła, ale to on zamyka nas na sprawy łóżkowe. W Polsce po prostu nie należy o tych tematach rozmawiać. Najlepiej mówić o seksie jak najmniej i tylko w kontekście prokreacji, związku uświęconego sakramentem małżeństwa. Drugą sprawą jest komunizm, który też był bardzo pruderyjny. Dodatkowo presja komunistyczna wpychała ludzi w ramiona Kościoła. Wiara dawała im poczucie wolności, inności, odstępstwa od obowiązujących reguł. Przyjęli ją jednak z całym dobrodziejstwem inwentarza, a więc i z purytanizmem, i z dewocją.
A jednak paradoksalnie w filmie „Sens życia” Monty’ego Pythona to katolicy mieli uprawiać dużo seksu, czerpać z niego przyjemność, mieć mnóstwo dzieci – a pruderyjni protestanci tego nie rozumieli. Może mit purytańskiej katolickiej Polski i wyzwolonego Zachodu nie jest prawdziwy?
Ostatnio odbyliśmy z doktorem Depko rozmowę z jedną panią, bohaterką rozdziału książki, którą piszemy. Opowiadała o swoich doświadczeniach seksualnych i użyła określenia, które do polskiego podejścia do seksu bardzo pasuje: przaśne. To taki brak wyrafinowania, taka prostota, przaśność. Nie chce się nam, żeby coś było wyrafinowane, wysmakowane, wysublimowane. To wynika z tego, jak twierdzą niektórzy polscy historycy, a także przedstawia para Strzępka i Demirski w sztuce „W imię Jakuba S.”, że polska kultura jest przede wszystkim chłopska. Seks to dla nas Polaków takie poczciwe „rżnięcie” i nie mamy potrzeby, żeby go czynić czymś wyrafinowanym.
CAŁOŚĆ WYWIADU: czytaj TU.
* Ewa Wanat, dziennikarka, w latach 2003–2012 redaktorka naczelna radia TOK FM.
** Jakub Stańczyk, student międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych. Członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
***
Z Katarzyną Kłosińską rozmawia Ewa Serzysko
Język nadąża za naszymi potrzebami
CAŁOŚĆ: czytaj TU
Ewa Serzysko: Podobno Polacy nie rozmawiają o seksie…
Katarzyna Kłosińska: Nieprawda! Domyślam się, że taka opinia wzięła się stąd, że w języku ogólnym […] nie mamy zbyt wiele słów i zwrotów opisujących sferę seksualną. Brakuje słownictwa, które jest bezpieczne, nie zdradza w żaden sposób naszych preferencji ani emocji. Ale seks to jednak sfera intymna, tymczasem język ogólny obejmuje sfery życia nieobłożone tabu.
Rozmawiamy więc – ale nie na ulicy czy w pociągu i nie z każdym?
Ależ oczywiście! Można wyróżnić trzy grupy sytuacji, w których używamy słownictwa związanego z seksem. W sypialni – z kochankiem (kochanką). Druga to poufałe rozmowy kumpli czy przyjaciółek i trzecia, gdy rozmawiamy z lekarzem – ginekologiem czy seksuologiem. Sposób mówienia w każdej z nich jest nacechowany, a słów zupełnie neutralnych rzeczywiście jest niewiele. Język stwarza nam pewne możliwości mówienia o seksie w sytuacjach przypadkowych, np. jeśli osobie poznanej w pociągu opowiadamy film, w którym pojawia się scena łóżkowa, to relacjonujemy ją w sposób bardzo ogólny – powiemy „poszli ze sobą do łóżka” i raczej nic więcej; w takiej sytuacji nie będziemy się wdawać w szczegóły. Ale jeśli taką rozmowę prowadzić będą przyjaciele, oni z pewnością znajdą bardziej szczegółowe słownictwo.
Czasami zastanawiam się, czy to nie jakieś szaleństwo, że musimy rozmawiać o seksie, a jeśli nie mamy potrzeby rozmawiać o nim „w towarzystwie”, to od razu postrzegani jesteśmy jako bardzo pruderyjni czy „zdewociali”. Można przecież prowadzić bardzo udane i intensywne życie seksualne, wcale o nim nie mówiąc.
Nie wiem, czy koniecznie musimy mówić o seksie, bo nie jestem psychologiem, ale to, że nie rozmawiamy otwarcie, z pewnością nie oznacza, że słownictwa związanego z seksem nie ma, bądź, że go nie znamy. Ono jest; i jest bardzo bogate – tyle że w sferze intymnej. Dowodem może być zeszłoroczne badanie jednej z firm farmaceutycznych na temat seksualności Polaków, do którego pisałam komentarz – wynikało z niego, że ludzie używają wielu różnorodnych słów, a ta sypialniana metaforyka jest bardzo spójna.
Język odzwierciedla naszą rzeczywistość i jest uwarunkowany kulturowo. Jak więc to, że nie stworzyliśmy języka ogólnego, a jedynie prywatny, świadczy o Polakach i naszej kulturze?
To świadczy jedynie o tym, że seks pozostaje dla nas sferą intymną, zarezerwowaną dla osób bardzo bliskich. Język odzwierciedla nasze potrzeby, my najwyraźniej nie widzimy konieczności, by mówić o nim szczegółowo i otwarcie. I dlatego nie stworzyliśmy słownictwa neutralnego – na to, które istnieje, składają się albo słowa medyczne, albo bardzo intymne.
[…] W mediach coraz więcej mówi się o seksie: pojawiają się audycje poświęcone wyłącznie rozmowom o życiu intymnym Polaków, do telewizji śniadaniowych zapraszani są seksuolodzy. Wiele mówi się o także edukacji seksualnej w szkołach. Gdybyśmy już odkryli w sobie potrzebę mówienia, to jaki będzie nasz język publiczny – skąd czerpać na niego pomysły?
Wskazówką może być to, co obserwujemy w czasopismach dla kobiet: tam język seksualny jest nie medyczny – stara się być raczej łagodny i pieszczotliwy, najwyraźniej redaktorki i redaktorzy czerpią z własnych doświadczeń. Z pewnością byłaby to bardziej oficjalna wersja języka intymnego, używanego przez kochanków w sypialni – mniej osobista, pozbawiona słów nadających tej sferze pikanterii, ale jednocześnie daleka od języka medycznego.
CAŁOŚĆ WYWIADU: czytaj TU.
* dr Katarzyna Kłosińska, jest językoznawcą, pracownikiem naukowym na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się współczesną polszczyzną: kulturą języka polskiego, semantyką i leksykologią, a także lingwistyką kulturową i językiem polityki. Jest też popularyzatorką wiedzy o języku – od 2004 roku współpracuje z III Programem Polskiego Radia, w którym prowadzi audycję „Co w mowie piszczy?”. Od 1999 roku pełni funkcję sekretarza naukowego Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN.
** Ewa Serzysko, socjolożka i dziennikarka, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.
***
Bóg, seks, ojczyzna
Seks możliwy jest jedynie w kulturze tradycyjnej. Poza nią zamienia się w kicz albo w masowy wyrób seksualnopodobny. I odwrotnie: kultura tradycyjna nie jest możliwa bez seksualności. To dlatego w Polsce zawsze obok kościoła stała karczma, a równie namiętnie co różaniec praktykowaliśmy taniec.
Kochanie również jest rodzajem sztuki. Zaś w sztuce możemy mieć do czynienia z kiczem, szczególnie wówczas, gdy estetyka staje się celem samym w sobie. Jeśli sztuka ma być wielka, to niesione przez nią piękno musi być wynikiem dążenia do czegoś, co ją przekracza: do Dobra. To nadaje gravitas sztuce. Przez analogię także ars amandi, żeby było sztuką prawdziwą, a nie nudnym, produkującym kicz rzemiosłem, musi prowadzić do czegoś poza samym sobą – do Dobra, moralności, miłości, rodziny.
Tradycja jest seksualności niezbędna nie tylko po to, aby zakreślać cele, ale również środki. Uniwersalnym środkiem erotyzmu jest zaś transgresja. W momencie, kiedy seks jest pozbawiony granic, kiedy nie da się dokonywać żadnych transgresji, przestaje być pociągający. Współczesna kultura dokonując nieustannego przekraczania tabu (zdaje się, że ostatnie zostało złamane w najnowszym numerze „Cosmopolitan”), sprawia, że w pewnym momencie już nie wiadomo, jaką jeszcze granicę moglibyśmy przekroczyć. Skoro tak, wyciągnijmy jedyny logiczny wniosek: prawdziwy, satysfakcjonujący seks jest możliwy tylko w kulturze tradycyjnej, to znaczy w kulturze narzucającej ograniczenia, które można przekraczać.
Seksualność zanurzona w świecie tradycyjnym była niesłychanie silnym motorem przemian. Idąc za Nikodemem Bończą Tomaszewskim, można powiedzieć, że to ona stworzyła nowoczesny naród i nadała nam podmiotowość. Nowoczesne narody są budowane przez młodych, heteroseksualnych mężczyzn. Dlaczego? Dlatego, mówi Bończa-Tomaszewski, że młodzi mężczyźni porzucają swoje żony i kochanki, porzucają „miłość prywatną”, aby tę relację przenieść do sfery dbałości o ojczyznę. Widać to choćby na obrazach Grottgera, obdarzonych niesłychanie silnym ładunkiem erotycznym. Romantyzm jest momentem powstania nowego typu miłości, a zarazem narodzin nowoczesnej Polski. To są dwa równoległe procesy. Ojczyzna staje się obsesją. Pojawiają się patrioci-wariaci, którzy rzucają wszystko dla kochanki-ojczyzny.
Dzisiaj seksualność wyłamuje się z tradycyjnych ram. Cały czas mówimy i piszemy o seksie, ale sztuka kochania wcale się nie rozwija. Sama seksualność zaś przestaje być źródłem, z którego mógł wypłynąć nowoczesny naród. Została przekroczona na tysiąc sposobów i opisana na jeszcze więcej. Systemy eksperckie skolonizowały kolejne sfery życia i przez kapilary wniknęły w głąb naszego ciała.
* Michał Łuczewski, socjolog, redaktor naczelny czasopisma „Stan Rzeczy”, członek redakcji czasopisma „44 / Czterdzieści i Cztery”, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.
***
* Autor koncepcji numeru: Jakub Stańczyk.
** Autor ilustracji: Rafał Kucharczuk.
*** Współpraca: Olga Byrska, Konrad Kamiński, Jakub Krzeski, Maciej Szwarc.
**** Wszystkie cytaty we Wstępniaku za: Z. Kuchowicz, Człowiek polskiego baroku, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1992.
„Kultura Liberalna” nr 182 (27/2012) z 3 lipca 2012 r.