0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Pytając > Język nadąża za...

Język nadąża za naszymi potrzebami. Rozmowa z Katarzyną KŁOSIŃSKĄ

Z KATARZYNĄ KŁOSIŃSKĄ rozmawia EWA SERZYSKO

Język nadąża za naszymi potrzebami

Z Katarzyną Kłosińską, językoznawczynią, sekretarz Rady Języka Polskiego, prowadzącą audycję „Co w mowie piszczy” na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia, rozmawia Ewa Serzysko.  

Ewa Serzysko: Podobno Polacy nie rozmawiają o seksie…

Katarzyna Kłosińska: Nieprawda! Domyślam się, że taka opinia wzięła się stąd, że w języku ogólnym – którego zwykle używamy w rozmowie z osobą, z którą jesteśmy w relacji oficjalnej czy półoficjalnej – nie mamy zbyt wiele słów i zwrotów opisujących sferę seksualną. Brakuje słownictwa, które jest bezpieczne, nie zdradza w żaden sposób naszych preferencji ani emocji. Ale seks to jednak sfera intymna, tymczasem język ogólny obejmuje sfery życia nieobłożone tabu.

Rozmawiamy więc – ale nie na ulicy czy w pociągu i nie z każdym?

Ależ oczywiście! Można wyróżnić trzy grupy sytuacji, w których używamy słownictwa związanego z seksem. W sypialni – z kochankiem (kochanką). Druga to poufałe rozmowy kumpli czy przyjaciółek i trzecia, gdy rozmawiamy z lekarzem – ginekologiem czy seksuologiem. Sposób mówienia w każdej z nich jest nacechowany, a słów zupełnie neutralnych rzeczywiście jest niewiele. Język stwarza nam pewne możliwości mówienia o seksie w sytuacjach przypadkowych, np. jeśli osobie poznanej w pociągu opowiadamy film, w którym pojawia się scena łóżkowa, to relacjonujemy ją w sposób bardzo ogólny – powiemy „poszli ze sobą do łóżka” i raczej nic więcej; w takiej sytuacji nie będziemy się wdawać w szczegóły. Ale jeśli taką rozmowę prowadzić będą przyjaciele, oni z pewnością znajdą bardziej szczegółowe słownictwo.

Czasami zastanawiam się, czy to nie jakieś szaleństwo, że musimy rozmawiać o seksie, a jeśli nie mamy potrzeby rozmawiać o nim „w towarzystwie”, to od razu postrzegani jesteśmy jako bardzo pruderyjni czy „zdewociali”. Można przecież prowadzić bardzo udane i intensywne życie seksualne, wcale o nim nie mówiąc.

Nie wiem, czy koniecznie musimy mówić o seksie, bo nie jestem psychologiem, ale to, że nie rozmawiamy otwarcie, z pewnością nie oznacza, że słownictwa związanego z seksem nie ma, bądź, że go nie znamy. Ono jest; i jest bardzo bogate – tyle że w sferze intymnej. Dowodem może być zeszłoroczne badanie jednej z firm farmaceutycznych na temat seksualności Polaków, do którego pisałam komentarz – wynikało z niego, że ludzie używają wielu różnorodnych słów, a ta sypialniana metaforyka jest bardzo spójna.

Język odzwierciedla naszą rzeczywistość i jest uwarunkowany kulturowo. Jak więc to, że nie stworzyliśmy języka ogólnego, a jedynie prywatny, świadczy o Polakach i naszej kulturze?

To świadczy jedynie o tym, że seks pozostaje dla nas sferą intymną, zarezerwowaną dla osób bardzo bliskich. Język odzwierciedla nasze potrzeby, my najwyraźniej nie widzimy konieczności, by mówić o nim szczegółowo i otwarcie. I dlatego nie stworzyliśmy słownictwa neutralnego – na to, które istnieje, składają się albo słowa medyczne, albo bardzo intymne.

Albo wulgarne… Większość wulgaryzmów ma także źródłosłów seksualny. Czy to oznacza, że w sferze pozasypialnianej jesteśmy skazani medycynę albo traktowaną z przymrużeniem oka językową nieprzyzwoitość? 

Jedną z definicji wulgaryzmów jest to, że pierwotnie odnoszą się m.in. do seksu, zatem w tej sferze one zawsze będą występować. Wulgarność jest swego rodzaju agresją – agresją językową; seks też bywa sferą, w której ujawnia się agresja (choćby poprzez gwałt). Wydaje się zatem, że seks i wulgarność są jakby sobie przeznaczone, że mówienie o seksie w sposób wulgarny jest agresją do potęgi. Poza tym seks w wielu kulturach bywa postrzegany jako coś nieczystego, więc zawsze – przynajmniej w oczach części osób – będzie o ocierał się o wulgarność i to będzie w nim podkreślane.

W mediach coraz więcej mówi się o seksie: pojawiają się audycje poświęcone wyłącznie rozmowom o życiu intymnym Polaków, do telewizji śniadaniowych zapraszani są seksuolodzy. Wiele mówi się o także edukacji seksualnej w szkołach. Gdybyśmy już odkryli w sobie potrzebę mówienia, to jaki będzie nasz język publiczny – skąd czerpać na niego pomysły?

Wskazówką może być to, co obserwujemy w czasopismach dla kobiet: tam język seksualny jest nie medyczny – stara się być raczej łagodny i pieszczotliwy, najwyraźniej redaktorki i redaktorzy czerpią z własnych doświadczeń. Z pewnością byłaby to bardziej oficjalna wersja języka intymnego, używanego przez kochanków w sypialni – mniej osobista, pozbawiona słów nadających tej sferze pikanterii, ale jednocześnie daleka od języka medycznego.

A jaki powinien być język edukacji seksualnej w szkołach? Ona – w przeciwieństwie do tych publikacji – nie ma na celu zachęcenia młodzieży do podejmowania aktywności czy nauki różnych technik seksualnych, ale raczej ma informować, oswajać z cielesnością, a jednocześnie być dla młodzieży znośna. Co poradzić nauczycielom?

Tutaj dobrą osobą byłby psycholog, dobry pedagog, osoba, która zna potrzeby młodzieży i znajdzie odpowiedni sposób, żeby przekazać konieczną wiedzę w sposób naukowy, ale i trafiający do psychiki młodzieży. Myślę, że cały przekaz może być ciepły, ale słowa muszą być medyczne – nie wyobrażam sobie, żeby nauczyciel używał słownictwa intymnego i mówił – przepraszam za wyrażenie – o „cipkach” czy „muszelkach”.

…bo uczeń pójdzie potem do lekarza i nie będzie wiedział, jakim językiem się posługiwać?

Ktoś, kto posługuje się słownictwem intymnym, pokazuje, że jest wewnątrz problemu, o którym mówi, że jest zaangażowany w tę sprawę, że ona także dotyczy jego. Natomiast posługiwanie się słownictwem neutralnym ekspresywnie (w wypadku seksualizmów – jest to słownictwo medyczne) nie zdradza postawy mówiącego wobec problemu – mówiący jest jakby na zewnątrz, jest niezaangażowanym ekspertem. Nauczyciel powinien objaśniać świat (i temu służy słownictwo neutralne), a nie ujawniać swoje doświadczenia w jakiejś sferze (a robiłby to, gdyby używał słów, którymi posługuje się z partnerem w sypialni).

A może zamiast pieszczotliwych metafor „odwulgaryzujemy” pewne słowa?

Kto wie? Być może jakiś wulgaryzm przestanie nim być, tak jak stało się ze słowem „kiep”, które było nazwą żeńskiego narządu płciowego, a utworzony od niego przymiotnik – „kiepski” – wciąż ściśle odnosił się do tej części ciała. Później zaczęto używać go w znaczeniu „zły, okropny” (zresztą, tak samo używamy innego przymiotnika, który powstał od nazwy intymnej części ciała, tym razem męskiej – „chujowy”).

Język jest doskonałym narzędziem samoregulującym, więc jeśli będziemy mieli potrzebę stworzenia języka, którym publicznie moglibyśmy mówić o seksie, z pewnością to nastąpi. Być może obecnie żyjemy w okresie przejściowym – część z nas chciałaby mówić o seksie otwarcie, a zatem chciałaby też móc posługiwać się nienacechowanym słownictwem seksualnym; część z nas jednak wciąż uważa tę sferę za intymną i dlatego nie wyobraża sobie, by polszczyzna ogólna dopracowała się słownictwa z tej dziedziny. Podobnie jest z żeńskimi nazwami zawodów – duża grupa kobiet (co mogę stwierdzić, bo dostaję listy od słuchaczek) uważa, że nazywanie ich „psycholożkami” czy „architektkami” uwłacza ich godności; inne panie – też dość liczne – przeciwnie: określają się jako „pedagożki” czy „inżynierki”. W tej kwestii jesteśmy w fazie ustalania reguł i określania potrzeb: czy jako społeczeństwo mamy potrzebę używania form żeńskich, czy nie

Bez wątpienia część społeczeństwa chciałaby mówić otwarcie o seksie – choć właściwie, prócz aspektu edukacyjnego i oswajania z samym aktem mówienia o nim publicznie, nie ma chyba takiej potrzeby. Jeśli Polacy nie chcą otwarcie o nim mówić, to chyba nie ma też możliwości narzucenia „właściwego” języka? 

Tu znowu można przytoczyć przykład: kiedyś tabu była miesiączka, zupełnie się tego słowa nie używało, szukając słów i metafor zastępczych. Aż dwadzieścia lat temu pojawiła się Anna Patrycy „z pewną taką nieśmiałością” reklamująca podpaski Always – teraz mówi się otwarcie i chyba nie jest to dla nikogo wielki dyskomfort. Także inne sfery „odtabuizowują” się pod wpływem reklam: jak kłopoty z trawieniem, sztuczne szczęki; pojawiają się reklamy leków na potencję. Może więc potrzebne słownictwo zacznie się pojawiać i przestanie być dla nas kłopotliwe.

Język nadąża więc za naszymi potrzebami?

Jeśli mamy potrzebę wyrażenia czegoś, to z pewnością tak czy inaczej to wyrazimy. Znajdziemy natychmiast słowo lub całą grupę wyrazów. Jeśli jakaś część społeczeństwa chce mówić „psycholożka” czy „architektka”, a inna nie – tej drugiej do niczego nie da się zmusić.

Być może zmusić czy narzucić nie, ale przyzwyczaić tak. Im bliżej Euro 2012, tym więcej było „ministry Muchy”, często – i chyba jednak prześmiewczo – powtarzanej przez polityków i komentatorów.

Zawsze podkreślam, że jeśli chcielibyśmy, by jakaś forma weszła do powszechnego użycia, to powinni zacząć jej używać dziennikarze. Ale koszmarna – i błędna! – „ministra” zamiast poprawnej „ministerki”, to naprawdę niepotrzebny wymysł, nad którym nawet nie ma się co zastanawiać.

* dr Katarzyna Kłosińska, jest językoznawcą, pracownikiem naukowym na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się współczesną polszczyzną: kulturą języka polskiego, semantyką i leksykologią, a także lingwistyką kulturową i językiem polityki. Jest też popularyzatorką wiedzy o języku – od 2004 roku współpracuje z III Programem Polskiego Radia, w którym prowadzi audycję „Co w mowie piszczy?”. Od 1999 roku pełni funkcję sekretarza naukowego Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN.

** Ewa Serzysko, socjolożka i dziennikarka, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.

 „Kultura Liberalna” nr 182 (27/2012) z 3 lipca 2012 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 182

(27/2012)
3 lipca 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj