Katarzyna Sarek
Olimpijska partyjka mahjonga
Igrzyska w Londynie dostarczają chińskim fanom sportu wachlarza emocji. Najpierw z niedowierzaniem komentowali ceremonię otwarcia: że skromna, że biedna, że w splendorze i rozmachu do pięt nie dorasta poprzedniej. Dziennik „China Daily” ze współczuciem złożył to na karb kryzysu pustoszącego Europę, a korespondent agencji Xinhua bez fałszywej grzeczności stwierdził, że „była brytyjska, bez ducha olimpijskiego”, a publiczność bawiła się jak na dużym „PARTY”. Gospodarzom wytknięto również pominięcie czarnych kart historii, zwłaszcza tych z kolonialnymi wyczynami (choć śmiem wątpić, czy na przykład rekonstrukcja złupienia i spalenia cesarskiej rezydencji Yuanmingyuan przez lorda Elgina z 1860 roku zyskałaby aplauz chińskiej widowni i wpisałaby się w przesłanie olimpijskie).
Gdy chińska widownia otrząsnęła się z szoku, że ktoś w ogóle śmiał organizować igrzyska po imprezie w Pekinie, rozpoczęto, choć bez nadmiernych emocji, liczenie złotych krążków. Nerwy były cztery lata temu, kiedy w trakcie olimpiady taksówkarze uważali za swój patriotyczny obowiązek informować każdego cudzoziemskiego pasażera o liczbie medali zdobytych danego dnia przez chińskich sportowców. Napięcie opadło dopiero wtedy, gdy Chiny prześcignęły Stany Zjednoczone. Podczas tej olimpiady złote żniwa mają być jeszcze bardziej urodzajne, bo srebro i brąz są dla przegranych. Zawodnicy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Stąd, kuriozalne dla zachodniego widza, okraszone łzami słowa ciężarowca Wu Jingbiao, który prosił o wybaczenie za hańbę, na jaką naraził ojczyznę, zdobywając zaledwie srebro…
Złość pojawiła się razem z medalem szesnastolatki Ye Shiwen, której fenomenalny występ, zamiast zachwycić, uruchomił na Zachodzie falę mniej lub bardziej zawoalowanych oskarżeń o doping. Chińczycy poczuli się tym bardziej dotknięci, że zwycięskiej i równie młodej blondynki z Litwy nikt o oszustwo nie oskarżył. Wytłumaczono to rasizmem i niechęcią do nowych władców podiów. Zażenowanie i wstyd zafundowały za to badmintonistki, które z rozmysłem przegrały, aby ich współrodaczki mogły bez perypetii zdobyć złoto, co zresztą – rzecz jasna nastąpiło.
Mimo tych, jednak pojedynczych incydentów wśród uczuć zdecydowanie dominuje duma – chińska reprezentacja zgarnia medale, ustanawia nowe rekordy, przegania Amerykanów i rozsławia na cały świat potęgę ojczyzny. Ale jest myśl, która mąci radość – dlaczego ci cudzoziemcy nie doceniają naszych sukcesów? Niektórzy chyba jednak domyślają się, w czym rzecz, bo w sieci krąży żarcik, że chińska ekipa olimpijska zachowuje się jak wytrawny gracz, który od niechcenia dosiada się do niedzielnej partyjki mahjonga i usiłuje odejść od stołu z całą pulą, wielce przy tym zdziwiony, że pozostali gracze okazują irytację.
Jak wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, Chiny znów zajmą pierwsze miejsce w klasyfikacji medalowej. Nie można tego nie docenić, tym bardziej że pierwsze olimpijskie laury przypadły Państwu Środka dopiero w 1984 roku. Wcześniej chińscy sportowcy albo nie brali udziału w międzynarodowych zawodach z powodu wojen czy problemów wewnętrznych, albo uprawiali sport o chińskiej charakterystyce, którego credo brzmiało: „na pierwszym miejscu przyjaźń, na drugim rywalizacja” – czyli dajemy wygrać naszym przeciwnikom, bo są słabsi, a my jesteśmy uprzejmymi gospodarzami bądź gośćmi. Obecnie duch olimpijski „motywuje Chińczyków do wytrwałości w dążeniu do celu i ciężkiej pracy dla kraju”, jak podsumował igrzyska niezastąpiony „Global Times”, na którego łamach również pojawiły się zdjęcia przyszłych olimpijczyków w artykule pt. „Long stretch ahead: childhood sacrificed for gymnastic gold”.
* Katarzyna Sarek, doktorantka w Zakładzie Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczka, publicystka, współprowadzi blog www.skosnymokiem.wordpress.com.
„Kultura Liberalna” nr 187 (32/2012) z 7 sierpnia 2012 r.