Grzegorz Brzozowski
Janion/Paktofonika, czyli romantycy hip-hopu. O „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida.
Najnowszemu filmowi Leszka Dawida towarzyszyły wielkie oczekiwania – zarówno ze strony fanów Paktofoniki, jak i krytyków zachęconych znakomitym debiutem reżysera, „Ki”. Nadanemu jeszcze przed premierą statusowi filmu kultowego trudno było rzecz jasna sprostać. Choć przyciągnął on do kin (przez pierwsze dwa weekendy) ponad milion widzów i o pozycję najpopularniejszego filmu walczy z „W ciemności” oraz „Epoką lodowcową 4”, część wytrwałych fanów formacji na forach internetowych dała wyraz żalowi, że nie znalazła w nim spodziewanej wiernej ikony zespołu, na dodatek z trudem próbuje się dziś wyróżnić na tle napływu świeżych wielbicieli zespołu.
Pod wieloma względami „Jesteś Bogiem” przerosło jednak oczekiwania. Leszkowi Dawidowi udało się zrobić film zrywający z kliszami narracyjnymi, które same się narzucały – zarówno czerpanymi z kultury hip-hopu, jak i filmowych obrazów lat dziewięćdziesiątych. Jego opowieść mimowolnie powróciła jednak do innego schematu – losów romantycznego twórcy, w którego przeistacza się filmowa postać Magika. Wbrew diagnozom Marii Janion, lata dziewięćdziesiąte z obrazu Dawida okazują się czasem kolejnego romantycznego zmagania; to jednak walka, w której wspólnotowość śniona przez polskich romantyków schodzi na dalszy plan.
Z daleka od Kielc
Opowieść o Paktofonice wyrasta ponad niszową ilustrację historii kultowej formacji hip-hopowej. Nie próbuje przekazać nam wiedzy tajemnej, zarezerwowanej dotąd dla grupy wyznawców; unika ponadto pokusy stylistycznych manieryzmów które podsuwała sama wizualność hip-hopu; rytmiczny montaż i eksperymenty formalne pojawiają się jedynie w momentach uzasadnionych, gdy bohaterowie próbują nakręcić teledysk. Nie jest to również film, który próbuje budować mitologię subkultury będącej jedynym antidotum na napięcia społeczne mrocznych czasów transformacji; blokowiska pozostają folwarkiem spontanicznej agresji, ale nie ma znajdziemy tu patetycznej walki o przetrwanie w getcie beznadziei – rozpoznawalnego motywu rapu czy hip-hopu, o którego polskich emanacjach nie da się myśleć bez skojarzenia z pozami gangsta hiphopowców importowanych zza oceanu. Śląsk z obrazu Dawida leży tymczasem dość daleko do Kielc Liroya, „miasta jak czynny kurwa wulkan […] dłużej się pokręcisz czeka cię wpierdul”, gdzie „każdy nosi kosę w kieszeni […] spróbuj kogoś zdenerwować to cię nią ożeni” [1]. Twórczy impuls członków Paktofoniki pozostaje samorodny i sam się dalej rozwija – nie da się go sprowadzić do żadnych politycznych, środowiskowych czy ekonomicznych determinizmów. Filmowi Rahim, Fokus i Magik – każdy z osobna – to nie tyle młodzi gniewni z blokowisk w ogniu; to raczej szczerzy, autonomiczni artyści: po prostu uwielbiają tworzyć i dobierają się w grupę po to, by tworzyć jeszcze lepiej.
Zamiast przewidywalnego obrazka dla wybranych otrzymaliśmy pokaz świetnego filmowego rzemiosła ekipy Leszka Dawida – zarówno w warstwie zdjęć, znakomitego prowadzenia aktorów jak i konstruowania świetnych, słodko-gorzkich scen bez ucieczek do podsuwanych mu przez samą subkulturę klisz. Sam reżyser dał się już zresztą poznać jako autor zapadających w pamięć opowieści o prostych, współczesnych ludziach, których nie wprzęgał w ideologiczne obozy rysowanych grubą kreską przegranych czy beneficjentów transformacji. To raczej światy obserwowanych z czułością ludzkich śmiesznostek – drobnych porażek i przerośniętych aspiracji: nie tylko w niedawnym wydaniu nieogarniętej życiowo, artystowskiej singielki „Ki”, ale poprzez dokumentację wyprawy pary nieporadnych kolegów z blokowiska na zarobek do Londynu z „Baru na Viktorii”. Choć finansowe tryumfy okazały się wyśnione, pozostała broniona do ostatka naiwna duma, jak chociażby w scenie konfrontacji prywatnego zegarka z Big Benem, gdy okazuje się, że to ten drugi niewłaściwie chodzi.
Obraz lat dziewięćdziesiątych, jaki wyłania się z „Jesteś bogiem”, to również śmiała próbą zerwania z kliszami narracyjnymi. Nie znajdziemy tu zdemoralizowanych dziedziców dawnego ustroju ani pozbawionych skrupułów prowodyrów nowego; psychodrama rodem z „Długu” Krauzego przybierze postać jedynie epizodycznego, nierzetelnego producenta, na miejsce którego zaraz pojawia się ujmujący Gustaw. Na pierwszy rzut oka lata dziewięćdziesiąte w ujęciu Dawida to nie tyle era skrajnej rynkowej opresji, co raczej – niewolnej od marazmu – normalności. To czas, który na dodatek nabrał już własnego magdalenkowego posmaku; można go znaleźć w chrzęście dyskietki zacinającej się w komputerze-gruchocie, podkładzie suchych dowcipów z niedzielnych teleturniejów, dzwonku pierwszego telefonu komórkowego czy połysku żelowanej fryzury prowadzącego festyn wodzireja (Marcin Dorociński). Można odnieść wrażenie, że kapitalizm, o ile w ogóle jest on bohaterem tej opowieści, pojawił się w Polsce bez większych bólów porodowych. Lata dziewięćdziesiąte okazują się godne budzenia sentymentu filmowców; tylko czekać, jak tendencje zarysowane w „Jesteś Bogiem” przybiorą postać rodzimego „Good bye, Lenin!” (czy może raczej: „Good bye, Balcerowicz!”).
Magiczny powrót romantyzmu
Po wyjściu z kina trudno jednak uciec od wrażenia, że wspomnianą opowieść już się gdzieś widziało. Schemat narracji o Magiku wydaje się znajomy: poznajemy obdarzonego samorodnym talentem i krążącego własnymi ścieżkami twórcę na obrzeżach mainstreamu (nawet hip-hopowego); jest zdolny zarówno do porywających improwizacji na obskurnych klatkach schodowych, jak i wspinania się do pokoju ukochanej przed świtem. W momencie kryzysu tylko on potrafi oczarować publiczność, choć nie daje mu to długotrwałej satysfakcji – podobnie jak rutyna nisko płatnej pracy. To samotnik, miotany nienazwanymi emocjami; zdolny do wybuchów namiętności i gniewu, stąpa po granicy szaleństwa. Nie wiemy, dlaczego targnie się wreszcie na własne życie – jego dusza pozostanie dla nas zagadką, jego dzieło jednak z pewnością trwać będzie po nim. W końcowych sekwencjach filmu – pomieszanych z oryginalnymi zdjęciami Magika i jego zapisków – mamy do czynienia niemal z jego apoteozą.
Czy Magik z filmu Dawida to zatem kolejny (najnowszy) ostatni polski romantyk? Za przyjęciem takiej roli przemawia również jego oddanie sztuce słowa – stanowiącej romantyczne „medium uświęconych treści.” Wygląda na to, że wbrew diagnozom Marii Janion o zmierzchu paradygmatu romantycznego w latach dziewięćdziesiątych, romantyczne wzorce narracji nie straciły swej perswazyjnej siły. Wręcz przeciwnie – okazują się same wracać, gdy pojawi się szansa na zbudowanie wolnej od klisz opowieści o współczesnym artyście. Zerwanie z nimi jest zresztą nie lada wyzwaniem – nawet przywołany przez Janion Miłosz, pomimo częstych deklaracji odcięcia od romantyzmu, „został wkręcony w romantyczny system”. Nie uniknął przypisania mu roli romantycznego wieszcza chociażby podczas ponoblowskiej podróży do Polski. [2] Trudno się zatem dziwić, że i Magik nie zdołał zrzucić z ramion płaszczu Konrada.
W „Jesteś Bogiem” nie znajdziemy jednak mesjanistycznej retoryki, patriotycznego patosu czy poświęcenia w imię zbiorowej tożsamości na miarę przywołanych przez Janion bohaterów polskiego romantyzmu. „Paktofoniki” nie tworzą filomaci naszych czasów, a postać Magika nie wydaje się oddana służbie żadnej wspólnoty – trudno sobie wyobrazić, by miał on kiedyś wzywać do narodowego przebudzenia Polaków. Nawet jego więź z zespołem nie wydaje się oczywista – w razie nadmiernych napięć, jest w stanie go porzucić na rzecz indywidualnej ekspresji. Jak sam deklaruje: to, czego szuka w życiu, to nie tyle wielki wspólnotowy projekt, co raczej „dobre buty, spotkanie z dziewczyną i święty spokój”. To już nie tyle upragniony przez Miłosza gest uwolnienia od terroru narodowej zbiorowości, lecz raczej niechęć wystąpienia w imieniu jakiejkolwiek wspólnoty. Co niepokojące, choć romantycznej samozatraty nie tłumaczy się już potrzebą ofiary za miliony, pozostaje ona nadal nieunikniona.
Co zatem w filmowej Paktofonice pozostało z romantyzmu? O ile postać Magika okazuje się wolna od służby zbiorowości, pozostaje wierna własnej, bezkompromisowej twórczej postawie. Jak sam w przyznaje: „przez całe życie robię rzeczy których nienawidzę, a jak wreszcie chcę zrobić coś co chcę, to mi kurwa nie wolno?” Isaiah Berlin za fundamentalną dla romantyzmu uznał właśnie apoteozę nieskrępowanej woli, analizowaną na przykładzie postawy idealistycznych niemieckich studentów z XVIII wieku. „Tym co się liczy, jest intensywność twórczego bodźca, głębia natury, z której bierze on początek, a także szczerość poglądów, gotowość do tego, by żyć i umrzeć za jakąś zasadę. To o wiele ważniejsze niż słuszność przekonań lub sama zasada [3].” Zasada ta w przypadku postaci Magika pozostaje zresztą niezdefiniowana; pewnym jest jedynie indywidualizm jego gestu, bunt we własnym tylko imieniu.
Tym samym romantyzm zdaje się trwać – pomimo przeczuć Janion, że ustąpi miejsca „erze trzeźwości i deziluzji” – czasom pozbawionego mitu liberalnego technokratyzmu; być może powrót do tych właśnie wzorców jest jednym z powodów oszałamiającego sukcesu frekwencyjnego filmu. Dyskretny urok romantyzmu nie traci na sile – nawet jeśli jego najnowsza postać okazuje się sprywatyzowana i wolna od wspólnotowych gestów; na kolejne jej odsłony nie przyjdzie nam zapewne długo czekać.
[1] Liroy, „Scyzoryk” na http://www.tekstowo.pl/piosenka,liroy,scyzoryk.html
[2] Maria Janion „Zmierzch paradygmatu” [w:] „Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 1996
[3] Isaiah Berlin, „Apoteoza woli romantycznej” [w:] „Pokrzywione drzewo człowieczeństwa”, Prószyński i S-ka, Warszawa 200, s, 201
Film:
„Jesteś bogiem”
reż. Leszek Dawid
prod. Polska 2012
* Grzegorz Brzozowski, szef działu „Patrząc” w „Kulturze Liberalnej”. Doktorant w Instytucie Socjologii UW, pracuje nad rozprawą doktorską z zakresu antropologii widowisk i socjologii religii. Absolwent kursu dokumentalnego w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, autor dokumentu „Dzisiaj w Warszawie, jutro gdzieś w świecie” www.todayinwarsaw.pl
„Kultura Liberalna” nr 196 (41/2012) z 9 października 2012 r.