Wersja niemiecka / deutsche Version ]

Szanowni Państwo,

słowo „kryzys” – niegdyś chleb powszedni po wschodniej stronie berlińskiego muru – stało się dziś dobrem ogólnoeuropejskim. Ironicznie można zapytać: czyżby runął ostatni relikt zimnej wojny? Oswoiliśmy się z permanentną retoryką przesilenia?

Tylko dla porządku powiedzmy, że w Europie panuje kryzys potrójny. Pierwsze jego oblicze to międzynarodowa recesja, z którą walczymy od lata 2008 roku. Drugie to ogólny kryzys przywództwa politycznego w państwach demokratycznych, który da się zauważyć nie tylko w Zjednoczonej Wspólnocie. Wreszcie trzecie – potężne problemy, z jakimi boryka się dziś strefa euro.

Choć w wielu krajach europejskich utrzymuje się wysoki poziom życia, są tacy, którzy twierdzą, że w Unii Europejskiej coraz bardziej zaczyna ono przypominać koszmar. Wystarczy porozmawiać z mieszkańcami krajów obraźliwie nazywanych przez anglojęzycznych dziennikarzy „PIGS” (od Portugal, Italy, Greece, Spain), by przekonać się, że w tym stwierdzeniu jest sporo prawdy.

Proponowane rozwiązania tych problemów najczęściej dotyczą w jakiś sposób państwa zapewne najpotężniejszego i ekonomicznie, i politycznie w Europie, czyli Niemiec. Jedno z nich opisane zostało niedawno przez George’a Sorosa we wpływowym „New York Review of Books” [http://www.nybooks.com/articles/archives/2012/sep/27/tragedy-european-union-and-how-resolve-it/]. Według Sorosa Niemcy powinny wybrać pomiędzy dwiema drogami. Każda z nich może jego zdaniem uratować strefę euro, a w dłuższej perspektywie – także Unię Europejską.

Pierwsza z tych dróg to wyjście ze strefy euro. Niemcy poniosłyby co prawda ogromne koszty, jednak kraje, które utrzymałyby wspólną walutę, byłyby w takiej sytuacji zmuszone do narzucenia sobie drakońskiej dyscypliny finansowej: to w ostatecznym rozrachunku mogłoby uratować Unię. Drugie rozwiązanie miałoby polegać na tym, by Niemcy wzięły na siebie rolę i tak podpowiadaną im przez sytuację międzynarodową: rolę hegemona w Unii Europejskiej.

Propozycja Sorosa jest bez wątpienia kontrowersyjna. Zarówno uwolnienie się od silnych więzów, jakie spajają Unię Europejską, jak i przejęcie roli hegemona przez państwo, którego dwukrotna agresja w XX wieku wciąż tkwi jeszcze w europejskiej pamięci zbiorowej, to propozycje dla wielu nie do przyjęcia. Dlatego pytamy dziś o rolę Niemiec w Unii. Czy mogą – i czy w ogóle chcą – zostać hegemonem? Czy którakolwiek z propozycji Sorosa jest do zaakceptowania przez pozostałe państwa dwudziestki siódemki? A może są inne rozwiązania, które byłyby bezpieczniejsze, lepsze, dalekowzroczne?

Ivan Krastev, szef Centre for Liberal Strategies w Sofii, uważa, że żadne z proponowanych wyżej rozwiązań nie ma przyszłości, ponieważ Niemcy po prostu nie zgodziłyby się na nie. I tłumaczy, w jaki sposób stosunek Niemców do transformacji gospodarek w Europie Środkowo-Wschodniej wpływa na ten pogląd. Clyde Prestowitz, prezes i założyciel Economic Strategy Institute w Waszyngtonie, zarzuca Niemcom, że nie są gotowi odgrywać ważniejszej roli w UE. Proponuje, by między innymi zmienili stosunek do unii bankowej i unijnych obligacji. Z kolei Karolina Wigura z redakcji „Kultury Liberalnej” pokazuje, że Unia Europejska znacznie bardziej niż hegemona potrzebuje dziś demokratyzacji i zaangażowania energii młodych, protestujących w sprawie ACTA czy w ramach ruchu Occupy. Na to jednak, jak argumentuje Krastev, Niemcy mogą się nie zgodzić.

Temat tygodnia uzupełnia rozmowa Jakuba Stańczyka z Gertrud Höhler, która opowiada o swojej kontrowersyjnej książce „Die Patin” (co można przetłumaczyć jako „matka chrzestna”). Höhler stara się udowodnić tezę, że Angela Merkel ustanawia w Niemczech coraz bardziej autorytarny model rządów.

Niniejszy Temat tygodnia jest pierwszym z cyklu przygotowanych wspólnie przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz „Kulturę Liberalną” w ramach polsko-niemieckiego projektu o przyszłości Unii Europejskiej. Już wkrótce kolejne numery!

Zapraszamy do lektury!

Karolina Wigura


1. IVAN KRASTEV: Nowy niemiecki radykalizm
2. CLYDE PRESTOVITZ: Bez silnych Niemiec zachwieje się stabilność całej Europy
3. KAROLINA WIGURA: Europa potrzebuje demokracji, nie hegemona
4. GERTRUD HÖHLER: Królowa Europy nie ma następcy


Ivan Krastev

Nowy niemiecki radykalizm

Często zapominamy, że ustrój Republiki Federalnej Niemiec został zbudowany na strachu nie tylko przed totalitaryzmem, ale również przed demokracją: Hitler wygrał przecież wolne wybory. To dlatego obawa przed populizmem i ekstremizmami w polityce jest w Niemczech silniejsza niż gdziekolwiek indziej.

Porządek zimnowojenny opierał się na czterech państwach, o których można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są normalne. Były to Związek Radziecki, Stany Zjednoczone, Niemcy i Izrael. Koniec zimnej wojny oznaczał dla nich próbę normalizacji. Rosja dokonała jej nie bez problemów – dziś jednak, choć jej normalność może się podobać lub nie, nie ma w tym państwie wiele wyjątkowego ani też nie chce ono takie się wydawać. Nieco inaczej było ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem. Normalizacja USA nie jest w pełni możliwa, bo wciąż są one jednym z najważniejszych punktów na wielobiegunowej dzisiaj mapie świata. Z kolei Izrael, gdyby chciał dokonać normalizacji, mógłby po prostu uniemożliwić własne przetrwanie.

Najszybciej i z najmniejszymi trudnościami znormalizowały się jednak Niemcy. Ich normalizacja oparta jest w dużej mierze na – paradoksalnie – ograniczeniach demokracji. Często zapominamy, że obecny ustrój Republiki Federalnej został zbudowany na strachu nie tylko przed totalitaryzmem, ale również przed demokracją: Hitler wygrał przecież wolne wybory. Wszyscy o tym pamiętamy, ale tylko w teorii, zaś Niemcy naprawdę tego doświadczyli. To dlatego obawa przed populizmem i ekstremizmami w polityce jest w Niemczech silniejsza niż gdziekolwiek indziej. Z tego samego powodu niemiecka ustawa zasadnicza zapewnia największe uprawnienia tym instytucjom, których władze nie pochodzą z wolnych wyborów: Bundesbankowi czy Trybunałowi Konstytucyjnemu.

Z tych wszystkich przyczyn Niemcy są dziś gotowe zaproponować Unii Europejskiej z pewnością nie przejęcie roli hegemona ani też wyjście ze strefy euro, ale demokrację: ograniczoną jednak jeszcze bardziej niż w ich własnym przypadku. W istocie ustrój panujący w UE dzisiaj jest dla nich z tego punktu widzenia najbardziej odpowiedni. Kryje się tu coś szalenie radykalnego, co łatwo przeoczyć. Otóż propozycja Niemiec polega na tym, by kwestie ekonomiczne przesunąć poza zakres decyzji podejmowanych z udziałem wyborców.

Skąd taka propozycja? Generalnie rzecz biorąc, dokładnie tak jak w latach 90. twierdzono, że Polska i inne kraje regionu powinny przejść transformację ustrojową na wzór tej dokonanej w Hiszpanii w latach 70., tak dziś uważa się odwrotnie. Wobec milczenia Paryża i Londynu Niemcy przejmują inicjatywę i mówią: „to, co zrobimy na Południu, nie będzie niczym innym niż transformacja Europy Środkowo-Wschodniej. I nie ma się czego obawiać: mieszkańcy Polski, czy Czech strajkowali, ale demokracja przetrwała. Naciski na reformy, jakich dokonywała Unia Europejska, także nie były w żaden sposób przyczyną delegitymizacji instytucji demokratycznych. Wręcz przeciwnie, zostały instytucje tylko się wzmocniły”.

Niemcy są głęboko przekonane o słuszności programu oszczędności i ograniczania demokracji w stosunku do Grecji także dlatego – o czym często się zapomina – że mają doświadczenie transformacji w byłym NRD. Choć często zarzuca się im arogancję, prawda jest taka, iż większość ograniczeń, jakie proponują innym, nałożyli oni wpierw na samych siebie.

Istnieje jeszcze jedna przyczyna, dla której Berlin jest przekonany o tym, że pogłębiona demokratyzacja UE nie musi być dobrym pomysłem. Z niedawno przeprowadzonych badań wynika, że niemieccy obywatele chętnie deklarują, iż przekazaliby zbędne pieniądze np. głodującym dzieciom w Afryce albo po prostu biednym sąsiadom. Znacznie mniej chętnie skłaniają się ku pomocy Grekom. W tym sensie Republika Federalna ma rację, że europejską solidarność łatwiej będzie przeprowadzić na poziomie instytucjonalnym.

Na koniec wrócę do tego, co napisałem wcześniej – że stanowisko Niemiec jest radykalne. Jedną z najważniejszych cech nowoczesnej polityki było do tej pory, że dotyczyła ona interesów ekonomicznych jednostek i grup. Alfred Hirschman definiuje nowoczesność jako grę namiętności i interesów, polegającą na tłumaczeniu języka namiętności na język interesów, a następnie umieszczaniu ich w domenie politycznej i negocjowaniu (o namiętnościach jako takich trudno byłoby inaczej dyskutować). Jeśli uznamy, że decyzje ekonomiczne mogą być podejmowane poza polityką, pytanie, co w niej zostanie. Poza oczywiście interesami tożsamościowymi, mającymi niebezpieczne konotacje ekstremistyczne.

* Ivan Krastev, szef Centre for Liberal Strategies w Sofii, permanent fellow w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Do góry

***

Clyde Prestowitz

Bez silnych Niemiec zachwieje się stabilność całej Europy

Niemcy powinny wziąć na siebie większą odpowiedzialność za Unię Europejską. Mam na myśli po pierwsze wspieranie unii bankowej, po drugie zaakceptowanie w końcu obligacji denominowanych w euro ze wspólnymi gwarancjami, a po trzecie poprowadzenie innych krajów w stronę prawdziwie zintegrowanego rynku finansowego wewnątrz strefy euro.

Niestety, rzeczywistość może wyglądać inaczej. W pewnym sensie Niemcy już dziś w zjednoczonej Europie odgrywają rolę hegemona. Są w niej zarówno najpotężniejszym państwem, jak i najlepiej radzącą sobie gospodarką. Nie oznacza to jednak wszechmocy. Republika Federalna może być najbardziej wpływowym krajem, ale daleko jej do roli unijnego dyktatora. Z tego powodu nie uważam, by osoby, które wskazują na historyczne niebezpieczeństwo związane ze wzmacnianiem Niemiec, miały rację. Znacznie bardziej niekorzystny byłby rozpad strefy euro i to jego należy się obawiać, gdyż konsekwencje mogą być opłakane. Do Europy mogą z powrotem zawitać recesja, kryzys, a nawet wojna i masy uchodźców, a wtedy stabilność całego kontynentu zostanie zachwiana.

Mimo wpływowej roli Niemiec prawda jest jednak taka, że nie wzięły na siebie ani jednego z wymienionych przeze mnie zadań. Niepokojące jest też, że Republika Federalna robi wrażenie, jakby zamierzała kontynuować politykę oszczędności w stosunku do krajów peryferyjnych. Ten pomysł nie ma żadnej przyszłości, doprowadzi tylko do pogłębienia się i tak już obecnej tam biedy.

Jeśli Niemcy opuściłyby strefę euro, byłby to bezsprzecznie bardzo ciężki cios dla całej Unii. Z ekonomicznego punktu widzenia mogłoby to być korzystne dla reszty krajów europejskich, ponieważ euro zdewaluowałoby się w stosunku do nowej niemieckiej waluty. Niemcy z kolei popadliby w recesję i straciliby na swojej konkurencyjności. Niepokoi mnie jednak fakt, że polityczne pęknięcie w postaci rozpadu strefy euro mogłoby doprowadzić do znacznie głębszego kryzysu, zarówno ekonomicznego, jak i politycznego.

Ironia losu polega na tym, że Berlin jest dziś wręcz proszony o przejęcie przywództwa w Europie. Niektóre kraje dosłownie błagają Angelę Merkel o przyjęcie obligacji, ta jest jednak niechętna. Zobaczmy, jak to działa na przykładzie Grecji. Grecy narzekają, ponieważ Niemcy naciskają na prowadzenie ścisłej dyscypliny finansowej. Ale w ten sposób Republika Federalna wcale nie rozszerza swojej roli hegemona! Berlin jest niechętny, aby zaakceptować zintegrowany europejski system finansowy i obligacje w euro, tak potrzebne Grekom. W tej chwili ci ostatni są zawiedzeni, ponieważ tak naprawdę zatrzymany został dalszy proces europeizacji. Nie dość zatem, że Niemcy nie wzmacniają swojej roli przywódcy, to jeszcze nie potrafią dostrzec te roli w szerszym kontekście.

Wy, Europejczycy, stoicie dziś przed bardzo trudnym wyborem, jeśli chodzi o przyszłość. To, jaką drogą pójdziecie, nie będzie jednak zależeć od Niemców. Musicie zadecydować wszyscy razem, i to w ciągu najbliższego roku, czy chcecie być zjednoczonym, silnym organizmem politycznym – co byłoby najlepsze z punktu widzenia przyszłości – czy grupką małych krajów – niezależnych, ale o niewielkim znaczeniu.

* Clyde Prestowitz, były doradca ekonomiczny w administracji Ronalda Reagana, prezes i założyciel Economic Strategy Institute.

 

Do góry

***

Karolina Wigura

Europa potrzebuje demokracji, nie hegemona

W Europie narasta wiele kryzysów, nie wszystkich jesteśmy wystarczająco świadomi. Głośno dyskutujemy o kryzysie przywództwa politycznego, gospodarczym, kryzysie strefy euro. Jednak to nie one w ostatecznym rozrachunku mogą przynieść najbardziej dramatyczne skutki. Dwa kryzysy, pamięci europejskiej i legitymacji Unii Europejskiej, mogą być znacznie ważniejsze niż rola Republiki Federalnej w najbliższych latach.

W dyskusjach na temat przyszłości euro dość często zapominamy, że wspólna waluta w zjednoczonej Europie została wprowadzona jako środek integracji – a nie jako jej cel. Celem integracji było od samego początku pragnienie upewnienia się, że niemiecki totalitaryzm nie będzie miał szans się odrodzić. Innymi słowy, sednem integracji europejskiej, jej najsilniejszą legitymacją przez całe dziesięciolecia był strach przed przeszłością.

W europejskich państwach narodowych, mimo kryzysu wciąż demokratycznych i dość dostatnich, pamięć skurczyła się dziś jednak do zestawu prostych stereotypów. Przykładem choćby Grecy, którzy protestując przeciwko wizycie niemieckiej kanclerz w ich kraju, dawali upust stereotypowym wyobrażeniom Niemców jako nazistów, rysując na transparentach znaki swastyk i pisząc „Frau Merkel RAUS”. Słysząc o tym, że Republika Federalna miałaby bądź wyjść ze strefy euro, bądź przejąć rolę hegemona w Unii Europejskiej, wiele osób odpowiada: „nie wolno pozwolić ani na jedno, ani na drugie. Historia XX wieku boleśnie pokazała nam, że ani zbyt silne Niemcy, ani Niemcy niezwiązane europejską współpracą nie są krajem bezpiecznym dla innych”. Nie ma to zbyt wiele wspólnego z dzisiejszymi realiami, kondycją niemieckiej demokracji, szacunkiem dla pokoju, jeszcze mniej – z nastawieniem samych Niemców wobec którejkolwiek z tych dróg.

Ponieważ liczba świadków pamiętających brunatny totalitaryzm, jak również tych, którzy w pamięci mają totalitaryzm czerwony, gwałtownie maleje, nowe pokolenia Europejczyków nie uważają pierwotnej europejskiej legitymacji za przekonującą. To samo powiedzieć można o mniejszościach, na przykład tureckiej czy chińskiej, których przedstawiciele, choć często czują się Europejczykami, nie uważają historii totalitaryzmów za własne dziedzictwo. Młodzi Europejczycy natomiast, i to zaznaczał w ostatnich miesiącach bardzo silnie Jürgen Habermas, czują się sfrustrowani i odsunięci na bok przez polityczne unijne elity. Stąd choćby ruchy anty-ACTA i Occupy. Demokracja europejska, widać to coraz silniej, ogranicza się do perspektywy państw narodowych lub działających sprawnie, ale sztywnych i biurokratycznych instytucji unijnych, wśród których referenda wydają się rzuconym obywatelom jako wentyl bezpieczeństwa skrawkiem.

Robert Dahl zauważył kiedyś, że instytucje ponadnarodowe są najczęściej niedemokratyczne. A także iż Unia Europejska jest jedynie próbą stworzenia demokracji okresu przejściowego. Z tym, że należy wyraźnie podkreślić te słowa: demokracja okresu przejściowego. To znaczy, że to jest demokracja stworzona na jakiś czas, i że ma podlegać, z definicji, zmianie. W 1963 roku Robert Schuman pisał o celach Unii Europejskiej w ten sposób: „Europa to wprowadzenie w życie powszechnej demokracji w chrześcijańskim znaczeniu tego słowa”. Mimo tych zapowiedzi Schumana demokracja w Unii Europejskiej pozostała obietnicą. Stało się tak, bo mogła nią pozostać. Przez całe dziesięciolecia demokracja nie była legitymacją Europy, chyba że chodziło o demokrację państw narodowych.

Dziś z całą mocą powiedzieć trzeba, że Unia Europejska potrzebuje nowego źródła legitymacji. Źródła, które będzie w stanie zaangażować młode pokolenia, inaczej bowiem ci, którzy Wspólnotę budowali i którzy wprowadzali do niej kolejne państwa, nie będą mieli komu przekazać władzy.

Nowe źródło legitymizacji powinny charakteryzować przede wszystkim trzy elementy. Po pierwsze element wspólnej narracji. Takiej, która pozwala obecne niepowodzenia włączyć w opowieść o rozwoju Unii Europejskiej, a nie uznawać je za porażki. Unia Europejska jest organizmem, który bardzo wiele razy słyszał, że zbliża się jego niechybny koniec. Dziś, tak jak przez wszystkie lata istnienia Unii, takie sformułowanie jest bardzo popularne. Ta wspólna narracja integrowałaby wypowiedzi o kryzysie w szerszy proces rozwoju Unii Europejskiej.

Po drugie nowa, bardziej federalistyczna postać Unii, która nie byłaby tworzona na podstawie modelu Republiki Federalnej Niemiec ani modelu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. To byłby nowy rodzaj federacji, który mógłby opierać się właśnie na podwójnym obywatelstwie pomiędzy państwem narodowym, które wciąż istnieje i jest bardzo ważnym elementem naszej tożsamości, a państwem europejskim, europejską federacją.

Po trzecie bardzo ważny jest składnik demokratyczny. Chodzi o tworzenie, oprócz referendów narodowych, głosowań na szczeblu ogólnoeuropejskim. Dalej, o umożliwianie udziału obywateli w procesie decyzyjnym na każdym etapie procesu decyzyjnego. Istnieją również narzędzia czysto socjologiczne, takie jak sondaże deliberatywne albo inne elementy demokracji deliberatywnej. Polegają one na wprowadzaniu elementów demokracji bezpośredniej do tego bardzo reprezentatywnego, bardzo biurokratycznego, bardzo sztywnego systemu, który istnieje dziś.

Bez tak rozumianej, nowej legitymacji, zainteresowanie następnych pokoleń Unią Europejską nie jako abstrakcyjnym projektem, ale jako realną przestrzenią dobrego życia, rozpadnie się razem z pokoleniami, które ją tworzyły. Bez przyspieszenia zmian w tym kierunku już wkrótce po cywilizacji zjednoczonej Europy zostaną jedynie skorupy, interesujące być może co najwyżej dla archeologów przyszłości.

* Karolina Wigura, doktor socjologii, dziennikarka. Członkini redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunktka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie przebywa w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu jako Bronisław Geremek Junior Visiting Fellow.


Do góry

***

Gertrud Höhler

Królowa Europy nie ma następcy

Z Gertrud Höhler, autorką głośnej książki „Die Patin”, rozmawia Jakub Stańczyk

Czytaj całość TU

Jakub Stańczyk: Angela Merkel to dziś najważniejsza kobieta w Europie, jeśli nie na świecie. Czy używa swojej kobiecości jako narzędzia politycznego?

Gertrud Höhler: Merkel rozpoczęła swoją karierę tak wielkim sukcesem właśnie dlatego, że była kobietą. Chodzi o obalenie Kohla. Wszyscy mężczyźni, w otoczeniu kanclerza chcieli jego odejścia, ale byli zbyt tchórzliwi, żeby wziąć sprawy w swoje ręce. Wisieli na nim, wstydzili się, bali się cokolwiek zrobić. Ona umiała powiedzieć wprost, że nie chce mieć z Kohlem nic wspólnego. W ten właśnie sposób dokonała przyspieszenia swojej kariery.

Zawsze była tak radykalna?

Nie, wtedy zrobiła wtedy po prostu coś, co często robią kobiety. Podobnie w związkach, to one częściej decydują się odejść od partnera. Są radykalniejsze. I w takim sensie Merkel jest kobieca. Ale poza tym nie używa kobiecości. Nie jest chętna, by w ogóle podkreślać różnicę płci. Kiedyś „Spiegel” zapytał ją, czy widzi duże różnice między mężczyznami i kobietami. Powiedziała, że tak. Jednak już sześć lat później stwierdziła, że wcale nie. Zszokowany redaktor pamiętał poprzednią odpowiedź i spytał, czy aby na pewno tych różnic nie ma. Odpowiedziała mu, że może jest jedna – mężczyźni mają silniejszy głos. To był oczywiście przytyk do Schrödera, który gotów był publicznie nawet krzyczeć.

A Merkel mówi tak cicho?

Kiedy idzie do mównicy, ma się wręcz poczucie, że najchętniej nic by nie powiedziała. Przemawia tylko zmuszona koniecznością, ale to wynika też z tego, że nie chce się pod żadnym względem określać. Ma swoją filozofię, którą można wyrazić tak: nigdy nie wypowiadaj zdania, które może ci zostać wypomniane. Ale to akurat mogłaby to być równie dobrze cecha męska.

Europą rządzą jednak teraz głównie mężczyźni. Jak oceniłaby ją Pani jako polityczkę na tle innych głów państw?

Stara się nie podejmować osobiście żadnych decyzji. Jeździ tylko na konferencje i pilnuje, żeby zostały dokonane pewne ustalenia i żeby media skwitowały to stwierdzeniem, że dokonano świetnych decyzji, a królowa Europy, to jest ona, była główną decydentką. Najważniejsze decyzje są natomiast podejmowane pod naciskiem zadłużonych państw. Wysyła się im pieniądze, ale nie udziela pomocy strukturalnej, daje się kredyty, ale nie mówi się, na co te pieniądze powinny być przeznaczone. Monti i Rajoy zobaczyli swoją szansę podczas ostatnich obrad ESM, kiedy Merkel poszła przespać się dwie godziny. Gdy jej nie było, podjęli decyzje za jej plecami… Jej niewiarygodna ostrożność wiąże się w pewnym stopniu z jej trzeźwym spojrzeniem na świat. Jest nieobliczalna. Ludzie, którzy z nią pracują wiedzą, że zmieni każde zdanie, dziś mówi jedno, jutro powie coś przeciwnego.

Z jednej strony mówi pani, że Merkel umie się przebić, pokonać swoją konkurencję. Z drugiej, że jest niedecyzyjna. Czy to może iść w parze?

Ależ oczywiście, tylko nikt tej niespójności w jej zachowaniu nie zauważa. Po to napisałam książkę, ponieważ nikt nie widzi, że żadna decyzja nie pochodzi od niej. Ona spowalnia, zatrzymuje zmiany, a Niemcy są zachwyceni, że jeszcze niczego ostatecznie nie ustalono. Parę tygodni później klamka i tak zapada, ale to już do nich nie dociera. Merkel chce po prostu jak najdłużej pozostać przy władzy. Schröder w przeciwieństwie do niej ofiarował swój urząd w imię politycznego celu, który kosztował go jego karierę. Chciał rozwijać sprawne państwo socjalne i zmniejszyć bezrobocie. Pozytywne efekty jego polityki widoczne są w Niemczech do dzisiaj. Taka sytuacja jest dla Merkel niewyobrażalna. A instynkt bezpieczeństwa nas, obywateli, jest cały czas uśpiony, ponieważ Merkel dla swoich celów ukazuje wydarzenia mniej dramatycznymi, niż są.

W swojej książce idzie pani dalej, nazywa jej styl prowadzenia polityki autokratycznym. Brzmi to bardzo mocno. Czy pani kanclerz zasługuje na taką naganę?

Merkel stosuje autorytarne praktyki rządzenia. Autorytarne jest właśnie jej milczenie, brak komunikacji, który charakteryzuje jej styl rządzenia. Do tego panuje przekonanie, że nie należy zadawać pytań. Kiedy się to robi, Merkel odpowiada, że dane rozwiązanie jest bezalternatywne. I koniec. Poza tym zmienia ustawy z godziny na godzinę, nie ma poszanowania dla europejskiego i niemieckiego prawa. Najlepszym przykładem jest otwarty rządowy przewrót w polityce energetycznej. Merkel miała do tej zmiany powód absolutnie pozaprawny: chciała osłabić Zielonych, przejmując ich postulaty. To przemyślany program zacierania granic między partiami, by zaszkodzić demokracji parlamentarnej.

Czytaj całość TU

* Gertrud Höhler- profesorka literatury, doradczyni Helmuta Kohla, autorka wydanej w tym roku, głośnej książki „Die Patin“.

** Jakub Stańczyk- student trzeciego roku Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW, członek zespołu Kultury Liberalnej.

Do góry

***

* Autorka koncepcji numeru: Karolina Wigura
** Współpraca: Jakub Stańczyk, Jakub Krzeski
*** Koordynacja projektu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz „Kultury Liberalnej”: Ewa Serzysko
**** Koordynacja ze strony Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej: Monika Różalska.

***** Autor ilustracji: Antek Sieczkowski

„Kultura Liberalna” nr 199 (44/2012) z 30 października 2012 r.

Niniejszy Temat tygodnia jest pierwszym z cyklu numerów poświęconych przyszłości Unii Europejskiej, przygotowanych wspólnie przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej i Kulturę Liberalną.