Łukasz Bertram

Roztrzaskany świat. „Obława” Marcina Krzyształowicza

Fala kina historycznego lub przynajmniej zanurzonego w historycznym sztafażu wciąż przybiera; ostatnie lata przyniosły pokaźny katalog dzieł nie tylko mających za temat polską przeszłość i pamięć o niej, ale i niezwykle różnorodnych. Znajdziemy tu zarówno wystawne (lub takowe udające) widowiska z nurtu, który można nazwać patriotyzmem żenującym („1920. Bitwa warszawska”, „Bitwa pod Wiedniem”), jak i bardziej („Kret”), mniej („Katyń”) lub średnio („Czarny czwartek”) udane obrazowania Wielkich Polskich Tematów. Znajdziemy nawet filmy z historią pojmowaną głównie jako atrakcyjny sztafaż (za taki można uznać „Dom zły”). Po posusze ostatniego dwudziestolecia (niech jej symbolem będzie żałośnie niedofinansowany „Poznań ‘56” Filipa Bajona) – jest to tendencja radosna, nawet jeśli w pakiecie z „Różą” bądź „W ciemności” dostajemy wspomniane wyżej bitwy twórców z samymi sobą. Wygląda na to, że kino i historia wciąż mają w Polsce coś sobie wzajemnie do zaoferowania.

Tymczasem wciąż czekamy na odpowiadające naszym czasom i oczekiwaniom filmowe wizje powstania warszawskiego, września 1939 na obu rubieżach, oporu wobec ładu Polski Ludowej – ale i uczestnictwa w jego budowaniu. Jeśli chodzi o filmowe ujęcia doświadczenia ostatniej wojny, to jego interesujący nas tu wycinek – opór zbrojny wobec okupanta – był dotąd, jeśli chodzi o X Muzę, kojarzony głównie z przesławnymi „Barwami walki” Jerzego Passendorfera. Teraz dołączył do tego Marcin Krzyształowicz z „Obławą”; filmem na pozór niezwykle kameralnym, lecz odsłaniającym świeże i intrygujące oblicze kina historycznego.

Kaszel i strach

Wolno chyba zaryzykować opinię, że w opowiadaniu o polskim państwie podziemnym i jego zbrojnych agendach, mamy do czynienia z dwoma wyraźnie zarysowanymi tendencjami. Pierwsza z nich polega na swego rodzaju holizmie. Patrząc na tamten czas skłonni jesteśmy posługiwać się wielkimi, całościowymi konstruktami – niewątpliwie zresztą niezbędnymi przy próbach naukowej syntezy i refleksji . Mówimy zatem o podziemiu (a także orientacjach politycznych w jego obrębie), okupacji hitlerowskiej, walce cywilnej, martyrologii narodu (również w liczbowym wymiarze strat osobowych i materialnych). Druga tendencja to z kolei opowieść o doświadczeniu partyzantki jako czymś w rodzaju dłuższego i większego obozu harcerskiego, gdzie śpiewa się przy ognisku budujące piosenki i podkrada proporczyk wrogiemu szczepowi Wehrmachtu bądź SS.

Marcin Krzyształowicz w swoim obrazie obie te tendencje zdecydowanie przekreśla. Podąża w ten sposób niejako tropem „Do piachu” Tadeusza Różewicza czy wydanej dwa lata temu przez Ośrodek KARTA głośnej książki „Egzekutor” Stefana Dąmbskiego. Wszak kapral „Wydra” grany przez Marcina Dorocińskiego sam jest właśnie takim egzekutorem, zbrojnym ramieniem podziemnej sprawiedliwości dosięgającej zdrajców. Nie ma – lub stara się nie mieć – skrupułów, wykonuje po prostu swoją pracę, równie potrzebną w partyzanckim oddziale jak funkcja kucharza czy sanitariuszki. Swoim ofiarom oszczędza wzniosłych przemów o patriotyzmie i honorze, generalnie – stara się nie mówić dużo. Jest tym samym elementem konsekwentnie malowanej przez reżysera wizji wojny.

Twórca „Obławy” zbliża się bowiem do podejścia, które na polu nauki przedstawił niedawno w „Wielkiej trwodze” Marcin Zaremba, odmalowując powojenny chaos, rozpad więzów i norm społecznych oraz dezintegrację dawnych struktur. Swoją perspektywę Krzyształowicz zawęża do dwóch mikroświatów – niewielkiego oddziału partyzanckiego oraz małego miasteczka. Dylematy, wokół których organizuje swoją opowieść, są wewnętrzną sprawą tych środowisk. O politycznych czy organizacyjnych afiliacjach oddziału, jego strategicznych, zarysowanych gdzieś „wyżej” planach, nie dowiadujemy się nic. Obserwujemy jego walkę – ale jest to walka przede wszystkim o przetrwanie zimna, głodu, fizycznego bólu, deprywacji emocjonalnej i widma niemieckiej obławy. W świecie miasteczka natomiast kolaboracja z okupantem przybiera postać codziennego doświadczenia strachu i sublimacji popędów zablokowanego emocjonalnie lokalnego przedsiębiorcy, granego – doskonale – przez Macieja Stuhra. Krzyształowicz zdaje się tym samym mówić, że wojna i okupacja to również – poniżej poziomu wielkich narracji na temat Polski i narodu polskiego – oderwane od siebie strzępy osobistych motywacji i emocji oraz odizolowane od siebie społeczności zmagające się z dwuznacznością codziennych praktyk i wyborów. Polskie państwo podziemne to wszak zarówno Delegatura Rządu, jak i zagubione w lasach oddziały. To zarówno Duch Narodu, jak i codzienność miasteczka X, z własnym, dyżurnym kolaborantem i posterunkiem żandarmerii na rynku. To roztrzaskane społeczeństwo, ale i roztrzaskane jednostki oraz grupy. Tę optykę wzmaga przy tym forma opowiadania historii – rwana, pocięta, zdefragmentowana, zwichrowana chronologicznie.

Obraz wojny i jej materialnych manifestacji u Krzyształowicza jest krańcowo odmienny nie tylko od PRL-owskich laurek, ale i od koturnowości Andrzeja Wajdy i miejscami jakby papierowych bohaterów „Katynia”. W „Obławie” nie śpiewa się przy ognisku piosenek – chyba, że w przypływie cynicznego fatalizmu. Dźwiękiem dominującym, najgłośniej rozbrzmiewającym w partyzanckim obozie, jest kaszel zziębniętych i chorych ludzi. Formalne zabiegi przyjęte przez realizatorów sprawiają, że z ekranu wieje zimnem, wilgocią i zapachem butwiejącego drewna. Samo obozowisko kojarzyć się może raczej z charakterystycznymi dla filmów o tematyce apokaliptycznej wizjami azylów garstki desperatów, którzy przeżyli globalną katastrofę i załamanie się dotychczasowej cywilizacji. Jest to świat, w którym nie istnieje – przynajmniej deklaratywnie! – polityka czy ideologia, co więcej nie pada ani razu słowo „Polska”. Symbolem aksjologicznej pustki, którą wytworzyła wojna, może być chociażby pusty konfesjonał w jednej ze scen. Wrogiem czy najgroźniejszym niebezpieczeństwem nie jest Niemiec, ale ktoś z własnych – wydawałoby się – szeregów. Walka nie przynosi tu tryumfu, a opór nie ma w sobie żadnego patosu. Bohaterowie są przede wszystkim śmiertelnie zmęczeni, znużeni, rozgoryczeni i brutalni. Czy również – godni potępienia?

Ożywanie pomnika

Na podstawie naświetlonych powyżej cech „Obławy” niektórzy mogliby tworzyć akt oskarżenia Krzyształowicza jako jedynie lubującego się w turpizmie nihilisty, a jego filmu – jako ponurego paszkwilu na Armię Krajową i naiwną wierność rozkazom czy ideałom. Reżyser starał się tymczasem, jak sądzę, przede wszystkim ukazać tragizm i destrukcyjność doświadczenia wojennego. „Obława” nie jest przy tym jedynie pocztówką z dziejów Polski. Choć stawia pytania o konkretne kwestie obecne w polskiej pamięci historycznej lub z niej usilnie wypychane, to odnosi się też do kondycji jednostki w sytuacjach granicznych oraz do uniwersalnych mechanizmów wyboru między – w uproszczeniu –dobrem własnym a dobrem wspólnoty.

Krzyształowicz w żadnym wypadku nie piętnuje oporu jako bezsensownego, pyta raczej o jego nieuniknioną cenę. Unikając łatwego rzucania kamieniem w kolaboranta, nie usprawiedliwia go, ale dostarcza tropów do zrozumienia jego motywacji. Wkładając w usta i myśli swoich bohaterów marzenia o posiłku i kobiecie, a nie o wolnej Polsce, nie zanieczyszcza ich pomnika, ale z posągów właśnie czyni ludzi. Zrywając z wizerunkiem partyzantów jako dzielnych junaków z wigorem przemierzających leśne szlaki nie umniejsza ich bohaterstwa, a raczej przydaje mu nowego wymiaru.

„Obławę” już w tej chwili nazwać chyba wolno filmem ważnym dla nurtu polskiej kinematografii, czy szerzej – kultury – spoglądającego na przełomowe i dramatyczne doświadczenia, będące udziałem polskiego społeczeństwa i narosłe wokół nich mity w sposób jednocześnie krytyczny i empatyczny. Nietrudno będzie wyliczyć tematy, które domagają się takiego właśnie podejścia – chociażby głębsze wejrzenie w zasygnalizowane przez Krzyształowicza zagadnienie kolaboracji. Nie oznacza to oczywiście postulatu tworzenia nowego kanonu i mówienia o historii jedynie w skali mikro – wielkie narracje oraz konkretne wydarzenia czasu wojny też powinny znaleźć swoich interpretatorów, pochylającymi się jednak na nimi w duchu, który przebija przez „Obławę”.

Film:

„Obława”
reż. Marcin Krzyształowicz
Polska 2012
dystr. Kino Świat

* Łukasz Bertram, doktorant Instytutu Socjologii UW, współpracownik Ośrodka KARTA oraz działu „Patrząc” w „Kulturze Liberalnej”. 

„Kultura Liberalna” nr 200 (45/2012) z 6 listopada 2012 r.