Ewa Serzysko
Pani sekretarz stanu
On – obecny prezydent USA, Barack Obama, ona – była sekretarz stanu w jego administracji, Hillary Rodham-Clinton. Siedzą obok siebie, uśmiechnięci i zrelaksowani. Raz po raz spoglądają na siebie z niebywałą wręcz – jak na dwójkę polityków – czułością; prawią sobie komplementy i przytakują, kiedy jest mowa o wspólnych celach i efektach współpracy. To sceny z najgłośniejszego amerykańskiego wywiadu mijającego tygodnia, w programie „60 minutes”, w którym prezydent Obama przed kamerami publicznej stacji CBS News dziękował swojej doradczyni za cztery lata pracy.
Trzeba przyznać, że zrobił to w swoim stylu – w sposób ciepły i urzekający. Bez wątpienia to element budowania wizerunku prezydenta jako osoby dbającej o dobre stosunki, nie tylko ze współpracownikami, ale i byłymi przeciwnikami – oboje przecież rywalizowali o nominację prezydencką demokratów w 2008 roku. Niewątpliwie ów sznyt przyda się w zbliżającej się kolejnej rundzie negocjacji budżetowych. Na pewno „dobry prezydent” zdobędzie większe poparcie Amerykanów niż – mający większość w Izbie Reprezentantów – bezkompromisowi republikanie. Biały Dom od początku kadencji gra jednak równie zdecydowanie – począwszy od dobrze skrojonego przemówienia inauguracyjnego Obamy (którym zasłużył sobie na przydomek „prawdziwego liberała”), poprzez zapowiadane zmiany w przepisach dotyczących broni palnej i polityce imigracyjnej (na tym polu republikanie wskazali na możliwość współpracy).
Jak podkreślają media sprzyjające amerykańskiemu prezydentowi, rzecz to niebywała, by przed jedną kamerą do wspólnego wywiadu usiadło dwoje tak ważnych polityków, na dodatek nie po to, by wygłosić orędzie do narodu czy urządzić partyjne starcie, ale – co zaskakujące szczególnie dla polskiego obserwatora – by publicznie i szczerze sobie dziękować za pomoc, zamanifestować przyjaźń i poparcie. Trochę to ckliwe, to prawda, pewne jest natomiast, że proponując telewizji CBS taką formułę wywiadu, Biały Dom miał bardziej wymierne cele – nie tylko wzmocnienie negocjacyjnej pozycji Baracka Obamy, ale i podkreślenie największego z dotychczasowych osiągnięć samej Hillary Clinton, czyli ewolucji jej publicznego wizerunku (co może się niewątpliwie opłacić w 2016 roku, niezależnie od jej dalszych politycznych planów).
Ten aspekt wywiadu jest najciekawszy – gwiazdą niedzielnego wieczoru nie był wcale tandem Obama-Clinton, prezydent Obama czy zadający miałkie pytania Steve Kroft, ale sama Hillary. Nie przypominała naburmuszonej Pierwszej Damy, niezadowolonej ze swojej niepolitycznej roli u boku Billa Clintona, czy dumnej, heroicznie stojącej przy swoim notorycznie zdradzającym ją mężu twardej jak skała kobiety. Nie była też profesjonalną do bólu senator z Nowego Jorku z kampanii prezydenckiej, która porażała (także wyborców) swoją zimną determinacją. Jakby samych jej naturalnych, acz „niekobiecych” przymiotów było mało, strategią obraną przez doradców wyborczych Clinton było kreowanie jej na… męża stanu. Nie miała być pierwszą kobietą-prezydentem, symbolem kobiecego (a więc trudniejszego do osiągnięcia) sukcesu, ale równą – doskonale się wtedy prezentującemu – Obamie. Pomysł był nie najlepszy, Amerykanie nie poparli sprawiającej na nieprzekonanych dość ponure wrażenie Clinton, która w ostatniej chwili zaczęła wycofywać się z przypisanej jej w kampanii roli, zwracając uwagę na wspomnianą wyjątkowość swojej kandydatury. Niestety, powszechnie zasłużyła sobie raczej na opinię „cynicznej” i „bezwzględnej” polityczki walczącej o władzę.
Wygląda jednak na to, że po latach wizerunkowych wpadek, ale i rzetelnej pracy, pani Rodham-Clinton wyszła wreszcie na prostą wznoszącą, nie tylko w sondażach, ale i w karierze politycznej. Choć niestety po aktywnie spędzonych latach w Białym Domu i – jak sama mówi – służbie jako sekretarz stanu trudno wyobrazić sobie dla kobiety w amerykańskiej polityce wiele więcej.
W tym właśnie momencie – można śmiało powiedzieć: u szczytu popularności – postanowiła odpocząć. Niewykluczone, że chce przygotować się do najważniejszej dla niej kampanii, do wyborów w 2016 roku. Być może – jak podają prawicowe amerykańskie media – wspomniany wywiad był polityczną reklamówką i propagandą sukcesu, zawsze miło jest jednak widzieć podziękowanie mężczyzny dla ambitnej, ciężko pracującej, walecznej – i za to podziwianej – kobiety.
* Ewa Serzysko, socjolożka i dziennikarka, członkini redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 212 (5/2013) z 29 stycznia 2013 r.