Wymiar prywatny
Rzeczywiście już w maju ubiegłego roku, gdy rozmawialiśmy po raz ostatni, widać było, że pontyfikat zbliża się ku końcowi. Nikt z nas jednak nie spodziewał się takiego końca – abdykacji – która zapewni Benedyktowi XVI przejście do historii. Do tej pory opisywano go zazwyczaj jako papieża przejściowego, który miał wypełnić lukę pomiędzy niezwykle dominującą i charyzmatyczną osobowością błogosławionego Jana Pawła II a wyczekiwanym przez środki masowego przekazu następcą wywodzącym się z Azji, Ameryki Południowej lub Afryki. Papieża doceniali jedynie intelektualiści, widząc w nim wybitnego teologa i autora książek – prawdziwego uczonego i akademika na papieskim tronie. Książki mają jednak to do siebie, że czytane są przez nielicznych, a w oczach wielu Benedykt XVI pozostał człowiekiem niepotrafiącym powtórzyć wielkich gestów, do których przyzwyczaił nas Jan Paweł II. Nawet jego zagraniczne pielgrzymki (nie licząc jednej z ostatnich, na Cypr) były co najwyżej bladą imitacją działań poprzednika.
Przekonanie, że coś się stanie, stawało się coraz silniejsze, gdy usłyszeliśmy łamiący się głos papieża podczas ostatniej pasterki. Głos, który przypominał nam Jana Pawła II pod koniec jego pontyfikatu. Nominacja papieskiego sekretarza, Georga Gänsweina, na arcybiskupa dała jednak pewność – gest taki jest bowiem wykonywany wobec papieskiego współpracownika niezbyt często i zwykle, gdy zbliża się koniec pontyfikatu. Wielu myślało, że papież szykuje nas na swoje naturalne odejście – nikt jednak nie spodziewał się abdykacji. Standardy wypracowane przez Jana Pawła II – trwania na posterunku do samego końca – wydawały się nienaruszalne. Nikomu nie przyszło do głowy, że jego następca, uważany za papieża przejściowego, ustanowi kryteria nowe i własne.
Tym gestem Benedykt XVI przejdzie do historii. Nigdy już nie będzie tylko papieżem-intelektualistą, który panował po Janie Pawle II, ale tym, który abdykował. Dodajmy, że jako jeden z niewielu papieży uczynił to całkowicie dobrowolnie.
Wymiar kościelny
Analizy dotyczące przyczyn rezygnacji Benedykta XVI zbyt często skupiają się na wymiarze politycznym. Tymczasem wymiar jego decyzji jest jak najbardziej duchowy i prywatny. Jan Paweł II chciał nas nauczyć szacunku do starości i umierania. Benedykt XVI, poprzez swoją abdykację, uczy nas tego, że nawet papiestwo trzeba sprowadzić do wymiaru całkowicie prywatnego. Papież konserwatysta staje się w ten sposób kontynuatorem Jana XXIII i jego „papieskiej intymności”. Z drugiej strony ciekawe, jak czują się ci, którzy zarzucali Benedyktowi XVI hipokryzję, gdy osiem lat temu wzbraniał się przed przyjęciem papieskich honorów. Gdy przyszedł jego czas – ustąpił.
Mimo krótkiego pontyfikatu i braku charyzmy Benedykt XVI wywarł spory wpływ na Kościół. Pierwszym elementem, o którym zazwyczaj się zapomina, jest przywrócenie znaczenia dyskusji teologicznej. Problemy papieża z protestantami czy muzułmanami nie są w tym kontekście przypadkowe. W tym miejscu polityka Benedykta XVI różniła się nieco od tego, co robił jego poprzednik. Jan Paweł II był nieodrodnym dziedzicem wielokulturowej tradycji dawnej Rzeczypospolitej, w której to nie różnice teologiczne, ale to, co łączyło, było najważniejsze. Bliźni był bliźnim. Ratzingera wychowało monokulturowe społeczeństwo i uniwersytecka biblioteka. Dla niego powody, dla których kiedyś chrześcijaństwo się podzieliło, miały znaczenie, podobnie jak spory między chrześcijaństwem a innymi religiami. Z drugiej strony zawsze dziwiły mnie ataki zwolenników totalnego ekumenizmu – czy może nas dziwić to, że Kościół zaznacza, że to on ma rację, a nie miał jej Marcin Luter lub Mahomet? Przecież gdyby było inaczej, istnienie Kościoła nie miałoby sensu – nie byłby on wszak Kościołem prawdziwym. Po drugie, Joseph Ratzinger nie zatrzymał dyskusji i prób reformy Kościoła trwających od pięćdziesięciu lat. Zdaniem niektórych postępują one zbyt wolno, ale dyskusja po wystąpieniu Lutra trwała czterdzieści lat, podobnie jak kryzys spowodowany schizmą. Gdy piszemy o Kościele, pamiętajmy, że jest to instytucja funkcjonująca od dwóch tysięcy lat i działająca w sposób charakterystyczny dla instytucji starych i stabilnych.
Nowe wybory
Zawsze, gdy nadchodził w Kościele okres interregnum i kolejnej „kampanii wyborczej”, ta dość monolityczna instytucja otwierała się i nawet z samego jej środka wypływała krytyka. Kościół to wszak bardzo różni ludzie. Wypowiedź szefa papieskiej Rady ds. Rodziny o poszanowaniu należnym homoseksualistom w tym kontekście nie dziwi. Po raz pierwszy Kościół stanie w obliczu blisko dwumiesięcznej dyskusji o roli papieża i o tym, co należy robić w przyszłości. Dyskusji tym ostrzejszej, gdyż nieprzykrytej żałobą po poprzednim papieżu i pełnymi wielowiekowej tradycji ceremoniami. Najbliższe dwa miesiące pokażą nam, czy Kościół jest podzielony i czy błyskotliwe analizy watykanistów mają jakikolwiek sens.
Owszem, wybór papieża z Ameryki Łacińskiej lub z Filipin byłby wielkim symbolem, ale pamiętajmy o tym, że Kościół musi rozpoznawać znaki czasu mądrzej od dziennikarzy. W 1978 roku konklawe przewidziało koniec zimnej wojny. Teraz musi zostać wybrany papież, który poprowadzi Kościół przez najbliższych dwadzieścia lat – postać charyzmatyczna i otwarta, ale lojalna wobec doktryny, ktoś o symbolicznym życiorysie, ale i o umiejętnościach kierowania Kościołem. Lista kandydatów jest niestety dość krótka… Zresztą wybór papieża dokonuje się za sprawą Ducha Świętego i nic nam do tego.