A gdy oczekiwana reakcja już nastąpiła, nie wniosła do dyskusji w zasadzie niczego poza warstwączysto informacyjną. Zupełnie inaczej zachowała się blogosfera – choć i tutaj teorie spiskowe pojawiają się powoli. Możliwe, że niektórzy blogerzy obudzą się dopiero po weekendzie.
Tymczasem śmierć Siergieja Magnitskiego – prawnika, który ujawnił nieprawidłowości w rosyjskich organach skarbowych i który w 2009 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zmarł w rosyjskim więzieniu – na Zachodzie ponownie obudziła silne podejrzenia o uśmiercanie przez Kreml przeciwników politycznych. Dmuchała na zimne również brytyjska policja, która przy przeszukiwania eleganckiej posiadłości Bieriezowskiego w pobliżu Ascott podjęła szczególne środki ostrożności. Nie chciano popełnić błędu z okresu sprawy Aleksandra Litwinienki. Litwinienko – były oficer KGB i nieprzejednany krytyk wojny z Czeczenią, zbiegł do Wielkiej Brytanii, gdzie został otruty przez agenta rosyjskich tajnych służb specjalnych – stał się kimś w rodzaju symbolu tego, co może spotkać przeciwników Putina. Tym razem Brytyjczycy woleli sprawdzić, czy innego znanego wroga rosyjskiego prezydenta także nie uśmiercono przy pomocy radioaktywnych pierwiastków, dlatego w rezydencji Bieriezowskiego wykonano badania na obecność broni chemicznej, biologicznej, radiologicznej, a nawet nuklearnej. Te „działania prewencyjne” były tym bardziej uzasadnione, że rosyjski oligarcha był już celem licznych zamachów.
A jednak wyważona i w gruncie rzeczy spokojna reakcja Rosjan na nagły koniec życia Borysa Abramowicza wcale nie zaskakuje. Bieriezowski już od dłuższego czasu nie był groźnym przeciwnikiem Władimira Władimirowicza Putina. Rozpadło sie jego życie osobiste i zniknęła większość fortuny. W zeszłym roku przegrał proces z innym rezydentem Zjednoczonego Królestwa o rosyjskich korzeniach – Romanem Abramowiczem, któremu musiał wypłacić 35 milionów funtów odszkodowania za poniesione koszty sądowe. Ostatnia kochanka dawno odeszła z domu, zaś były miliarder podobno sondował putinowskie władze – chciał być może wrócić do Rosji. Przyznał się do tego w wywiadzie opublikowanym zaledwie na dzień przed śmiercią na stronie internetowej rosyjskiego wydania magazynu „Forbes”.
A jeszcze tak niedawno Bieriezowski był przez te same rosyjskie władze uznawany za poważne zagrożenie, z uwagi na to, że swego czasu był „kremlowskim insiderem”. Potężny pod koniec rządów Jelcyna i w początkach „Putiniady” wiedział zbyt dużo o pierwszych krokach na szczycie obecnych mocarzy. O Rosji A.D. 2013 wiedział już raczej niewiele i jego siła wynikała raczej z nimbu, jakim otacza sie niegdyś potężnych, politycznych emigrantów. W rzeczywistości Bieriezowski był już zaledwie kimś podobnym do pozbawionych siły polskich emigrantów londyńskich z tą różnicą, że brakowało mu ich siły moralnej, ale za to miał znacznie lepszy dom.
Śmierć Bieriezowskiego nie stanie się symbolem takim jak aresztowanie Pussy Riot, uwięzienie Michaiła Chodorkowskiego czy zabójstwa Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwinienki oraz niewyjaśniona śmierć Magnitskiego. Władze Rosji wiedzą o tym i dlatego nie blokują informacji o Bieriezowskim. Wiedzą o tym blogerzy i dziennikarze. Wiedzą również zwykli Rosjanie. Czas upadku Putina jeszcze nie nadszedł. Do historii przeszedł jeden z wielu jego przeciwników – ludzi przez Putina zniszczonych. Ale przecież tyle już było samobójstw.