Spostrzegłem się, że nie zostałem w ogóle zrozumiany i spróbowałem wyjaśnić, na czym polega mój zawód. Reakcją na to był krótki chichot, po czym nie było już więcej mowy na ten temat” [1].
W zapiskach Lutosławskiego jest to element wątku, w którym kompozytor zastanawia się, nie bez goryczy, nad celowością swojego zajęcia. Poprzedzające ten fragment zdania brzmią: „we Francji, gdy w jakimś urzędzie na pytanie o zawód odpowiada się compositeur, pada natychmiast drugie pytanie: compositeur de quoi?, ponieważ nikomu nie przyszłoby na myśl, że chodzi nie o zecera (compositeur), lecz o kompozytora (compositeur de musique)” [2].
Zestawmy to z listem Chopina do Wojciecha Grzymały, pisanym w Anglii 21 października 1848 roku: „Sztuka tutaj to malarstwo, snycerstwo i architektura. Muzyka nie jest sztuką i nie nazywa się sztuką, i jeżeli powiesz «artysta», tak Ci Anglik myśli, że malarz, architekt albo snycerz. A muzyka jest profesją, nie sztuką, i żadnego muzyka artystą nikt nie nazwie ani nie wydrukuje, bo to jest w ich języku i obyczajach co innego”.
Widać i słychać, że przedromantyczne poglądy na temat muzyki i muzykowania utrzymywały się znacznie dłużej niż nam, wychowanym na pozostałościach kultu artysty-demiurga i artysty-wirtuoza, się wydaje. Ale „francuski urzędnik” i „angielska publiczność” są tu mniej zajmujący niż mieszkanka norweskiej wsi, która chichocze, kiedy nasz wielki twórca próbuje wyjaśnić jej, że jest twórcą. Jej reakcja wynika chyba z czegoś innego.
Czy ten śmiech jest drwiną? Z pewnością nie. Jest raczej skutkiem zażenowania. Kobieta pyta „czy jest pan malarzem?” – to znaczy: czy robi pan obrazy, które ludzie wieszają na ścianach? Obraz malarski, niezależnie od swojej rangi artystycznej, jest w sposób oczywisty dziełem rąk ludzkich. Ktoś musiał go sporządzić, aby ktoś inny mógł powiesić go na ścianie swojego domu albo gmachu galerii czy muzeum. To nie ulega wątpliwości i nie podlega dyskusji. Patrząc na obraz, pozostajemy w kręgu naszych własnych działań.
Ale Lutosławski odpowiada, że nie jest malarzem, lecz kompozytorem. Nie wiadomo, w jakim języku toczyła się ta wymiana zdań, wolno jednak przypuszczać, że bariera językowa nie była tu problemem. Słowo, którego użył, musiało być dla jego rozmówczyni słowem nieznanym wewnątrz jej własnego języka lub przynajmniej języka znanego skądinąd. Zatem „zapadło kłopotliwe milczenie”, załamanie komunikacji, które twórca próbował przezwyciężyć, wyjaśniając, „na czym polega jego zawód”. Wspomniał więc na pewno o pisaniu muzyki, o składaniu dźwięków, o orkiestrze i koncercie, może o tym, że muzyki komponowanej przez niego i jego kolegów można czasem posłuchać w radio… I na te wyjaśnienia „reakcją był krótki chichot”, po czym kobieta zmieniła temat.
Wyobraźmy to sobie, jakbyśmy byli świadkami tej sceny – do wiejskiego sklepiku przychodzi człowiek, który opowiada, że robi muzykę. Nie, że ją gra, wykonuje na instrumencie, lecz że tworzy ją z niczego w swojej głowie, gdzie składa dźwięki tak, aby kreować melodie (w przypadku Lutosławskiego słowo „melodia” nie jest w pełni adekwatne, ale pomińmy ten detal). Innymi słowy, jest to człowiek, który utrzymuje, że za jego sprawą powstaje muzyka, którą się słyszy graną na zabawie albo płynącą z odbiornika radiowego, a on słyszy ją, zanim usłyszy ją ktokolwiek inny, bez wykonawców, bez instrumentów.
Obrazy się maluje, domy się buduje, książki się pisze. To są jasne sprawy. Ale muzyka – dla wielu ludzi, dla tej ich rzeszy, do której należała rozmówczyni Lutosławskiego – nie jest dziełem ani rąk, ani umysłów ludzkich. Można ją grać i słuchać jej, ale nie sposób wyobrazić sobie, aby ktoś ją stwarzał. Muzyka jest – jak są drzewa i chmury. Jest częścią świata natury i nie zadaje się pytań o jej pochodzenie. Jeśli ktoś w ogóle mógł ją stworzyć, to tylko ten, który stworzył góry i morze.
Jeżeli więc przychodzi do nas człowiek, który twierdzi, że robi muzykę – wygląda w naszych oczach jak ten, który by twierdził, że robi chmury i drzewa. Jest to zresztą w pewnym sensie najwyższa możliwa nobilitacja muzyki, a przez to i jej twórców.
Dla Anglików wizytowanych przez Chopina i dla francuskich urzędników, o których wspomniał Lutosławski, muzyka była rzemiosłem. Dla mieszkanki norweskiej wsi była być może częścią natury. Rzeczywiście, trudno wynaleźć miejsce dla kompozytora, trudniej niż dla malarza i pisarza. Tylko dojrzały romantyzm i wczesny modernizm zbudowały dla niego przytulne schronienie.
Przypisy:
[1] W. Lutosławski, „Zapiski”, opr. Zbigniew Skowron, Warszawa 2008, s. 103.
[2] Tamże, s. 107–108.