Po raz pierwszy władze miejskie powiedziały głośno i otwarcie, że popierają klubokawiarnie jako miejsca aktywnie kształtujące kulturę w Warszawie, tworzące pozytywną atmosferę oraz wpływające na wizerunek miasta. Zauważyły jednocześnie, że w związku z problemami niektórych lokali (o konflikcie mieszkańców z „Chłodną 25” pisałem już na tych łamach, latem zeszłego roku problemy miała „Warszawa Powiśle”, zaś ostatnio debatę przypomniał pozew prof. Ewy Kuryłowicz wytoczony właścicielom „Cudu Nad Wisłą”), potrzebne jest wypracowanie jakichś standardów funkcjonowania lokali tak, by nie przeszkadzały one innym – i zaprosiły do tej współpracy nad tym właścicieli kawiarń.

To małe, ale ważne wydarzenie i w zasadzie nie byłoby czego komentować, gdyby nie to, że cała konferencja prasowa została przez niektórych w bardzo dziwny sposób odebrana. Wojciech Karpieszuk w artykule z „Gazety Stołecznej” stwierdził bowiem, że miasto zapowiada „rewolucję w sprawie ciszy nocnej”, planuje wprowadzić strefy bez tej ciszy. Trudno wytłumaczyć, dlaczego ta konferencja została przez tego dziennikarza odebrana właśnie w ten sposób, tym bardziej że dotyczyła zupełnie innych kwestii. Ani razu nie zaproponowano przesuwania godzin ciszy w którąkolwiek stronę. Jak mówił później w radiu TOK FM wiceprezydent Olszewski: „doszliśmy do wniosku, że zastosowanie takiego środka, na zasadzie – ‘zróbmy proste cięcie i knajpy tylko na ulicy Chmielnej i tylko do godziny 22’ – nie ma zupełnie sensu. […] Jesteśmy zbyt dużym organizmem, by tworzyć rozrywkowe getto. Klubokawiarnie są cenne, bo powstają w wielu miejscach w mieście”.

W debacie o kawiarniach od samego początku nie chodziło o kwestię ciszy nocnej, a to właśnie na niej koncentruje się dziś cała uwaga. Takie postawienie sprawy zabija całą debatę. Nikt nie chce hałasu pod oknem w czasie, gdy chce spać. Ludzie mają różne poziomy tolerancji dla hałasu, a poza tym zdarzają się wśród nich osoby, które chcą rozmawiać i takie, które nie chcą. Kluczem jest to, by przekonać do debaty tych nieprzekonanych. Mówieniem o ciszy nocnej na pewno ich nie przekonamy, ponieważ to właśnie ona jest dla nich punktem oparcia, z którego biją w kawiarnie. Sprzeciwiają się lokalom, ponieważ naruszają spokój w nocy. Próbując im powiedzieć, że ten spokój być może zostanie naruszony jeszcze bardziej, tym razem z pomocą miasta, tylko ich odstraszamy.

Nie ma uniwersalnych rozwiązań, sytuacja każdej kawiarni ma swoją własną specyfikę i rozwiązania. Niemniej jednak pomysł stworzenia „listy dobrych praktyk”, który to właśnie jest głównym owocem współpracy pomiędzy miastem oraz kawiarniami, wydaje się dobrym wyjściem i nawet jeśli nie zadziałałby on wszędzie – będzie to zawsze jakiś punkt odniesienia zarówno dla jednej, jak i drugiej strony konfliktu. W polskich miastach spędzanie wolnego czasu poza domem jest wciąż nowym zwyczajem, ale przekonują się do niego coraz liczniejsze i coraz starsze grupy wiekowe. Nie chodzi zresztą tylko o wiek. To kwestia bardziej świadomościowa, aniżeli wiekowa. Zdaje się, że kluczową sprawą w tym wypadku jest zwyczajna wrażliwość na innych.

Nie chcę nazbyt krytykować redaktora Karpieszuka. To dobrze, że napisał artykuł o tym wydarzeniu, a „Stołek” umieścił go na pierwszej stronie wydania weekendowego. Wiele osób z pewnością przeczytało tekst, ale lepiej żeby ci ludzie rozmawiali o tym, jak te lokale powinny funkcjonować w stosunku do mieszkańców, a nie dywagowali nad tym, czy ich dom w przyszłości nie znajdzie się przypadkiem w „strefie”. To po prostu wprowadza ludzi w błąd.