Zmienili się ludzie. Z twarzy zniknęły uśmiechy, choć może po prostu zakryły je maseczki chroniące przed zanieczyszczonym powietrzem, katarem współpasażerów metra, a ostatnio także przed kolejną odmianą ptasiej grypy. Nie słychać piosenek śpiewanych na całe gardło, ot tak, dla własnej przyjemności. Za to co rusz widać i słychać awantury i kłótnie – o zajęte miejsce w autobusie, o trącenie torbą czy podebranie taksówki. Widać stres, rozdrażnienie i zmęczenie, byle drobiazg wywołuje wybuch agresji i złości. Nie zmieniły się za to torebkowe preferencje modnych szanghajek. Niezmiennie króluje Louis Vuitton. Podobnie jak wszelkie edycje iPhonów i iPadów – na sześć osób siedzących w jednym rzędzie w metrze, zazwyczaj co najmniej trzy grają w jakieś gry lub oglądają filmy na swoich przenośnych centrach rozrywki. Najważniejszemu przedmiotowi w życiu należy się odpowiednie traktowanie. Na telefony zakłada się mieniące się kolorami i brylancikami fikuśne etui, na tablety szykownie jest nałożyć fantazyjny pokrowiec. Zmieniła się moda, hitem sezonu są krótkie spodenki, spod których wyzierają kliny rajstop. Na ulicy cieszą oczy fluorescencyjne kolory, mniej cieszy widok panów w obcisłych, strechowych spodniach, z podgolonymi bokami i sarmackim czubem na głowie. Z moich obserwacji wynika, że hity chińskiej mody docierają do Europy z rocznym opóźnieniem, więc czytelnicy „Kultury Liberalnej” mogą się z wyprzedzeniem przygotować na przyszły sezon.

Zmieniła się ulica. Zniknęły (a może zeszły do podziemia i lokalizację znają tylko zaufani klienci?) sklepiki z pirackimi DVD. Przerzedziły się także szeregi stojących w ruchliwych miejscach panów z rowerowymi przyczepkami, z których dawniej można było, nawet przed premierą w USA, zakupić najnowsze hity kinowe. Drastycznie ubyło zakładów fryzjerskich (prawdziwych, jak i tych z różowymi żarówkami, gdzie świadczono zupełnie odmienny rodzaj usług). Przed paru laty na jednej ulicy można było wybierać pomiędzy otwartymi do późna w nocy kilkoma lokalami, gdzie za przystępną cenę można było sobie zażyczyć mycie, strzyżenie, suszenie, a także masaż głowy i karku, czyszczenie uszu czy regulację brwi. Teraz – ze świecą szukać. Ubyło straganów z jedzeniem, już nie tak łatwo kupić rano w drodze do pracy jianbinga – smażonego placka z wsadem jajeczno-szczypiorkowym, napić się mleka sojowego z torebki czy wciągnąć miskę hundunów – miniaturowych pierożków w zupie. Trudniej kupić plastry owoców na patyku – arbuzów, ananasów, czy truskawek pokrytych chrupiącym karmelem. Mniej jest także obwoźnych pieców (czyli zaadaptowanych metalowych beczek) z parzącymi ręce i usta słodkimi hongshu – patatami. Czego jest w takim razie więcej? Otóż hitem straganów i sklepików stały się pokrowce, etui i naklejki na smartfony i tablety, a newralgiczne handlowo punkty, jak okolice wejść do metra, opanowali fachowcy naklejający folie ochronne na ekrany dotykowe różnorakich urządzeń. Oto produkty i usługi, jakich potrzebuje rynek…

Zmieniły się ceny. Podczas gdy oficjalne dane twierdzą, że inflacja utrzymuje się na rozsądnym poziomie, ceny najczęściej kupowanych produktów czy usług pokazują coś zupełnie innego. Najtańsza przegryzka do zjedzenia w biegu, baozi – bułka z farszem z mięsa gotowana na parze – podrożała o 50 proc., a w miejscach gdzie nie zmieniła się cena, zdecydowanie zmniejszył się rozmiar. Owoce kosztują fortunę. Cena jabłek, królującej na rynku rumianej odmiany z Shandongu, szokuje polskie oczy. Jeszcze kilka lat temu Chiny były rajem dla miłośników lektury (czytających po chińsku, rzecz jasna). Książki kosztowały grosze. Teraz niestety często gęsto dorównują naszym cenom. Ubrania i elektronika są zazwyczaj droższe niż w Polsce, a o cenach mieszkań nawet nie warto wspominać, bo kręci się w głowie od zer. Brakuje rąk do pracy, na drzwiach restauracji czy szybach hoteli co rusz widać ogłoszenia o możliwości zatrudnienia. Kelnerka może liczyć na około 2000 juanów (1000 zł) na rękę, plus wyżywienie i mieszkanie.

Wysokie ceny, brudne powietrze, strach przed skażoną żywnością i wodą, konsumpcja na pokaz i ponad stan – życie przeciętnego Chińczyka nie jest usłane różami. Widać, że dla wielu z nich codzienna presja staje się zbyt duża. Dziesięć lat temu, podczas pierwszego pobytu w Chinach, nazywałam je krajem uśmiechniętych ludzi, teraz przychodzi mi jedynie na myśl określenie: kraj ludzi sfrustrowanych i zmęczonych.