Najlepiej deportować ich wszystko jedno gdzie, a w oczyszczonej Strefie stworzyć „amerykańską riwierę”. Chyba tylko irańska obietnica „likwidacji syjonistycznego tworu” równie mocno trafiła do podświadomości Arabów, którzy podobnie jak Izraelczycy marzą o tym, że któregoś dnia się obudzą, a tamtych już nie będzie. Nic więc dziwnego, że Trump uchodzi za najbardziej proizraelskiego z amerykańskich prezydentów, a rząd Netanjahu i cała izraelska prawica, wiąże z jego prezydenturą ogromne nadzieje.

Kuszące obietnice Trumpa

To w końcu Trump, za swej pierwszej kadencji, uznał Wzgórza Golan oraz Jerozolimę wschodnią za część Izraela i przeniósł do Jerozolimy amerykańska ambasadę. To on zaproponował utworzenie ogryzka państwa palestyńskiego na skrawku Zachodniego Brzegu i to on zerwał porozumienie atomowe z Iranem, utrudniające i opóźniające, lecz nie uniemożliwiające Teheranowi uzyskanie broni atomowej.

Netanjahu oczekiwał, że ajatollahowie kategorycznie wyrzekną się możliwości nuklearnych lub zostaną ich pozbawieni siłą. Był gotów wyegzekwować to zbrojnie, we współpracy z Amerykanami lub przynajmniej za ich poparciem. Z kolei Trump, już jako wyborczy rywal Joe Bidena, zachęcał Netanjahu, by odrzucił wynegocjowane w maju 2024 roku porozumienie o zawieszeniu broni z Hamasem. Nie gwarantowało ono bowiem, że Hamas w końcu skapituluje i się rozbroi. A Trump obiecywał, że zakończy konflikt izraelsko-palestyński w ciągu miesiąca.

To w oparciu o tę obietnicę, sugerującą udział USA w wojnie z Hamasem, jeśli islamiści nie złożą broni, Netanjahu najpierw przyjął porozumienie niemal identyczne do tego, które wcześniej odrzucił, a następnie je zerwał, odmawiając uzgodnionego wycofania wojsk z Gazy. Z żadnym innym przywódcą Trump nie spotykał się tak często od rozpoczęcia swej drugiej kadencji. Mogłoby się więc wydawać, że sojusz USA–Izrael, a w każdym razie Trump–Netanjahu, jest niewzruszony.

Wróg mojego wroga

Tyle tylko że korzystne dla rządu Netanjahu decyzje Trumpa nie wynikały z głębokiej proizraelskiej postawy Trumpa, lecz z jego chłodnej kalkulacji. W kampanii wyborczej przed swoją pierwszą kadencją kandydat Trump zachowywał wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego neutralność. Zwrot ku polityce Netanjahu wynikał z tego, że jego rywal i arcywróg Biden politykę tę czasem umiarkowanie krytykował.

Krytyka ta zresztą wynikała z głębokiej solidarności Baracka Obamy i jego wiceprezydenta Bidena z liberalnymi wartościami syjonistycznymi, które legły u podstaw Izraela, a którym Netanjahu się sprzeniewierzył. Korzystny dla Netanjahu kurs, który Trump obrał w swej pierwszej kadencji, wynikał z chęci pogrążenia demokratów, a nie dopomożenia Jerozolimie. Słynny bon mot Henry’ego Kissingera, że Izrael nie ma polityki zagranicznej, tylko przedłużenie polityki wewnętrznej, naznaczonej śmiertelną wrogością lewicy i prawicy, w tym przypadku sprawdził się w odniesieniu do USA.

Teraz Trump pokonał demokratów już dwukrotnie, i to nie wrogość do nich decyduje dziś o jego wyborach w polityce zagranicznej. Decyzji w sprawie izraelskich nabytków terytorialnych nie cofnie. Uważa, że silniejszy może brać to, co mu potrzebne: sam ma apetyt na Grenlandię, Kanadę i Kanał Panamski, a Władimirowi Putinowi chciałby oddać Krym.

Reguły już nie obowiązują

Sprzeciwił się jednak kolejnej izraelskiej próbie zbombardowania Irańczyków. Woli polegać na negocjacjach za pośrednictwem Omanu. Mało prawdopodobne jest jednak to, że uda mu się uzyskać coś lepszego od porozumienia z 2015 roku, które Netanjahu wówczas oprotestował, a Trump później zerwał. Jego negocjator, wbrew fundamentalnej zasadzie i USA, i Izraela, rozmawiał bezpośrednio z Hamasem.

Sam Trump stwierdził, wbrew wcześniejszym pogróżkom wobec islamistycznych terrorystów, że trzeba będzie zawrzeć porozumienie, choć oni ani myślą kapitulować. Wezwał też, by wznowić, wbrew stanowisku Jerozolimy, pomoc humanitarną dla Gazy i w ogóle, by „Gazę traktować dobrze”. Słowem, przejął tak przez siebie i Netanjahu potępianą linię Bidena. Z tym że Biden, z szacunku dla zasad, nigdy bezpośrednio z terrorystami nie rozmawiał.

Obecny lokator Białego Domu zasady ma za nic i kieruje się jedynie własnym interesem. Przekonał się o tym boleśnie Putin, kiedy się okazało, że Trump wcale nie wyznaje zasady ustępowania wobec rosyjskiej agresji, tylko zasadę nagradzania ustępstw wobec amerykańskich roszczeń.

Kto zatęskni za Bidenem

Wołodymyr Zełenski ze szwarccharakteru awansował na zwolennika pokoju, gdy tylko zapowiedział zgodę na amerykańską umowę surowcową. Putin zaś najwyraźniej jakichś oczekiwań Trumpa nie spełnił i z dnia na dzień spadł do roli szwarccharakteru właśnie. To oczywiście nie znaczy, że nie powróci do łask Trumpa, a Zełenski znów z nich nie wypadnie – ale Netanjahu winien bacznie obserwować ten zwrot.

Bezpieczeństwo Ukrainy, czy nawet imperialne interesy Rosji, nie są dla Trumpa ważne, lecz umowa surowcowa z Kijowem – owszem. Podobnie bezpieczeństwo Izraela – niezależnie od tego, czy definiowane tak, jak je widzi Netanjahu, czy tak, jak je postrzegają jego izraelscy krytycy – nie jest dla Trumpa priorytetem. Inaczej rzecz ma się z umowami gospodarczymi na miliardy dolarów, które zamierza zawrzeć z Arabią Saudyjską, czy perspektywami gospodarczymi, jakie otworzyłoby odmrożenie stosunków z Iranem.

Jeśli polityka Izraela stanie tym transakcyjnym planom na drodze, Netanjahu może nagle znaleźć się w sytuacji Putina. Niewykluczone, że nawet zatęskni za Bidenem – przewidywalnym, bo pryncypialnym. Nawet jeśli Netanjahu jego pryncypiów nie podzielał.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.

This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVESgoethe.de/perspectives_eu.

Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.