Sebastian Smoliński

Lilija w dystrybucji

switez1Kamil Polak, reżyser „Świtezi”, na początku XXI wieku zdecydował się zamienić balladę Adama Mickiewicza na animowane obrazy. Groziło to odgrzewaniem anachronicznych motywów i przywoływaniem wyblakłej tradycji, skończyło się jednak na arcydziele. Historia powstawania tego 20-minutowego filmu jest już częścią jego legendy i opisuje dekadę, w czasie której chałupniczy projekt pomyślany jako dyplom z animacji w Łódzkiej Filmówce rozrósł się do angażującej 131 osób profesjonalnej produkcji. Między 2003 a 2010 rokiem Kamil Polak przeniósł się z filmem z Łodzi do Warszawy, pozyskiwał coraz to nowych współpracowników, powiększał budżet do osiągnięcia zawrotnej sumy 3 milionów złotych i szlifował wizję, której epickość powinna być chyba pisana wielką literą.

Krótka animacja kontra 30 minut reklam

Po triumfalnym dwuletnim tournée po światowych festiwalach (główne nagrody m.in. w Palm Springs i Las Palmas) „Świteź” trafia w końcu na polskie ekrany. Decyzja o skierowaniu filmu również do kin, a nie tylko na rynek internetowy i DVD, jest z jednej strony posunięciem oczywistym ze względu na skalę projektu, a z drugiej wyrazem odwagi i dystrybucyjnej donkiszoterii, jeśli zestawimy tę animację ze zwyczajowym repertuarem kin. Oczywiste jest to, że szerokoekranowe ujęcia wykreowane przez Polaka należy wyświetlać na dużym ekranie. Film emanuje tak niepodrabialną energią i mistrzostwem w kreowaniu atmosfery, że dobitnie pokazuje, o ile zakrętów przed młodymi reżyserami fabuł znajduje się Polak. „Świteź” uosabia potęgę czystego myślenia wizualnego obecnego w naszym kraju niemal wyłącznie w niszowym środowisku twórców animacji.

Uwodzicielska moc „Świtezi” zawiera się w tym, że już w trakcie seansu przeciąga widza na swoją stronę i przekonuje o obcowaniu z opowieścią niesamowitą. Dotyczy to jednak tylko tych, którzy mieli okazję zetknąć się z filmem. Ile osób obejrzy w najbliższym czasie film Polaka? Odwaga dystrybutorów polega na tym, że próbują wprowadzić do kin produkt uznawany potocznie za niesprzedawalny, i to na kilku poziomach.

Jest to krótki metraż – gatunek, który ogólnie ma się świetnie, ale krąży w zamkniętym obiegu i niemal w ogóle nie trafia do kin, a już zupełnie nieobecny jest w multipleksach („Świteź” puszczana jest w kinach studyjnych przed filmami „Moja ulica” Latałły i „Droga na drugą stronę” Damian). Rezygnacja ze zwyczaju puszczania krótkiego filmu przed pełnometrażowym jest jednym z najbardziej negatywnych skutków wolnorynkowej polityki repertuarowej. W zamian otrzymujemy, chociażby w Multikinie, 30 minut (sic!) reklam i zwiastunów, czyli 10 minut więcej niż trwa film Polaka.

Co więcej, mamy do czynienia z animacją. Znakomicie sprawdza się ona w kinie jako rodzinna rozrywka w modelu Disneya i Pixara, ale już filmy proponujące estetykę daleką od hollywoodzkich wzorców są w menu właściwie nieobecne. Co prawda „Świteź” ma właśnie oddech i rozmach godny Fabryki Snów, ale odsyła zarazem do tylu kontekstów i technik realizacji, że wymaga innego sposobu odbioru niż, znakomite przecież, filmy amerykańskie. Truizmem jest już konstatacja, że najciekawsi rodzimi filmowcy to właśnie twórcy animacji – na czele z Piotrem Dumałą, opiekunem artystycznym dzieła Polaka. Widz okazjonalnie odwiedzający kino nie ma jednak okazji, aby się o tym przekonać.

switez3

Słowiańska postmoderna

Trzecim powodem, dla którego „Świteź” może mieć trudniej na starcie, jest stojąca za nią inspiracja literacka. Być może cały czas cierpimy na gorączkę romantyczną, ale informacja o „adaptacji Mickiewicza” zraża tych, którzy w lekturach szkolnych widzą tylko siedlisko nudy i nadętej szacowności. Albo tych, którzy ekranizowanie kanonu odczytują głównie jako skok na portfele uczniów, przymusowo zaciąganych na seanse.

switez2„Świteź” zgrabnie omija wszystkie te problemy i stanowi perełkę złożoną z paradoksów. Realizacja filmu była katorżniczym procesem, końcowy efekt ogląda się jednak jednym tchem. Polak zachowuje nastrój romantycznej ballady i przywołuje słowiańskiego ducha, chociaż jego wizja to postmodernistyczny zlepek cytatów malarskich, filmowych i muzycznych. „Świteź” jest spójna plastycznie, choć odwołuje się do XIX-wiecznego malarstwa olejnego i wcześniejszego ikonowego, wykorzystuje technikę komputerowej animacji 3D oraz tradycyjną. A poza wszystkim przemienia strofy Mickiewicza w 20 minut audiowizualnej uczty, podczas której nie pada ani jedno słowo.

W całym filmie chodzi przede wszystkim o zachwyt i upojenie obrazem. „Świteź” otwiera płynny lot kamery nad powierzchnią jeziora pokrytego nenufarami. Mgła rozprasza się powoli, a ruch gwałtownie przyśpiesza. Zachód słońca zbiega się z pierwszymi odgłosami burzy. Następnie widzimy powóz wjeżdżający do lasu. Woźnica uderza batem konia, następstwo obrazów staje się gwałtowne. Bohaterem jest podobny do Mickiewicza młodzieniec. Po nagłym zatrzymaniu powozu przez woźnicę, na widok stojącej na drodze kobiety, młodzieniec rozgląda się po lesie, by po ujrzeniu płonących strzał zacząć bieg w kierunku jeziora. Wpada do wody i zanurza się w głębinie, by nieoczekiwanie trafić do średniowiecznego grodu. Osadę podpalają w końcu Tatarzy, a jej mieszkańcy mogą czekać tylko i wyłącznie na cud…

Już szkicowy opis wskazuje, do jakiego aspektu romantyzmu odwołuje się Polak. Chodzi o nastrój grozy i tajemnicy, mrok lasu, dwuznaczne światło księżyca. „Świteź” korzysta z fantastyki i wizualnej sugestywności tkwiącej w balladzie, nadając kadrom fakturę malarstwa olejnego spod znaku Aleksandra Gierymskiego czy Józefa Chełmońskiego (przed obróbką komputerową ekipa wykonała setki ręcznie malowanych obrazów). Przekraczając granicę XIX-wiecznego świata, zanurzając się w przeszłość, przenosimy się do grodu, którego mieszkańcy wyglądają jak ożywione bizantyńskie ikony.

Mała wielka epika

switez4Odniesień do historii sztuki znaleźć można więcej, sam Polak nie kryje zresztą swoich inspiracji. Kluczowa dla rytmu filmu jest ścieżka muzyczna skomponowana przez Irinę Bogdanovich, Rosjankę od 10 lat mieszkającą w Warszawie. Na potrzeby animacji napisała kompozycje na chór i orkiestrę naśladujące muzykę prawosławną. Tak jak cała „Świteź”, stanowią one pełen emocjonalnej gęstości pastisz dawnych stylów. Utwory Bogdanovich, powstałe na długo przed ukończeniem filmu, wpłynęły również na kształt strony wizualnej.

„Chciałbym stworzyć choćby jedno ujęcie, które pochłonęłoby widza tak, że przestałoby dla niego istnieć wszystko wokół” – mówił Polak. Niemal w każdym momencie czujemy ambicję, aby ta deklaracja nie pozostała utopią. Piotr Dumała określił „Świteź” mianem „abstrakcji ornamentalnej” i są to niewątpliwie pochlebne słowa z usta mistrza. Intrygujące jest także to, że przy całej oszałamiającej koncepcji plastycznej i muzycznej „Świteź” pozostaje filmem bardzo przystępnym, nieco naiwnym, niebojącym się spotkania z kiczem (końcowe, fetyszyzowane lilie). Stanowi małą wielką epikę, jest opowieścią o walce i dziwach, powstałą w głowie małego chłopca.

Szereg wykreowanych obrazów pozostanie we mnie na długo: opętańcza jazda w lesie; statyczny szeroki plan rycerzy żegnających się z ludem i jadących na potyczkę z wrogiem; podpalanie tatarskich strzał, ukazanych jako pączkowanie dziesiątek żarzących się punkcików na nocnej przestrzeni; czy wreszcie obezwładniająca podróż do niebios, w których zastępy aniołów otaczają Jezusa – uniesienie dosłowne i metaforyczne. Być może od czasu „Katedry” Tomasza Bagińskiego nie mieliśmy tak ważnej krótkiej animacji nakręconej przez młodego twórcę. Szukajcie „Świtezi”, w kinach.

Film:

„Świteź”, reż. Kamil Polak, Polska 2010.

* Sebastian Smoliński, student kulturoznawstwa i amerykanistyki w ramach Kolegium MISH. Publikuje w „Filmie”, „Tygodniku Powszechnym” i na Stopklatce.

„Kultura Liberalna” nr 225 (18/2013) z 29 kwietnia 2013 r.